Czego dowiesz się na wyjeździe służbowym?

Byłam w swoim życiu na kilku wyjazdach sponsorowanych przez firmę: szkoleniach, targach i weekendach integracyjnych. Niektóre rozwijają, na innych brykasz jak naspidowany tygrysek, jeszcze inne, zwłaszcza tak zwane „wycieczki integracyjne”, oznaczają durne zabawy połączone z chlaniem i obserwowaniem, jak wierni mężowie masują pupy sekretarek, a wierne żony kręcą lody w toalecie. O ile sam zachowujesz zdrowy rozsądek, z każdego takiego wyjazdu zawsze wynosisz coś dla siebie.  W dużej mierze jest to bardzo cenna wiedza o sobie samym. 

 

Przyjmijmy jednak pewne kryteria. Żebyśmy mogli mówić o wyjeździe służbowym, w którym – w jakiś sposób – odkrywasz siebie, muszą w nim uczestniczyć też inne osoby z Twojego miejsca pracy. Najlepiej, żeby była to większa część zespołu, a wyjazd trwał co najmniej kilka dni (parę godzin to jednak trochę za mało na autorefleksję, Yin i Yang i te sprawy). Poza tym event/szkolenie/etc. powinny odbywać się z dala od siedziby firmy, a najlepiej na neutralnym gruncie, w zupełnie nowym dla całego zespołu miejscu. Jasne? Grejt, to lecimy dalej. Oto, czego dowiadujesz się o sobie podczas służbowego wyjazdu.

 

Czy jesteś typem lidera, czy raczej zdajesz się na innych?

 

To może dotyczyć zarówno organizacji pracy swojej i pozostałych, jak i wyboru knajpy, w której później zjecie obiad, czy rozrywek, w których jako zespół chcielibyście uczestniczyć. Czasami takie sprawy z góry ustala szef bądź organizator wydarzenia, ale coraz częściej to właśnie pracownicy są angażowani w tego typu procesy decyzyjne. Jeśli we wszystkim zdajesz się na innych i nie podejmujesz ze swojej strony żadnej inicjatywy działania, czekając na polecenia czy wskazówki swojego przełożonego albo, co gorsza, współpracowników, to wiadomo już, że rewolucji nie będzie, bo żaden z Ciebie lider. Jeśli zaś wykazujesz pewną inicjatywę, ale jesteś gaszony na dzień dobry niczym pet w popielniczce, to czas najwyższy, żeby odpowiedzieć sobie na kolejne pytanie…

 

Czy jesteś asertywny?

 

Dotyczy to zarówno obrony swojego pomysłu czy propozycji działania, jak i powiedzenia „nie” w momencie, kiedy inni oczekują czegoś zupełnie innego niż Ty. Przykład? Pracowałam kiedyś w pewnej firmie. To była moja pierwsza praca w Warszawie i już po kilku dniach wiedziałam, że coś tam nie gra. Dlatego kiedy pojawiła się opcja wyjazdu integracyjnego, wzięłam w nim udział, żeby sprawdzić, czy i co jest nie tak. Nie wchodząc w szczegóły, okazało się, że moi szefowie to typy cwaniaczków z podwarszawskich wsi, którzy przyjechali do „stolycy” robić „byznes”. Integracja w ich wydaniu ograniczała się do siedzenia przed domkiem na Mazurach i chlania 24 h/doba. To właśnie podczas tamtego wyjazdu zrozumiałam, jak bardzo bywam asertywna. Powiedziałam wtedy „nie” więcej razy niż podczas całego swojego życia. „Nie, dziękuję, nie pijam wódki”. „Nie, dziękuję, nie jestem głodna”. „Nie, niestety nie bawię się dobrze w tawernach, w których grają disco-polo”. „Nie, dziękuję, nie pójdę z wami na dziwki”. I tak dalej, i tak dalej… Jak łatwo się domyślić, wkrótce po powrocie do stolicy rozstałam się z firmą.

 

Czy jesteś mistrzem ciętej riposty, czy może zahukaną sówką?

 

Wyjazdy służbowe gromadzą zawsze pewną grupę ludzi, którzy co prawda znają się z pracy, ale niekoniecznie wiele o sobie wiedzą. Podczas takiej wycieczki masz okazję poznać lepiej swoich kumpli z pokoju obok. I to jest fajne. W nieśmiałym Zenku dostrzegasz nagle błyskotliwego żartownisia, a w Andżeli o małych cyckach kobietę z wyobraźnią. I wszystko jest super do momentu, w którym ktoś Ci zalezie za skórę. Wiadomo, jesteśmy różni i ciężko, żeby wszyscy ludzie w firmie dopasowali się do siebie charakterologicznie niczym puzzle w układance. Tego się zwyczajnie nie da zrobić. Dlatego prędzej czy później trafisz na jakiegoś Kajetana albo Mariolkę, którzy zaczną Ci działać na nerwy: drażnić Cię będzie ich śmiech, sposób wysławiania się czy poczucie humoru. Wtedy wystarczy po prostu unikać ich towarzystwa. Gorzej, jeśli ktoś przechodzi do jawnego ataku na Twoją osobę. Tu delikatna szpila, tam bezpardonowe wyśmiewanie się z Ciebie, a jeszcze innym razem obrabianie czterech liter za plecami. W takiej właśnie sytuacji dowiadujesz się, gdzie leży Twoja granica pomiędzy kwaśnym uśmiechem a wkurwem. Ja to przerobiłam ostatnio. I powiem Wam, że potrafię być wredną suką, jeśli ktoś zajdzie mi za skórę.

