Bliskie spotkanie z ekshibicjonistą. Krótki poradnik

fot. Deesire Delgado

A: – Cześć, co u ciebie?
B: – Mam bulimię i żona mnie bije. A ty jak tam?

Chyba każdy z nas miał choć raz w życiu do czynienia z obleśnym typem dyndającym swoim wackiem na prawo i lewo gdzieś zza krzaka. Taki obrazek nie wzbudza już zdziwienia ani u wiejskich dziewek, ani u lemingów z wielkomiejskiej dżungli. Każdy głupi wie, że wystarczy popatrzeć na gołą pałę z politowaniem, ominąć typa i pójść w swoją stronę. Prawdziwy dramat zaczyna się, kiedy na drodze staje nam ekshibicjonista mentalny – człowiek gotowy odsłonić znacznie więcej, niż kawałek przywiędłego genitalibus.

Moja babcia mawia o takich ludziach, że wstydu nie znają. I ma rację. No bo jak to jest? Spotykasz człowieka, którego nie widziałeś X czasu i którego nawet dobrze nie pamiętasz, a ten na dzień dobry chlusta ci w twarz swoimi życiowymi brudami. Wiem, co mówię, bo sama kilka razy zaliczyłam spotkanie face to face z mentalnym ekshibicjonistą. Za pierwszym razem, będąc przejazdem w rodzinnych okolicach, wpadłam na kumpla z czasów wczesnoszkolnych. On rozpoznał mnie od razu, za to ja musiałam się dobrze przyjrzeć, żeby pod zwałami tłuszczu mozolnie przetapianego na mięśnie ujrzeć uroczego chłopca o twarzy cherubinka, poginającego w czerwonych szortach po szkolnym korytarzu.

Cherubinek:  Siema. Co tam?
Ja: Dobrze. A ty, co porabiasz?
Ch.: A, właśnie mnie wypuścili.
Ja: ?
Ch.: No wiesz, z pierdla. Za pobicie. Wielkie halo o rozbity nos (huehuehue). Wiesz, jak jest…
Ja: Hym…
Ch. [podwijając nogawkę]: Ale spoko było, wydziarałem się trochę nawet… Kurwa, czekaj, podwinę. O, fajny?
Ja: Yyy…
Ch: Trochę się lewy cycek rozwalił, ale będę poprawiał.
Ja: Ah, rozumiem. Z tymi cyckami to zawsze coś jest nie tak. Wiesz co, przepraszam cię bardzo, ale muszę lecieć.  Mam wizytę u gastrologa.
Ch.: Huehuehue, kobiece sprawy. Czaję. Nara.

W przypadku takim, jak opisany powyżej, a więc kiedy wchodzimy w interakcję z półmózgiem dumnym ze swoich życiowych porażek,  nie ma co bawić się w subtelne ucinanie tematu. Nigdy nie mamy pewności, jak (i czy) taki człowiek zrozumie, co w ogóle do niego mówimy. Zamiast wspominać o gastrologu, mogłam równie dobrze powiedzieć „Przepraszam cię najmocniej, ale właśnie jadę komuś wpierdolić. Do zobaczenia w dziurze”.

Sytuacja numer dwa miała miejsce trzy lata temu, niestety, znów w moim rodzinnym mieście. Tym razem, wykorzystując okazję, że jestem u mamy na święta, spotkałam się z kilkoma przyjaciółmi z czasów liceum, z którymi do tej pory utrzymuję kontakt. W pewnym momencie do knajpy wkroczyła nasza wspólna znajoma w otoczeniu mniej i bardziej znanych postaci szołbizu. ONA, bo tak nazwiemy koleżankę, zawsze była ambitną dziewczyną, artystką, której po przeprowadzce do X w końcu udało się wybić i zaistnieć w świecie brokatu, Natalii Siwiec i „Pytania na śniadanie”. No i świetnie, życzę jej all the best, ale kontakt nam się urwał jakieś 10 lat temu i naprawdę nie czułam potrzeby prowadzenia tej oto rozmowy:

