No i co się cieszysz?

Jakby tak spojrzeć z boku, to Polacy są całkiem spoko. Mamy mocno ironiczne poczucie humoru, jesteśmy coraz bardziej otwarci na nowe doświadczenia, powoli wychodzimy z postpeerelowskiej rzeczywistości, gdzie białe jest białe, czarne czarne, a ja panu mogę podać nogę. Dojrzewamy. Mentalnie może wciąż daleko nam do Skandynawii, Holandii, czy nawet Czech, ale patrząc na inne kraje Byłego Bloku Wschodniego, możemy śmiało powiedzieć, że pod względem społeczno-kulturowych zmian idziemy do przodu. Widzę tylko jeden mały problem: nie potrafimy się cieszyć. Ludzi radosnych, przyjaźnie nastawionych do życia i świata, gdzieś tam, w środku, traktujemy jak przygłupów.  No co, nie mam racji? 

 

Siedziałyśmy na tarasie popijając sangrię i wystawiając twarze do słońca. Nagle, ni stąd ni zowąd, błogą ciszę popołudniowej sjesty przerwał zirytowany głos P.
– Mam dość Hiszpanii – stęknęła, obracając się na leżaku.
– Say what?! – uniosłam głowę i nawet zsunęłam z nosa okulary.
Byłyśmy w Maladze – sercu Andaluzji,  epicentrum wydarzeń, gdzie tylko palmy dawały cień, a wiatr od morza przynosił ukojenie. Gdzie dzień zaczynał się w południe, a noc – po północy. Gdzie… No nieważne, wiecie, o czym mówię.
– Jest słońce, jest morze, jest plaża, jest zajebiście, fakt. Ale ci Hiszpanie… Chryste, oni są tacy wkurwiający.  Non stop się cieszą. Ileż można szczerzyć zęby? Każdy normalny człowiek powinien od czasu do czasu wpaść w depresję. Zwyzwać kogoś. Wściec się. A oni? Uśmiech na ryju niczym hamak. Albo są przygłupi, albo za mało powstań narodowych zaliczyli.
Patrzyłam na P. jakieś 30 sekund, po czym opadłam na leżak i oznajmiłam, że powinna się leczyć.
– Brakuje mi swojskiego, polskiego syfu. Dawaj, „Plac Zbawiciela” obejrzymy – powiedziała i wstała żwawo, nagle pełna energii.

 

Na rany Chrystusa

 

Żyjemy w kraju, kraju katolickim. Cierpienie mamy wpisane w życiorys. Nawet, jeśli jesteś ateistą, agnostykiem albo pastafarianinem z durszlakiem na głowie, będziesz miał ten pierwiastek cierpiętnika w sobie. Dominująca w naszym kraju religia opiera się w dużej mierze na żalu za grzechy, odkupieniu win, bojaźni. Nasz (Wasz) Bóg bywa miłosierny, ale częściej okrutny. I prawdopodobnie w tym duchu krzyża (na ścianie) wychowali Cię rodzice. Nawet, jeśli robili to z automatu i nie do końca świadomie. W końcu większości z nich przyszło żyć w czasach komuny, gdzie kościół stanowił jedyną słuszną alternatywę dla systemu. Dawał wsparcie, budował morale i – nie zaprzeczę – w tamtym okresie odegrał w Polsce ogromną rolę. Tyle, że kościół to też system. Kolejny puzzel w politycznej układance.

 

Wielki Brat patrzy

 

Kiedy czytałam „Rok 1984” Orwella, oczyma wyobraźni widziałam Polskę sprzed 30, 40 lat. Świat, w którym nie ma zrozumienia dla jednostki i jej potrzeb. Świat zunifikowany, gdzie wszyscy są zobligowani do wyznawania tych samych wartości. Planeta zbudowana z szarej, bezkształtnej masy. Tam nie było miejsca na radość, emocje, na ŻYCIE. Było za to miejsce na wegetację. Ci, którzy bardzo chcieli żyć prawdziwie, robili to poza systemem, poza prawem. I często słono płacili za swoje grzechy. Tak się wtedy na ŻYCIE mówiło.

