Dopóki fuckup nas nie rozłączy

Kiedyś wierzyłam, że monogamia to dla człowieka stan naturalny. Dopóki sama nie zdradziłam.
Wierzyłam, że można być z jednym przez całe życie. Aż nie pojawił się drugi.

Wierzyłam też, że człowiek jest bardziej istotą społeczną niż pieprzącą. Dopóki sama nie spieprzyłam tego i owego. Bo człowiek lubi sobie czasem popieprzyć.

 

Człowiek nie jest stworzony do monogamii

 

Monogamia to wytwór cywilizacji. Choć teoretycznie moglibyśmy pieprzyć częściej i bardziej różnorodnie, bo tak ukształtowała nas biologia, godzimy się na mono, bo jesteśmy społeczeństwem cywilizowanym. Czyli m.in. takim, które potrafi zapanować nad popędami. Teoretycznie, bo w praktyce zdradza co drugi Polak i co trzecia Polka. Podejrzewam, że w rzeczywistości idziemy łeb w łeb, tylko wiele Polek się do zdrady nie przyznaje, bo w naszej kulturze zdradzająca kobieta jest wciąż bardziej napiętnowana społecznie niż zdradzający mężczyzna. A która lubi, jak się ją poza łóżkiem nazywa dziwką?

 

Człowiek nie jest stworzony do bycia z jednym partnerem przez całe życie

 

Z ewolucyjnego punktu widzenia kobiecie bardziej opłaca się mieć jednego stałego partnera utrzymującego ją i potomostwo. Facetowi trochę mniej, bo nie rozsieje po świecie swojej pełnej wartościowych genów spermy. Z drugiej strony, zachowując wierność może pożyć dłużej – ma gwarancję, że baba nie wykopie go z jaskini do przerębla. Bo nie wiem, czy wiecie, ale to mężczyźni gorzej radzą sobie z rozwodem. Częściej wpadają w depresję, popełniają samobójstwo i umierają, gdy kobieta ich zostawia. Czy też oni zostawiaja ją. To akurat nie robi większej różnicy – suma sumarum to oni cześciej budzą się z ręką w nocniku.

Z kulturowego punktu widzenia, żyjemy w postmodernizmie. Relacje się spłycają, bogactwo doświadczeń rośnie. Kontestujemy dłużej niż kiedyś – chcemy próbować. Więcej, bardziej, mocniej. Konsumujemy już nie tylko buraczki z ziemniaczkami. Konsumujemy naukę, rozrywkę, sztukę. I siebie nawzajem. Taki tam, kanibalizm 2.0.

Że pierdolę od rzeczy? Ile znacie małżeństw zawartych w latach 50-60 ub. wieku, które przetrwały do dziś bez większych fuckupów? A ile tych zalegalizowanych w okresie przemian ustrojowych?

Tuż po transformacji liczba rozwodów w Polsce wynosiła 40 tys. rocznie. Obecnie jest to niemal 70 tys. W 2013 r. rozpadło się ponad 17 tys. par ze stażem małżeńskim wynoszącym 20 lat lub więcej. Trzy razy tyle, co w 1990 r. 

Nieźle się wyrobiliśmy przez ostatnich 20 lat.

 

Człowiek nie jest istotą społeczną

 

Aronson kłamał.

Człowiek jest istotą przede wszystkim egoistyczną. Zwłaszcza dziś, w czasach, kiedy epicentrum wszechświata jednostki stanowi „JA”.

Ja i moje zawsze będzie mojsze niż ty i twoje, które z kolei dla Ciebie jest twojsze. Jakoś tak dajemy większe przyzwolenie na tłumaczenie skurwiałych zachowań obroną interesu własnego. „Miał prawo. W końcu bronił swojego interesu”.

Czyli chuja bronił.

 

To jest tekst pesymistyczny

 

Świat pędzi, technologia zapierdala, ale cywilizacyjnie to my się uwsteczniamy jak w „Kosmicznej Odysei”. Jeszcze chwila a będziemy sobie wzajemnie iskać wszy z okolic odbytu.

Miłość nie trafiła na łatwe czasy.

 

To nie jest tekst pesymistyczny

 

A jednak. Wciąż wierzę w to, że są na tym świecie ludzie sobie pisani. Nie, wróć, źle. Ludzie nadający na tym samym poziomie intelektualnym, sensualnym, emocjonalnym. Tacy, którzy – kiedy już się odnajdą – pozostaną obecni w swoich życiach nawet, jeśli fizycznie, realnie ich tam nie będzie. Ludzie, którzy w innych konfiguracjach wyglądają po prostu dziwnie. Źle. Nie do twarzy.

Frida i Diego. Mickey i Mallory. Sid i Nancy.

