Czasem dobrze jest się zgubić

 fot. Marta Czuchryta

Mam trzynaście lat, stoję nad wanną, z koniuszków palców skapuje czerwona woda. Myślę sobie „co ja najlepszego zrobiłam?”. Wychodzę z łazienki, suszę włosy, siadam na łóżku, czekam. Ojciec wraca z pracy, patrzy na mnie, idzie do kuchni, wypija herbatę, zimną, z cukrem i z cytryną, staje w drzwiach i pyta, czy mnie do reszty popierdoliło. Odpowiadam, że tak, choć wiem, że słono za to zapłacę. 

Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy zboczyłeś ze ścieżki wytyczonej przez szkołę, rodziców, ludzi, o których mówili Ci, że powinni być Twoimi autorytetami? Ja pamiętam. To było właśnie wtedy, gdy jeszcze nawet nie nosiłam cycków, a już zafarbowałam włosy na dziki rudy. Głupota, powiesz, akt młodzieńczego buntu. Owszem, ale nie tylko to. To był początek dojrzewania, kształtowania siebie jako człowieka: poszukiwania nowych dróg, łamania tabu, budowania własnego systemu wartości i uczenia się sztuki obchodzenia z ludźmi.

Od momentu, kiedy zaczynasz kontestować, dajesz sobie też wolność wyboru, możliwość poznawania świata, bycia lepszym lub gorszym człowiekiem. Wkraczasz w ten etap w swoim życiu, kiedy powoli, z dnia na dzień, zaczynasz brać odpowiedzialność za własne słowa, czyny, wybory. Jesteś świadomy, że jeśli coś spieprzysz, prędzej czy później sam za to zapłacisz.

Przyjęło się mówić, że człowiek dojrzały kieruje się w życiu pewnymi priorytetami, ma ugruntowany system wartości, powinien odróżnić dobro od zła. Bullshit. Świat od dawna nie jest dychotomiczny, a od czasu, kiedy otworzyły się przed nami granice, kiedy pojawiła się telewizja komercyjna i internet, ta nasza czarno-biała, moralno-amoralna rzeczywistość staje się coraz bardziej amorficzna, wychodząca poza ramy, łamiąca schematy. Zatracamy granice, sami już nie wiemy, co jest na tak, a co na nie. Co moralne, a co społecznie nieakceptowalne. W tych warunkach o wiele łatwiej zgubić drogę.

Miałam 17 lat, gdy w mojej klasie, w liceum, kilka dziewczyn zaczęło się odchudzać. Ot, widzimisię nastolatek, powiesz. Byłam jedną z nich. Jedną z tych, które w ciągu kilku miesięcy ze zdrowych, radosnych, ładnych dziewczyn zamieniły się w chodzące kościotrupy. Nie wiem, jak to teraz wygląda w szkołach. U nas interweniowała wychowawczyni, szkolny psycholog, rodzice. Czy to coś dało? Tak. Wiedziałyśmy, że jest ktoś, kto się o nas martwi. Czy coś się zmieniło? Nie. Wiele z tych dziewczyn wychodziło z anoreksji przez kolejnych kilka, kilkanaście lat. Tylko że wtedy nastolatka o wzroście 165 cm wzrostu i wadze 40 kilogramów budziła sensację. Dziś to jakby norma.

Kiedy miałam 22 lata poznałam jego i choć ten związek wyssał ze mnie wszystkie soki, a matka dzwoniła i prosiła i błagała, bym przestała, ja trwałam z nim, ręka w rękę, ramię w ramię, psychoza w psychozę.

Kiedy miałam 25 lat poleciałam do Hiszpanii na praktyki. Sporo imprezowałam, poznawałam nowych ludzi, chłonęłam język, kulturę, słońce, atmosferę. Dużo podróżowałam i w tych podróżach też zgubiłam się nie raz. Z plecakiem na plecach, karimatą pod pachą i świadomością, że nie znam ludzi, nie znam miejsca, nie mam gdzie spać, a w kieszeni zostały mi dwa euro.

Zgubiłam się w życiu nie raz, Ty pewnie też. Oboje wiemy, że takie sytuacje wcale nie uczą pokory. Raczej wskazują, gdzie są granice Twojej wytrzymałości i jak wiele jesteś w stanie w życiu przetrwać. Ile wstydu możesz przełknąć. Co tak naprawdę jest dla Ciebie ważne. Może dlatego nigdy nie byłam zwolenniczką map.

Bo czasami musisz przepłynąć całą rzekę gówna, żeby wyjść czyściutkim po drugiej stronie.

0 Like

Share This Story

Ludzie