 

Naznaczeni

 

Socjalizm socjalizmem, ale cofnijmy się do XIX wieku. Kto zdawał kiedykolwiek maturę i był na paru lekcjach języka polskiego w liceum, ten wie, że Mickiewicz, poza „Stepami Akermańskimi” i „Panem Tadeuszem” (tak, mnie też boli po dziś dzień), wyrządził Polakom ogromną krzywdę całym tym swoim pieprzonym mesjanizmem. Razem z Dziekońskim, Lutosławskim i Libeltem pozwolił nam uwierzyć, że jesteśmy narodem wybranym, który w życiorys ma wpisane cierpienie i odkupienie win. Noż kurwa mać. Nic dziwnego, że od ponad 200 lat wisimy przybici do krzyża. I tylko dzięki Słowackiemu i jego winkelriedyzmowi dogorywamy na tym krzyżu trochę bardziej jak Brian niż jak Świata Zbawiciel, Win Odkupiciel.

 

Z mlekiem matki

 

Pewne wartości przechodzą z pokolenia na pokolenie. Trauma wojny, którą nosili w sobie nasi dziadkowie, przeszła na ich dzieci – naszych rodziców, wychowanych w dobie szarości, nijakości, zakazów i nakazów. I oni, i my – wszyscy mamy w sobie pierwiastek buntowników i rebeliantów. Potrafimy cieszyć się ze zwycięstw, z rzeczy wielkich i znaczących, ale brakuje nam radości życia na co dzień. I wiecie, co jest w tym wszystkim najgorsze? Ten sam schemat przekazujemy (przekazujecie?) swoim dzieciom.

 

Malkontenci

 

Naśmiewacie się z dzisiejszych nastolatków (#gimbyniezrozumiejo) i fakt, jest to nawet zabawne. Sęk w tym, że Wasze dzieci też „nie zrozumiejo”, bo już, podobnie jak ich rodzice, zachłysnęły się konsumpcjonizmem. Nastąpił obrót o 180 stopni. Chcemy wszystko i możemy wszystko. A jak wszystkiego nie mamy, to jest nam źle. No bo z czego tu się cieszyć? Że świeci słońce? Pfff… proszę cię. Że masz ręce i nogi i możesz chodzić o własnych siłach? Pfff… nie dramatyzuj. Że zjadłeś dobry obiad z przyjaciółmi w fajnym miejscu? Noż kurwa, przecież na to zarobiłeś (ew. rodzice dali), należy ci się jak burej suce kość.

I z czego tu się cieszyć? Zapytasz.

Ja nie wiem… Jestem przygłupem.

0 Like

Share This Story

Style
  • Ja się staję. Uczę się cieszyć. Idzie tak se. Ale mam dobre życie i czuję, że czas to doceniać.

  • A ja właśnie zamierzałam o tym samym pisać u siebie :-) Wymyśliłam nawet początek:

    W wielu innych krajach jak powiesz głośno, że jesteś szczęśliwy, to ludzie będę cię pytać o receptę na szczęście. W Polsce jak powiesz głośno, że jesteś szczęśliwy, ludzie wręczą ci receptę od psychiatry.

    • Dobrze powiedziane (napisane?). Dawaj link, jak już spłodzisz tekst ;)

    • Ola

      A ja się z tym nie zgodzę, i zdaje się że Malvina też co innego miała na myśli. W innych krajach jak powiesz że jesteś szczęśliwy to umiechną się, będą Ci gratulować i cieszyć się z Tobą, w Polsce będą szukać powodu żebyś szczęśliwy nie był

  • A ja tam się cieszę i nie uważam się za przygłupa. Od zawsze byłem optymistą, fajnie mi na świecie i głupio by było tego nie docenić.

  • A ja jestem szczęśliwy, bo mam fantastyczną żonę, półroczna córka jest najlepszym dzieckiem na świecie. Tylko to się liczy. Jak ktoś się chce krzyżować, jego wybór. :-) Nie będzie mi przeszkadzał dopóki nie będzie chciał mnie nakłonić lub zmusić do tego.