 

Czy umiesz pójść na kompromis?

 

Asertywność jest w cenie, ale czasami trzeba dać na luz i po prostu dostosować się do większości. Jeśli Twój szef i współpracownicy chcą iść do słynnej restauracji, gdzie podają wyśmienite steki, a Ty nie jesz mięsa, pozostaje Ci przytaknąć entuzjastycznie i zamówić sałatkę z serem feta, a następnie zahaczyć o jakiś market pod pretekstem zakupu fajek/gum do żucia/”Pani Domu” i wyposażyć się w porządny zapas bułek, serków wiejskich i pomidorów (czy co tam lubisz). Jakoś nie wyobrażam sobie sytuacji, że wszyscy poza mną chcą iść do miejsca A, a ja jako jedyna do B i usiłuję wywrzeć presję na moim przełożonym, żebyśmy jednak wybrali moją opcję. To śmierdzi buractwem.

 

Czy potrafisz wybrnąć z patowej sytuacji?

 

Często podczas wyjazdów służbowych masz do czynienia z trudnym klientem/innymi lub cięższymi warunkami pracy/nieprzewidywalnymi sytuacjami. To dla Ciebie świetny moment, żeby sprawdzić się, zarówno jako pracownik, ale też jako człowiek. Podczas ostatnich targów pewien miły pan zadał mi pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Mój szef wie, że nie jestem zobligowana, by posiadać taką wiedzę, dlatego zwykle w sytuacji, gdy podchodził do mnie człowiek i pytał o rzeczy, o których nie mam pojęcia, odsyłałam go do innych osób z zespołu. Tym razem byłam jednak na stoisku zupełnie sama i musiałam jakoś wybrnąć z sytuacji. Jak? Po prostu powiedziałam wszystko, co wiedziałam o produkcie, a potem zwyczajnie przyznałam się do tego, że moja wiedza jest niekompletna. Sięgnęłam do broszury i do cenników, wyszukałam wszystkie informacje i odpowiedziałam na pytanie klienta. Trwało to dłużej, nie było dla mnie komfortową sytuacją, ale wybrnęłam. I o to tu przede wszystkim chodzi.

 

Czy identyfikujesz się z firmą, w której pracujesz?

 

Nie chodzi o to, żebyś wieszał sobie portret prezesa na ścianie w salonie.  Chodzi o to, na ile spójny czujesz się z firmą, w której pracujesz, biorąc pod uwagę jej profil, misję, wizję i kulturę pracy. Czy mówiąc o niej odczuwasz wstyd i zakłopotanie, czy raczej satysfakcję i zadowolenie? A może jest Ci wszystko jedno, bo po prostu przychodzisz do biura na dziewiątą, masz fajrant o siedemnastej, a cała reszta gówno Cię obchodzi? W pierwszym przypadku prawdopodobnie jesteś złym człowiekiem na złym miejscu i może czas zmienić firmę. W sytuacji nr 2 pozostaje Ci tylko pogratulować. A jeśli jesteś typem, który każdą pracę traktuje wyłącznie jako środek utrzymania… Cóż. Przykro mi.

Wyjazd służbowy, na którym nie pracujesz, ale za-pier-da-lasz, bo np. musisz być na nogach od świtu do nocy, świetnie pokazuje, jak wiele jesteś w stanie zrobić dla firmy: czy widzisz w tych działaniach sens, możliwość rozwoju i wymierne korzyści nie tylko dla siebie, ale też dla marki, z którą współpracujesz, czy wręcz przeciwnie? Jest na to proste równanie.

(Wkład + Wysiłek) / Poziom satysfakcji = Stopień identyfikacji z firmą

(przy czym im niższy wynik, tym większa identyfikacja z firmą, w której pracujesz).

Swój wkład w ostatnie targi oceniam na 7 w skali 10-cio stopniowej, ponieważ nie brałam pełnej odpowiedzialności za nasze przygotowania do nich. Swój wysiłek oceniam na 8 – wiem, że inni pracowali ciężej ode mnie, bo np. musieli zapakować dwa duże samochody dostawcze w produkty, które chcieliśmy na tych targach pokazać.  Swój poziom satysfakcji oceniam na 9. Tak więc mój wynik to: (7 + 8) / 9 = 1,6, czyli całkiem nieźle.

P.S. A tak w ogóle to ten wzór jest niemiarodajny i bez sensu, ale zawsze chciałam wymyślić coś takiego. Mam nadzieję, że pomogłam i wynieśliście z tego tekstu nową wiedzę o sobie. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Wam jeszcze więcej służbowych wyjazdów, budzenia się o 5 nad ranem w samym krawacie, niechcianych ciąży z prezesem, kaców gigantów i beznadziejnych szkoleń, z których nic nie wynosicie. No, to by było na tyle :P 

0 Like

Share This Story

Ludzie