Co ci powie bezdomny?

Wyobraź sobie taką sytuację: wracasz z pracy wściekła, bo właśnie miałaś spięcie z szefem. Jesteś w pieprzonej Anglii, więc deszcz leje ci na łeb. Jesteś głodna, zmęczona i generalnie wyglądasz jak mały wkurwiony wyrak. Rzucasz ludziom mordercze spojrzenia i marzysz o tym, żeby komuś przywalić. Ewentualnie zagrać w jakąś okrutną i brutalną grę typu Mario Bros. Maszerując jak naspidowany żołnierz nawet nie zauważasz, że GO mijasz, dopóki nie słyszysz za plecami „Smile, girl!”. Stajesz jak wryta, odwracasz się i widzisz faceta siedzącego na chodniku z pudełkiem po margarynie. Dociera do ciebie, co się właśnie stało. Bezdomny mówi ci, żebyś się uśmiechnęła. BEZDOMNY. W dupach się tym angolom poprzewracało.

 

Ta historia jest autentyczna i wydarzyła się jakieś pięć lat temu w Leicester, gdzie w czasie wakacji pracowałam jako barmanka, kelnerka i asystentka biurowa. Wkurwiony wyrak to oczywiście ja, a bezdomny to bezdomny. Nie pamiętam już, jak miał na imię, choć przedstawiliśmy się i porozmawialiśmy chwilę. Nazwijmy go Dżordż. Dżordż wcale nie wyglądał jak typowy facet z ulicy. Przede wszystkim był czysty. I trzeźwy. Z pewnością nie miał domu – na rozklekotanym wózku woził ze sobą cały swój dobytek. Nie powiedział mi zbyt wiele o sobie, ale wyglądał na zrównoważonego psychicznie. No i miał poczucie humoru. Na moje pytanie, gdzie spędzi nadchodzącą noc, odpowiedział „Jeszcze nie wiem, ale domyślam się, że nie u ciebie, hahaha”.

Dżordż odmienił moje życie. Przynajmniej na chwilę. Wystarczyło jedno „Smile, girl!”, żebym palnęła się w łeb i doszła do wniosku, że moje problemy przy problemach innych są niczym. Nie chodzi o to, żeby zacieszać 24 h/dobę jak upalony gimnazjalista. Mam na myśli raczej świadomość tego, jak wiele może dać jeden głupi uśmiech. Kiedy zaczynają ci drgać kąciki ust, ty jeszcze tego nie wiesz, ale już zmienia się twoje nastawienie do sytuacji, nawet jeśli ta w danym momencie wydaje się być beznadziejna.

Ostatnio byłam w szpitalu. Kilka dni wcześniej zmarł mój dziadek. To nie był łatwy czas dla mnie i mojej rodziny. A jednak w tym wszystkim potrafiłam żartować, opowiadać durne historyjki i w jakiś dziwaczny sposób zachować dobry humor. To pomogło rozładować napięcie i spojrzeć na śmierć bliskiej osoby z innej perspektywy. Kiedy leżałam w szpitalu, znajomi pisali „Współczuję, święta w szpitalu. Trzymaj się tam”. OK, może oddział urologiczny to nie jest wymarzona miejscówka na śpiewanie kolęd i jedzenie śledzia, ale przecież mogło być gorzej, prawda? Mogłam np. leżeć tam podpięta do worka z odżywianiem pozajelitowym. Albo w śpiączce, po poważnym wypadku. Tymczasem ja miałam swoje krzyżówki, gazety i mandarynki. Nosiło mnie, że nie mogę biegać, spędzić czasu z rodziną przy stole i wyjść ze znajomymi na miasto. Ale widziałam też pozytywy. W końcu miałam czas, żeby spokojnie poczytać, wyspać się i trochę ponudzić. Taki przymusowy urlop ;)

Żeby nie było, że jestem jakąś psychopatyczną optymistką – nołp, ajm not. Miewam doły, wkurzam się, bywam wściekła. Ale pamiętam słowa mojego ex ex ex, które kiedyś postawiły mnie do pionu. Miałam wtedy masę problemów: rodzinnych, osobistych, zdrowotnych i nie dawałam rady psychicznie. Huśtawki nastroju, niekontrolowane wybuchy płaczu, wzrok wbity w ziemię, totalna apatia i obraz nieszczęścia. M. powiedział mi wtedy „Ogarnij się dziewczyno, nie widzisz, że znajomi zaczynają się od ciebie odwracać?”. I miał rację.

Brakiem uśmiechu odstraszasz innych. Nikt nie lubi ludzi wiecznie przygnębionych, bo oni ciągną w dół. Każdy ma na tyle swoich trudnych spraw i problemów, żeby jeszcze wysłuchiwać utyskiwań innych. Nie chodzi o to, żeby się sztucznie szczerzyć. Bardziej o to, żeby pamiętać, że nigdy nie jest aż tak źle, jak się wydaje. Powtarzasz sobie „będzie dobrze” i zaczynasz w to wierzyć. 

A teraz się, kurwa, uśmiechnij.

Wyrak.

0 Like

Share This Story

Ludzie