  • Paulina

    Niestety to przykra prawda. Ludzie produkują jad, gdy widzą, że ktoś ma dobry humor, ot tak. Najważniejsze, by nauczyć się dostrzegać drobne rzeczy. Na początku jest to trudne, później dzieje się automatycznie ;)

  • Kazo

    Swiat jest do dupy.
    Jestem przyglupem, bo i tak sie ciesze.
    Dzieci me najukochnszew wkurwiaja przeokrutnie, ale ciesze sie. I one tez mimo wszystko.
    Jestesmy szczesliwi na tyle, na ile sobie pozwolimy. Juz dawno wypracowalam sobie system, ze nie potrzebuje wiele do szczescia, a czasami moze zbyt wiele… Bo niekiedy odrobinki sa trudniejsze do realizacji niz wielkie cele.
    Glupot w zyciu narobilam, ze O! I zlych rzczy doswiadczylam. Nie zgorzknialam i mysle, ze juz tak zostanie.

  • Ola

    Wiesz, ale z tym słońcem to coś jest na rzeczy. Kazik śpiewał „Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące tylko zimno i pada, zimno i pada na to miejsce w środku Europy” I faktycznie w tych krajach gdzie słońce ludzie są inaczej do życia nastawieni. Ja akurat należę do przygłupów ;-) ale też wolę jak się budzę oglądać słońce niż deszcz. Potwierdzeniem tego jest np. Kuba. Jej mieszkańcy mają wszelkie powody żeby być smutnym i niezadowolonym narodem; bieda, reżim, brak perspektyw. A jednak Kubańczycy tańczą na ulicach salsę, uśmiechają się szeroko i żyją pełnią życia. Słońce panie, słońce !! :-)))

    • Kalutka

      Zgadzam sie z Toba, jednak Kubanczycy to nie jest najlepszy przyklad. Gdyby nie socjalizm byliby jeszcze bardziej weseli i radosni. Nie wiem w jakiej czesci wyspy bylas (ja zjechalam prawie cala) i moge przyznac ze ludzie sa przygnebieni i maja dosyc systemu. Bylam w 2009, wiec wraz z rozluznieniem stosunkow amerykansko-kubanskich moglo sie poprawic., ale o niebo lepszym przykladem jest Kostaryka czy inne kraje Ameryki Srodkowej. Tam to dopiero jest Pura Vida i radosc z kazdej malej rzeczy. Pozdrawiam!

      • Mae

        Kostaryka jest akurat wyjatkiem w Ameryce Srodkowej bo rezygnujac z posiadania sil zbrojnych unikneli wszytskich tych wojskowych zamachow stanow ktore milujacy pokoj Amerykanie serwowali ich sasiadom. W Kostaryce jest lepiej ale w San Jose w lepszych dzielnicach tez nie brakuje drutu kolczastego.

  • Reakcją na większość zdań w tej notce Twojej było moje wewnętrzne, przeciągłe: „Noooo…” Zwłaszcza w tej o wierze i kościele. A tymczasem wiara to powinna być radość, spokój, pozytywne odczucia, a nie wieczne poczucie winy.

    Na szczęście nastawienie można sobie wypracować. Fajnie być odwrotnym paranoikiem! :)

    • właśnie, coś z tą wiarą jest u nas skefione. ksiądz grzmi z ambony zamiast dawać radość i nadzieję na lepsze dni, a ja chromolę takiego boga który wymaga ode mnie mantrowania o tym, jaką to jestem złą grzesznicą w zimnym, wartym miliony kościele. wolę iść na spacer i wąchać kwiatki, w sumie można to uznać za celebrowanie boskiego dzieła czy coś ;] ludzie zapominają o czymś tak podstawowym jak miłość do bliźniego. a co do pozytywnego nastawienia- ja jestem pozytywnie nastawiona ;] do tego stopnia, że mąż zakazał mi się uśmiechać do przedstawicieli płci przeciwnej [sic!], bo ja to robię z głębi serca, a panowie odbierają to jak z głębi..no, innego organu ;]