Ci, którzy po spaleniu papierów rozwodowych i przetopieniu obrączek na złote zęby, będą wciąż odpalać papierosa i dzwonić do siebie, żeby porozmawiać nocą… 

 

Fot. Toa Heftiba, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Relacje
  • No i ostatni akapit to takie „amen” w tym artykule. Gdyby nie on, nie mogłabym sie z toba zgodzic :)

    • Dominika Kwietniewska

      Zgadzam się z Wami czyli Anią i Malwiną. Jakaś nadzieja jeszcze jest:)

  • Cudne dałaś podsumowanie :) pozwolę sobie wtrącić swoje 3 grosze odnośnie monogamii :) Według mnie monogamia jest w interesie właśnie mężczyzn, a nie kobiet. Faktycznie kobietom bardziej sie opłaca mniec jednego partnera, jednak poligamii rowniez mają zazwyczaj jednego partnera.

    To mężczyźni mają ciezko w poligamii, bo jeden „najlepszy” ma dla siebie duzą grupę kobiet, np. 9 – co skutkuje tym, że 8 pozostalych mężczyzn pozostaje bez partnerki. Monogamia jest więc zdecydowanie najkorzystniejsza dla „najsłabszych” mężczyzn – żeby pan Kowalski, który nie ma pieniędzy, umiejętności i chęci, mógł przekazać swoje geny dalej ;)

    • wisznu

      Ależ kobiety też mają w genach zdradę. Juz o tym pisali naukowcy, socjolodzy i gendryści:)
      Bo kobieta jest zaprogramowana, by mieć dziecko z samcem alfa wychowywane przez jakąś omegę, która siedzi u niej pod pantoflem :)

      I pogodzenie się z faktami jest właściwą drogą dla tego nijakiego Kowalskiego :)

      A poza tym sam znam parę, no raczej połowę pary jak z koncówki tekstu. Ludzie, którzy nie są ze sobą, bo na dłuższą metę się nie znoszą, ale sa swoimi najlepszymi kumplami, wiedzą, że moga na siebie liczyć. I mają razem dziecko, które zgodnie wychowują.

  • Ola

    No bo gdyby tak oddzielić zwierzęce popędy czyt. seks od związku…

  • Są jeszcze pingwiny, słonie i łabędzie. Jako dowód na to, że można nie spieprzyć monogamii ;))

    • Wilki i bobry jeszcze, sporo tego można odszukać.

    • Romeo must die.

      Hmm w sumie pingwiny są fajne :D

    • Czyli coś nam, zwierzętom, się jednak w tej ewolucji udało ;)

    • Tamarinde

      Wczoraj widziałam filmik o foce pieprzącej pingwina… Niestety, monogamię szlag trafił!

      • Grzegorz Rogoń

        Ale skąd wiesz, że Pan Foka i Pani Pingwin byli już w jakimś związku podczas stosunku? :P

        • ale skąd wiesz, że to nie był Pan Foka i Pan Pingwin ?! #takieczasy

      • mospani

        Gwoli ścisłości te pieprzenie pingwina przez autora tekstu wyraźnie było nazwane gwałtem, foka napastnikiem a pingwin ofiarą więc jakoś ten Twój tekst „Niestety, monogamię szlak trafił” to niekoniecznie na miejscu

    • Łukasz Michniewicz

      Łabędzie często tworzą pary na całe życie w tym sensie, że razem się przemieszczają, budują gniazda, opiekują się potomstwem jednak niekoniecznie są dla siebie jedynymi partnerami seksualnymi.

      Wierne, łabędzie małżeństwo od kołyski, ekhm… od skorupki aż po grób jest tylko romantycznym mitem.

      • Madrala

        90% ptaków łączy się w stałe pary, ale nie są sobie ani trochę wierne. Np 40% piskląt pochodzi ze zdrady samicy. U łabędzi zdrady i rozpady się zdarzają w 2% przypadków par – z powodu braku potomstwa lub śmierci partnera.

    • Madrala

      Pingwiny? Samice pingwinów się prostytuują za kamienie do gniazda.

  • Złej baletnicy, to… i tak dalej. Są tacy, co ciągle marudzą; a to
    czasy nie na miłość, a to czasy takie, że pracy się nie da znaleźć,
    czasy nie na dzieci, czasy nie na to i tamto. A inni jakoś w dokładnie
    tych samych czasach działają i nic im nie przeszkadza. A kiedyś to były
    łatwe czasy dla miłości i ludzie się nie zdradzali? Zdradzali się,
    rozstawali, a niektórzy nawet rozwodzili. I piszę to jako wnuczka
    dwukrotnie rozwiedzionej babci ;) A to, że część ludzi się nie 
    rozwodziła przez ostracyzm społeczny albo z braku kasy to z żadną
    miłością akurat nie ma nic wspólnego. Z monogamią zwykle też nie. Aha,
    monogamii za stan naturalny nie uważam, bo to kwestia kulturowa. Ale 
    nigdy nie zdradzam. Może dlatego z miłością nie mam problemów ani ze 
    spłycaniem relacji. Bo to wszystko to nie żaden postmodernizm tylko po
    prostu wybór.

