Nieznośna lekkość bytu

Planowanie jest dobre, planowanie jest potrzebne, nie da się przecież całe życie jechać na YOLO. Wyznaczanie sobie celów i dążenie do ich realizacji sprawia, że się rozwijamy, idziemy do przodu, budujemy, ulepszamy i super, heja, +1500 do zajebistości, nagraj mi z tego demo, wrzuć na YouTube, zrobię popcorn, będziemy oglądać. 

Trzeba być totalnym ignorantem, by wierzyć, że każdy cel da się zrealizować i jeszcze większym debilem, by każdą wolną chwilę poświęcać na planowanie kolejnej.

Bo życie bywa dziwką. Bywa tu i teraz. I  bardzo, BARDZO, potrafi to życie zaskoczyć… Tak, że nawet ja się nie spodziewałam, a mnie przecież niewiele jest w stanie zdziwić, bo w końcu taka ąę doświadczona jestem. Z niejednego pieca chleb jadłam, niejedną wódkę piłam, na dnie i na szczycie leżałam i te mentalne koty do swoich mentalnych kawalerek też adoptowałam, co by pustkę w sercu wypełnić. Hasztag ironia.

 

Leniwa niedziela

 

Otwieram jedno oko. No dobra, gówno prawda, otwieram oboje oczu, ale jak piszę, że otwieram jedno, to jest tak jakoś bardziej plastycznie, filmowo i w ogóle Pulitzera wyślijcie pocztą. No więc otwieram oko, oczy, budzik nie dzwoni, bo go z premedytacją nie nastawiałam. Już to zakrawa o szaleństwo, bo przecież trening, bo niedziela, bo blog, bo plan, P L A N kurwamać, który w momencie brutalnie weryfikuje godzina 12:11 na tarczy ajfona. Wczorajszą imprezę czuję w kościach, bo przecież nie w żołądku, nie pijam już tyle, co kiedyś. Starość.

Czuję, wiem to, że włosy mam zlepione, oddech nie pierwszej świeżości i pandę od oka do podbródka [nigdy więcej wodoodpornych tuszów do rzęs]. Odkładam telefon na takie małe pierdołowate szklane coś obok łóżka, co podobno jest szafką nocną i trącam go łokciem. Leży obok, znamy się nie od dziś. Trochę pochrapuje, rękę zarzucił za głowę, w sumie wczoraj-dzisiaj prezentował się lepiej. To nic.

Nie mieliśmy prawa się poznać. Nie mieliśmy prawa nawet spróbować coś poczuć.
Cóż.

Wtulam się w zgięcie pachy i pozwalam objąć. Naciągam kołdrę tuż nad cycki, chłonę jego zapach, męski zapach, pozwalam, by słońce leniwie wdzierało się przez niedosunięte rolety. Mruczymy oboje i już wiem, że nie pójdę na trening. Nie pobiegam. Nie napiszę tekstu życia na bloga. Nie zjem zdrowego, pełnowartościowego śniadania z pełnoziarnistych płatków na niepełnym mleku. I nie będę żałować ani sekundy, bo tu i teraz leżę z nim, wyspana, szczęśliwa, głodna i gotowa absolutnie na wszystko, co może w tej sekundzie zaproponować życie.

Hint: gnicie w wyrze do 16 też może być piękne.

 

Kwestia przypadku

 

Tamtego dnia padało, a ja trzęsłam się z zimna, bo ważyłam jakieś 35 kilo w kufajce, 100-milowych butach i niepożądanych myślach. Zapaliłam papierosa, żeby szybciej umrzeć, ale kiedy po pół godzinie wciąż żyłam, założyłam trzy obcisłe bluzki, jedna na drugą, następnie sweter, następnie kurtkę, następnie spodni par dwie. Kaptur na głowę, kilka kartek w torbie i pięć złotych na piwo, bo wypadało się napić z literatami.

Kiedy weszłam do Mleczarni, ktoś już czytał. W zasadzie lepiej niż pisał, ale to mnie nie ośmieliło, wręcz przeciwnie. Schowałam się gdzieś w kącie, nawet już to piwo odpuściłam, bo przecież dwa łyki i koniec, zaburzona homeostaza nie sprzyja melanżom.

Kiedy wywołali mnie po nazwisku, chciałam uciec. Nie, spierdalać. To już nawet nie chodziło o brak wiary w swój, well, talent? Raczej o to, że ja wiedziałam, że oni widzą. Widzą, jak umieram i jak kośćmi rozrywam ubrania. I że się nie przebiję. Zniknę. Przepadnę wśród tych szmerów, głosów, śmiechów, szeptów znad piwa wina wódki i herbaty.

Czytałam swoje opowiadanie cicho i nieśmiało, narastający gwar utwierdzał mnie w przekonaniu, że chujnia z grzybnią, dziś do domu nie wrócę nawet na tarczy.

Koniec. Kompromitacja. Teraz mogę napić się piwa i zasnąć, kurwa, pod stołem, pod tarczą.

Podeszła do mnie, kiedy wiązałam pętlę wokół szyi. Z szalika.
– Straszny tu gwar, a Ty cicho czytałaś. Ale słyszałam każde Twoje słowo. Dziewczyno, piszesz niesamowicie. Byłaś najlepsza [wizytówka w dłoń]. Napisz do mnie. Chcę, żeby nasz magazyn z Tobą współpracował.

Hint: Zrób coś kompletnie wbrew, jeśli czujesz, że to ma sens. Daj się pogrzebać żywcem, a potem otwórz oczy.

 

Życie to dziwka

 

Mieliśmy mieć dzieci i domek z ogródkiem. Pokonały nas ziemniaki, które on zostawił na gazie. Bo właśnie te ziemniaki zawsze były ważniejsze. Ziemniaki, matka, budowa domu, próba zespołu, kuzynka z zagranicy i jaja, których nie potrafił wyhodować. Ale dobra, młoda byłam wtedy i głupia. Co to jest, 17 lat.

Mieliśmy mu wyprawić piękne, 80 urodziny w podzięce za to wszystko, co dla nas zrobił. A ten kurwa wziął i umarł.

Miał kochać, dawać wikt i opierunek. Złamał wszystkie zasady. I teraz nie wiem, kto był bardziej głupi: ja, że nawet jako dorosła kobieta wierzyłam w niego, czy on, że tak bardzo nie potrafił uwierzyć nawet w siebie.

Miałam tylko kupić mąkę, chleb i olej, a wyjebało mnie w powietrze i prawie straciłam nogę.

Hint: nadstaw czasem życiu dupę. Niech Cię porządnie wyrucha. Docenisz.

Miałam być przykładną matką, żoną i panią domu, bo tego chciało ode mnie społeczeństwo. Ewentualnie zimną suką, kobietą sukcesu, wyzwoloną singielką, modliszką upierdalającą łby facetom, bo tego chciało ode mnie społeczeństwo.

Tymczasem stoję tu, rozkraczona na południku. Coraz bardziej spokojna. Coraz więcej widząca. Trochę przerażona. Ale jednak…

Dzień dobry. 

0 Like

Share This Story

Style