      • Rozbroiłaś mnie tym komentarzem :D

      • Spoko będzie kiedyś Cię poznać. Jasne, o to właśnie mi chodziło z tym kościołem. Ja tam wychodzę z założenia, że Bóg chce dla nas dobrze, a szczęście, pieniądze i udane życie seksualne to nie występek przeciwko przykazaniom. :D

  • Sabina

    call me przygłup please! :D

  • Guest

    Ja obecnie zaliczam zjazd… ale nie licząc takich kilku okresów w roku kiedy mam ochot wyjść i pierdolić wszystko, bo już bardziej z dupy być nie może… to ogólnie uważam się za optymistę, który to stara się innych zarażać tym ‚always look on the bright side of life’ – na dłuższą metę zwariowałabym gdybym tylko myślała o tym całym polskim syfie. Znam ludzi którzy wyszli z domu w którym była bieda, mają lepiej niż ich rodzice ale i tak nauczyli się narzekać na życie… zawsze takim źle i pewnie jakby w totka wygrali to nie wiedzieli co ze sobą zrobić, żeby im się ich życie wreszcie spodobało.

  • droczis

    Ja dziś się cieszyłam z obiadu, ugotowanego samodzielnie – grilowana pierś kurczaka z czubricą i pysznym szpinakiem z fetą i pomidorami – po 15 latach wegetarianizmu – zmieniłam strefę komfortu. Zjadłam ze smakiem, na własnym tarasie, w świetle ciepłego słońca, z roześmianą gębą…. celebruję codzienność – tu i teraz – taką jaką mam, bo inna dziś już nie będzie :D

    • biedny brojlerek

  • A jak dla mnie to wszystko z umiarem :)

  • Magda

    „I z czego tu się cieszyć? Zapytasz.” A ja odpowiem – z butów na ten przykład :) Miałam koleżankę, przewlekle chorą i oskarżającą cały świat o jej chorobę – ok, jej problem. Próbowałam jej pomóc, wytłumaczyć, a nawet zrozumieć. Nie było łatwo bo ciągle słyszałam, że to jej się nie podoba, zdrowy nie zrozumie chorego, jak ktoś ma kasę to znaczy, że się nieuczciwie dorobił i tak w kółko. I tu dochodzimy do sprawy butów :) Od prawie 3 lat chodzę na zumbe, zmieniła moje życie, poznałam wspaniałe dziewczyny i marzyłam o zakupie specjalnych butów na zumbe – ot taki kaprys. Po 2 latach butów się doczekałam, wielka radość, po prostu nie pamiętam, żebym z czegokolwiek ostatnio tak się cieszyła i chciałam tą radością podzielić się z koleżanką: na co ona stwierdziła: „brzydkie” – poczułam się jakby mi ktoś walnął w łeb młotem… Po 2 dniach wywaliła mnie z fejsa :/ a ja nadal się cieszę z butów!!!!

  • A ja tam się ciesze jak głupi do sera – ze spaceru w lesie, z weekendu w skałach, z poprawienia czasu biegowego, z miętoszenia szczeniaczków, z kwitnących bzów pod śmietnikiem i nowych tatuaży. A co, nie wolno? ;)

    • Marta

      A jednak Marudną Królewną się zwiesz? ;)

      • Trochę z przekory ;) Marudzę głównie jak muszę zbyt wcześnie wstać, jak kończy się kawa i jak mówią „nie pij więcej, idziemy do domu” ;)

  • W Teatrze Starym w Krk oglądałam świetnych „Towiańczyków, królów chmur” – właśnie o tym, jak do dziś jesteśmy obarczeni tym romantycznym dziedzictwem, w którym nie ma miejsca ani na śmiech, ani na ciało. Nawiasem mówiąc, był świetny wywiad w polityce z Katarzyną Schier o tym, że właśnie wojenne traumy zablokowały pokolenie naszych dziadków na umiejętność dawania fizycznego ciepła, i dlatego wszyscy odczuwamy smutek transgeneracyjny. Czuję się jak debil robiący Ci przypisy, ale mówisz o ważnej sprawie: jest w nas dużo nieprzepracowanych traum. Cała Polska na kozetkę!

