Wróżka Joanna

Trafiłam ostatnio na artykuł o coraz większej popularności telewizyjnych wróżek i wróżbitów. I przypomniało mi się, że pięć lat temu w pewien sobotni poranek wzięłam do ręki żółtą książkę, wykręciłam numer i umówiłam się na spotkanie z przeznaczeniem. Miało na imię Joanna i śmierdziało cebulą. Ale po kolei.

Generalnie uważam się za osobę racjonalną. Nie jestem ateistką, bo nie neguję istnienia jakiejś siły wyższej, ale też nie wyznaję żadnej religii. Daleko mi do przekonania, że nasz los jest z góry przesądzony. A jednak, pięć lat temu kompletnie mi odjebało. Poszłam do wróżki.

To był taki moment w moim życiu, że stanęłam przed bardzo trudnym wyborem. Pierwszy raz zupełnie nie wiedziałam, co robić. Wygrało poczucie bezsilności. No ok, umówmy się, nie tylko to. Jako podstarzała psychofanka „Szkoły czarownic” byłam ciekawa, jak to jest, znaleźć się w centrum ezoterycznej szopki, usiąść twarzą w twarz z wiedźmą obwieszoną talizmanami i zobaczyć własne odbicie w tajemniczej szklanej kuli.

No cóż…

„Moja” wróżka okazała się być zaniedbanym babo-chłopem z 30-kilogramową nadwagą. Przyjęła mnie w swojej pieczarze – małym mieszkanku w bloku na parterze, wypełnionym stosami gazet, spróchniałymi meblami, brudem, kurzem i bielizną walającą się po podłodze. Jedyne, co w tej norze mogło mieć jakikolwiek związek z magią, to nieziemski smród i czarny jak smoła kot z zielonymi oczami. Baba miała na sobie ogromniasty t-shirt z zaschniętą plamą tłuszczu między biustem a podbrzuszem i bardziej przypominała Morgana Spurloca po jego miesięcznym romansie z McDonaldsem niż wiedźmę z krwi i kości.

Jedyne, o czym marzyłam po przekroczeniu progu domu tej kobiety, to spieprzać stamtąd w tempie ekspresowym. I pewnie bym tak zrobiła, gdyby Wróżka Joanna (właśnie ta) nie odezwała się ni stąd ni zowąd: „Masz 22 lata i przychodzisz tutaj podjąć decyzję”. Z wrażenia aż sobie usiadłam. Bo jakkolwiek odgadnąć cel mojej wizyty trudno nie było, to już poprawne podanie mojego wieku graniczyło z cudem. Wyglądam na 5-6 lat mniej niż mam w rzeczywistości. Tak więc usiadłam grzecznie i czekałam na dalsze rewelacje.

Wróżka Joanna rozłożyła karty, zlustrowała mnie wzrokiem. Złożyła, znów rozłożyła. Cmoknęła. Powiedziała kilka frazesów w stylu „zawody miłosne” (kto ich nie przeżył?) i „kłopoty rodzinne” (kto ich nie ma?) i przystąpiła do przewidywania mojej przyszłości. Od tego momentu było znacznie ciekawiej. Okazało się, że jeśli wybiorę bramkę nr 1 (wyjazd na pół roku do x), poznam szatyna, wyląduję z nim w łóżku, ale nic z tego nie będzie. Jeśli wybiorę bramkę nr 2 (wyjazd do y w dalszej przyszłości), poznam blondyna i będzie z tego dziecko. A ja wrócę szczęśliwa, bo wszechświat przypisał mi rolę żony, matki i kury domowej. Następnie Wróżka Joanna zapaliła papierosa i przyglądała się w wielkim skupieniu moim dłoniom. Już myślałam, że będzie wróżenie z ręki, ale usłyszałam tylko syk gaszonego peta. A potem „50 złotych się należy”.

Do dziś usiłuję zrozumieć, gdzie był mój mózg, kiedy decydowałam się iść do tej kobiety. Wróciłam do domu biedniejsza, jeszcze bardziej sfrustrowana i niepewna wyboru. Decyzję w końcu i tak podjęłam, bo musiałam. Pojechałam do x, poznałam szatyna, wylądowałam z nim w łóżku, nic z tego nie wyszło. Dwa lata później poleciałam do y, poznałam szatyna, wylądowałam z nim w łóżku i też nic – łącznie z dzieckiem – z tego nie wyszło. Kurą domową do tej pory nie jestem, bo się do tego nie nadaję, a o mężu zacznę myśleć, jak już będę stara i gruba, czyli nigdy.

Całe to doświadczenie z wróżką czegoś mnie jednak nauczyło. Na ludzkim niezdecydowaniu, braku pewności siebie i niewierze we własne możliwości można zbić naprawdę grubą kasę. I pewnie dlatego skończę jako uboga blogerka czytana przez małych i średnich przedsiębiorców. Wróżko Joanno, jesteś wśród nich, więc zwlecz swoje cielsko i szoruj na pocztę. Czekam na moje 50 złotych.

0 Like

Share This Story

Ludzie