ONA: Malvina!!! Kupę laaaat! Daj buuuuzi!!!
Ja: No cześć. Jak tam życie w X?
ONA: Strasznie, chujowo, zero perspektyw, w ogóle dno.
Ja: Myślałam, że jesteś zadowolona. W końcu robisz karierę…
ONA: No robię, ale jakim kosztem? Dziś już nikomu nie możesz ufać, tyle ci powiem. W X wszyscy chcą cię w dupę wyruchać. Ja przez to miasto się nerwicy nabawiłam, po nocach nie śpię, paznokcie obgryzam [tu nastąpiła demonstracja], jak świnia przytyłam, bulimię mam.
Ja: …?
ONA: No jem i rzygam, patrzeć na siebie nie mogę. Jak ja wyglądam? Tragedia. No, ale ja tu tak tylko o sobie. A co u Ciebie?
Ja: Yyy…
ONA: Pięknie wyglądasz, naprawdę. Nie to, co ja. Jezu, naprawdę. Patrzeć na siebie nie mogę. Po nocach nie śpię, paznokcie obgryzam…

Ekshibicjonista w rodzaju smutnej cipy odsłoni przed Tobą swoje najgorsze oblicze, tylko po to, żeby usłyszeć, że – choć rzeczywiście jest strasznie chujowy, i tak go kochasz i akceptujesz. Wbrew pozorom to bardzo niepewny siebie typ. Takiej osobie warto podać lusterko, czyli zrobić to, co zrobiłam ja. Zapytałam po prostu „To po co to wszystko robisz, skoro jesteś taka nieszczęśliwa?” Możesz zaproponować też zbiorowe samobójstwo, albo powiedzieć, że jutro umierasz i masz jeszcze parę rzeczy do załatwienia. Inteligentny rozmówca załapie, do czego zmierzasz i się zamknie, ale przedtem zdąży jeszcze spłonąć żywcem ze wstydu. Człowiek pozbawiony autorefleksji zajebie focha i usunie Cię z listy znajomych na Fejsie.

A propos Facebooka. Jest jeszcze trzeci typ ekshibicjonisty – narcystyczny. To taki człowiek, który wrzuca na FB zdjęcie swojej klaty „przed” i „po” z podpisem „tak się robi kaloryfer”. Takich ludzi sami usuwamy z listy znajomych, a potem idziemy się napić, żeby to uczcić.

Za każdym razem po spotkaniu z mentalnym ekshibicjonistą czuję niesmak. W takich sytuacjach dochodzę też do wniosku, że angielskie kurtuazyjne i cholernie sztuczne hałarju, grejtajmfajn ma jednak głębszy sens. W UK, jeśli już zdarzy się jakiś parapet zaczynający rozmowę od „pies mi zdechł, żona mnie zdradza, a ja chyba wolę chłopców”, jest ignorowany przez swojego rozmówcę. Dlatego tam nikt na pytanie „Jak się masz?” nie odpowiada, że chujowo.

Moja przyjaciółka – bratnia dusza, która mieszka w Londynie od 6 lat, a z którą znam się i utrzymuję kontakt od ponad 20 lat, powiedziała mi ostatnio, że Polacy w UK nie są wylewni. Trzymają dystans, bo oni już zrozumieli, że „Jak się masz?” wypowiedziane przez obcą osobę znaczy ni mniej, ni więcej, co „Cześć”, „Witaj”. Być może już czas spakować manatki, kupić bilet do UK i nauczyć się w końcu od polskich hydraulików i pielęgniarek, jak nie latać z gołą pałą.

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • wisznu

    to ja moze powiem od drugiej strony jak to wyglada
    – po pierwsze – jak ktos pyta „co u Ciebie?”, to – chociaż wiem, że nie oczekuje opowiedzenia całej historii mojego życia, to nie wiem co odpowiedzieć. Skłamać „wszystko w porządku”? Powiedzieć „Normalnie” – kiedy taka odpowiedź od razu zostanie zrozumiana, że jest na odczepnego. I z resztą słusznie…
    – po drugie – kiedy nie muszę, to nie lubię kłamać, więc nei będę opowiadać, jak to zajebiście mi się powodzi. Z resztą – opowiedzenie o jakimś problemie daje – choc minimalną – szansę na jego rozwiązanie.
    – po trzecie – jak to śpiewa Adam Nowak „jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań”. No coś się we mnie wewnętrznie skręca na myśl, że mógłbym tak po amerykańsku, umierając na raka odpowiadać „wszsytko u mnie ok”…
    – po czwarte (powiązane z pierwszym) – byc może cierpię na jakąś łagodną formę aspergera, ale język służy u mnie przede wszystkim przekazywaniu informacji. Więc jeśli ktoś mnie pyta – co u mnie, to odruchowo staram się coś opowiedzieć na temat tego co u mnie. Pomimo że intelektualnie rozumiem, że takie pytanie to często tylko słowny wypełniacz czasu do stwarzania pozorów, że odbyliśmy miłą pogawędkę…