    • Cenny komentarz. Możesz robić więcej takich „przypisów” ;)

  • Bartek Jaźwiński

    Och tak. Bardzo dużo mądrości w tym. Osobiście (po ukończonych studiach polonistycznych) uważam, że polski romantyzm do spółki z Trylogią powinien być zakazany.

  • Krzysiek

    większość smutasów ocenia „przygłupów” często z flustracji i zazdrości o coś czego sami w sobie nie mają, jak wielka jest ich radość gdy choć na chwilę uda im się wciągnąć tego z bananem na gębie w swój światek, czują się jeszcze normalniej, ale jak to Sly powiedział „najbardziej przerażający są ci normalni”, bądźmy więc nienormalnymi przygłupami ciesząc się gdy ci normalni zgrzytają zębami ze złości o to że kolejny raz im się nie udało, ja tak mam, 8 godzin dziennie spędzam w Orwellowskim otoczeniu, śmiejąc się smutasom w twarz :)

    • sor, ale muszę: flustracji? :)

      • Krzysiek

        to taki wyższy poziom frustracji ;)

  • Karola J.

    Oj brakuje nam optymizmu. Ale zauważyłam na własnym przykładzie, że jak myślę pozytywnie to pozytywne rzeczy do mnie przychodzą:) Tylko niestety nie zawsze jest to takie proste:D

    I chociaż sama kiedyś byłam marudą, to teraz wkurza mnie to wszechobecne marudzenie: bo za zimno, bo za gorąco, bo susza jest i zaraz wszystko wyschnie na wiór, bo leje ciągle, bo pracy nie mogę znaleźć, bo znalazłem pracę, ale nie chce mi się do niej chodzić, bo sąsiad sobie kupił nowy samochód (ciekawe skąd wziął na niego pieniądze!) i tak dalej i tak dalej… Eh, ludzie, zluzowalibyście trochę:)

  • Anna

    Już pomijając to, że sami się ludzie nie cieszą, to jeszcze przeszkadza im ta radość u innych… Mam wrażenie, że w Polsce wciąż jeszcze panuje „kompleks szczęścia”. Polega on na tym, że nie wypada się cieszyć z życia, że to takie bezczelne i w ogóle najpewniej ma na celu dokuczenie tym, co mają gorzej… ot, zamiast aspirować do tych, co żyją lepiej/weselej/szczęśliwiej, to stara się ich ściągnąć w dół, bo za jasno świecą i tym blaskiem kolą w oczy malkontentów… A ja tam będę się szczerzyć do słońca aż do ukupanej śmierci i siedzieć w chmurach, bo lubię jak mi pod tyłkiem miękko, a co! ;)

    Przyczepię się tylko, bo to takie moje małe pet peeve – „Orwella”, bez apostrofu (po spółgłoskach generalnie apostrofu nie dajemy, bo nie wymaga tego poprawne odczytanie wyrazu).

    • Dzięki za czujność, już poprawiam :)

  • kasia muss sein

    mieszkam od 1,5 r na Krecie. Tak cieplo, ladnie, smacznie. Ale trzeba jeszcze pracowac, dzialac, byc w systemie. Grecka biurokracja, te papierologie, chaos i brak logiki – jak w Polsce, tyle, ze latwiej to zniesc, bo ludzie sa milsi. Usmiechaja sie czesciej, sa bardziej zyczliwi. Przyjazd do Pl jest jakby ktos zgasil swiatlo (to na gorze, ale tez i to w kazdym napotkanym czlowieku), skostnienie i smutne twarze. Oczywiscie, ze potrafimy byc weseli, ale otwieramy sie we wlasnym gronie, gdy bezpiecznie i swojsko, najczesciej przy akompaniamencie odkorkowywanego wina. Na ulicach, ta wszechobecna aura jest przerazliwie depresyjna. Rozmawiam z niektorymi znajomymiz PL; i (czesto) czasem ktos zapodaje taka doline, ze zycie takie drogie, ze pogoda chujowa, ze w rodzinie sie nie uklada, ze auto kaputt, ze znow bez pracy, ze oszukali z projektem, ze nie wiem, co zrobic.. Tak jakby litania narzekan byla obligatoryjnym punktem programu, nawet jesli masz z kims kontakt raz na kilka miesiecy, to szambo trzeba ulac.

    -A co dobrego? e, no wiesz…nic nowego
    Chwalenie sie, bycie dumnym z wlasnych osiagniec, czy chocby cieszenie zajebiscie ukwieconym balkonem czy nowym, udanym ciastem, i podobnymi milmi duperelami – jest postrzegane jako slabe.

    -Zmienilem prace.
    -O! Gratuluje! co za news! i jak jest?
    (normalnie bym oczekiwala uslyszec obiecujace perspektywy nowego zajecia, roznice, bourowe smaczki, o atmosferze, itd, ale „po polsku” odpowiada sie:
    -Wiesz, bo ta stara posada, to taka dolina, sam syf, zyc sie nie dalo tylko stres, kasa slaba, dalekie dojazdy….itd
    -No, ale jak jest TERAZ? jak sie czujesz?
    -A, pozyjemy zobaczymy..

  • kasia muss sein

    ha! zapomnialam dopisac, co chcialam – o POCZUCIU HUMORU. Jako Polacy, z plastycznym slowianskim jezykiem – mamy wspaniale mozliwosci dowcipkowania. Generalizujac – Anglicy maja swoja ironie, ktora tez jest spoko, my mamy, podobnie jak Grecy, zabawy polslowkami, znaczeniami, kontekstami. Mamy o wiele wiecej mozliwosci zartowania niz Niemcy, tylko szkoda, ze tak czesto tego nie wykorzystujemy.

  • Człowiek zadowolony, uśmiechnięty, lub też zwyczajnie szczęśliwy to persona non grata narodu utrapionego. Cierpienie i lęk powinny płynąć w naszej krwii przez następne tysiąc lat, bo przecież to my – Polacy. A nasz kraj to cierpiętnica Polska a nie rezydencyjna Kanada. Wkurzające w całej teź „bożej” otoczce i przeświadczeniu bycia narodem wybranym jest to, że polskim sportem narodowym jest podcinanie skrzydeł innym. I nawet wszechobecny smutek i ciągłe narzekanie nie odbija się w świecie tak silnie jak prawdziwy dar wysysania z innych ludzi radości. No… bo jak to tak. Że niby masz mieć lepiej ode mnie? A z jakiej racji?

  • chciałabym być przygłupem ;)

  • Ana

    A w Hiszpanii to, przepraszam, jaka religia dominuje? Więc z religią bym tego tak mocno nie wiązała. Z religią w połączeniu z historią i polityką – już bardziej. W każdym razie, od religii bym nie zaczynała. Bo oto taka ja: wychowana w duchu dominującej w naszym kraju religii, która wbrew pozorom nie opiera się na samym suchym żalu za grzechy, odkupieniu win czy bojaźni. Ja tam się swojego Boga nie boję, bo ten mój jest miłością, radością, jest mi przyjacielem. Cieszę życiem i światem, który wokół mnie, oczywiście, ponarzekam sobie na pracę i los, ale zaraz zakładam na ryj uśmiech niczym hamak. I nie wiem, dlaczego potem mi trochę głupio, gdy mijani szarzy ludzie jakoś dziwnie na mnie patrzą… Ale kto mi zabroni się cieszyć, nawet jeśli nie mam z czego? Od zawsze wychodziłam z założenia, że lepiej śmiać się niż płakać.

    Mam wrażenie, że to polskie maruderstwo i pociąg do wstrzemięźliwej radości wynika głównie z historycznej martyrologii narodu polskiego utrwalanej w literaturze, którą nas w szkole najbardziej maltretują (radosne treści – jakiekolwiek – na placach jednej ręki można policzyć. Jeżeli takie w ogóle w naszych szkołach są. Trudno mi sobie przypomnieć lekturę od a do z optymistyczną). Także roli religii bym tu nie przeceniała. Wkładanie nam do głowy takich treści od maleńkości, sprawia, że gdzieś tam w głowach Polaków gnieździ się stereotyp natury Polaka, który wiecznie ma pod górkę, jest skazany na porażkę, nic mu nigdy łatwo nie przyjdzie, musi smęcić, nędzić, cierpieć, bo przecież innym to wszystko ot tak, z płatka przychodzi. Mam wrażenie, że Polak jak sobie nie ponarzeka, to zachoruje. A nie, sorry, Polak jest chyba też najbardziej chorowitym spośród narodów ;)

  • Gochu

    Wieczór. Ja, Big Brother i reszta stada przesuwamy się w kierunku domu. Idziemy lasem, bo u nas na wsi niespecjalnie miewa się inny wybór. Ciemno, chłodno, straszno. Deszcz coraz namiętniej leje nam się na głowę.
    – Cieszę się – mówię, a mój wyraz twarzy i sposób poruszania się (podskakiwanie) to potwierdza.
    – Odbiło Ci? – Big Brother jest w wyraźnym szoku. – Niby z czego?
    Patrzy na mnie. Na cienką, dżinsową kurtkę, która w zasadzie mogłaby się już rozpaść, na mokre włosy przylepione do czoła, wodę chlupoczącą w butach i pod butami, gdy wpadam w kałużę, gęsią skórkę na karku i szeroki uśmiech.
    – Nie wiem. Ale to chyba najszczęśliwszy dzień mojego życia. – odpowiadam zupełnie bez sensu i znów wybijam się ku górze.
    Big Brother puka się w czoło. A ja myślę, że cieszenie się z byle pierdoły jest bardziej praktycznie niż narzekanie na byle pierdołę :). Pozdrawiam z psychiatryka.

  • Ka

    Mieszkam w Hiszpanii i to co opisałas powyżej obserwuję przede wszystkim w sferze językowej. W Hiszpanii sa bardzo dobrze i naturalnie odbierane wszlekie przejawy euforii i pozytywnego opisywania zdarzeń i przeżyć. W Polsce natomiast często spotykam się z takim pobłażliwym uśmieszkiem co powoduje że mówiąc po polsku dobieram słowa zupełnie inaczej.

  • Alez zajebisty i prawdziwy tekst! Mysle, ze jak sie jakis czas pomieszka za granica i ma stycznosc z innymi ludzmi/kulturami/zwyczajami bardzo latwo jest zrozumiec i zobaczyc pewne rzeczy o naszej polskosci.

  • Marek Paweł

    Nie potrafimy sie cieszyc, bo trauma wojen, komunizmu, mordowanie Polakow caly XX wiek (z przerwami), to tez. Ale przede wszystkim (no, jesli masz 30+ lat, to zaraz po komunie;): brak kasy i „mozliwosci”. Dlaczego taki popieprzony uklad jest w Polsce? Po co psuc blog, ktory nie jest o tym.
    Ja jednak mysle, ze ludzie, Polacy, ciesza sie z zycia; z malych rzeczy; ze slonce swieci; czy spadl snieg na Swieta. Maja tylko gorsze chwile, kiedy „zycie” sie dzieje.
    Chociaz pewnie ulegam stereotypowemu mysleniu, ze mieszkajac we Wloszech, jadlbym pysznie, plywal w morzu, chlonal slonce i spotykal sie z usmiechnietymi ludzmi. Ale to chyba dobre na krotka mete. Wczoraj ogladalem zdjecia z niemal bezludnych atoli na Pacyfiku i owszem, fajnie bylo by tam byc, ale ciekawe jak szybko dopadla by mnie tam nuda? Nawet taki raj moze sie znudzic. Jednak obecnosc ludzi jest nam potrzebna i nawet ci wszyscy „idioci”, tez po cos sa.
    Ps.: Wyobraz sobie, doplywasz do rajskiej wyspy, palmy, bialy piasek, szafirowa woda, wiec z szerokim usmiechem i blaskiem w oczach wyskakujesz na lad, a tam lezy spalony sloncem facet i ma ten caly widok w dupie. (No, chociaz widok kobiety moglby go ozywic).