    • Częściowo mogę się z Tobą zgodzić. Jednak nie sądzę, że liczba rozwodów i zdrad była kiedyś mniejsza przez ostracyzm społeczny. Dlaczego? Ludzie mieli mniej bodźców niż teraz. Nie eksplorowali tak bardzo, nie było aż takiej presji na szybkie, bogate w doświadczenia, intensywne życie. W tamtych realiach łatwiej było pielęgnować wartości. A nawet, jeśli nie łatwiej, to ludziom się bardziej chciało. Nie mieli tylu odmóżdżających bodźców i autorytetów z – za przeproszeniem – dupy, co teraz.

      Fajnie, że rozumiesz, że monogamia to kwestia kulturowa. To, że Ty nie zdradzasz, to kwestia pewnego systemu wartości, który ukształtowałaś. I chwała Ci za to. Tyle, że ja właśnie o tym upadku wartości piszę. Żyjemy szybko, żyjemy intensywnie.

      I coraz puściej.

      • Ale to nadal kwestia wyboru, Malvino.
        Też jestem z gliny szympansów niezdradzający, choć nie raz po mózgu łaziły kosmate myśli (i tak dwadzieścia lat).
        Tak naprawdę, to wciąż jesteśmy wystawiani na pokusy żywieniowe, seksualne, używkowe i do nas wybór należy, czy będziemy tłuści, narąbani i dupczący się, jak norki, czy też zdrowi na ciele i umyśle.
        Był taki zajebisty tekst w „Adwokat diabła”, wygłoszony przez samego diabła, którym naśmiewa się z boga.
        Patrz, ale nie dotykaj.
        Dotknij, ale nie próbuj.
        Spróbuj, ale… zapomniałam reszty, ale pasowałby tutaj.

        • Idealnie mi tu pasuje pewien wers, który mocno sobie cenię:
          „szacunek budzi nie to co przyjmujesz, a czego odmawiasz”

      • Rozwody są w Polsce możliwe od jakichś 100 lat mniej więcej, na początku
        to był ogromny skandal, więc mało kto się decydował. Ale już w latach
        50. w dużych miastach nikogo to nie szokowało. Ale to, że ludzie ze 
        sobą byli nie oznaczało bynajmniej, że w tych związkach pielęgnowali
        jakieś szczególne wartości. Trzeba było wychować i utrzymać dzieci, to 
        były raczej związki typu „Spółka Rodzina”, uczucia łączące parę akurat
        niewiele znaczyły. Nie sądzę też, żeby było mniej zdrad kiedyś. Przede
        wszystkim nie było ankiet ;) Ale po coś przecież te burdele istniały, a w
        Polsce przedwojennej to był ogromny i świetnie prosperujący biznes.
        Zresztą w XIX wieku też. Myślę, że liczba naprawdę szczęśliwych, pielęgnujących bliskość i uczucie, wiernych sobie par jest niezmienna. I raczej nieduża.

        • Niezmiennie jednak, od stuleci, łatwiej znajdować wymówki niż pielęgnować relacje.

    • wisznu

      problem w tym, że to naprawdę nie są dobre czasy dla robienia dzieci. Dobre czasy sa wtedy, gdy jest stabilna sytuacja. niechby nawet chujowa, ale stabilna, tak, zeby człowiek wiedzial czego może się spodziewać.
      Jak myślisz – dlaczego za PRLu był duży przyrost naturalny, a teraz jest (bodajże) ujemny?
      Dlaczego za PRLu było sporo rodzin wielodzietnych, a teraz rzadkością jest rodzina z ilościa dzieci powyzej 2 i to pomimo ogłaszania politycznych programów wspierania wielodzietności?

      A że inni robią im to nie przeszkadza?
      – część po prostu ma stabilną sytuację,
      – część tak bardzo pragnie dzieci, że sa gotowi zaryzykować,
      – część po prostu zalicza wpadkę, bo w końcu obecne czasy są całkiem przyjazne dla pieprzenia się ze wszystkimi wokół…
      A poza tym – byli tacy, ktorym się dzieci rodziły nawet podczas wojny. I nie tylko z gwałtów.

      a część – jak na filmie „Idiokracja”: https://www.youtube.com/watch?v=icmRCixQrx8

      • Pitu pitu, że ci tak merytorycznie odpowiem;>

        Dzieci nie rodzą się (przynajmniej ludziom, których dane mi jest obserwować) nie dlatego, że sytuacja jest niestabilna – choć to świetna wymówka – , tylko dlatego, że jest za dużo ciastek i ludzie chcą je wszystkie mieć i zjadać na raz – tak, jak mówi Malvina. A rodziły się w PRL nie dlatego, że sytuacja była stabilna, tylko z nudów, z braku wyboru. Nie mogłeś się nachapać, nie mogłeś wyjechać, mogłeś się zachlać, mogłeś rodzinę założyć…

        Jeśli w sklepie masz dwie półki, (prawie) wszystkiego możesz spróbować, decydujesz, co ci smakuje (albo co ci najmniej nie smakuje) i jest spoko. Jeśli masz galerię (;>) handlową, nigdy nie będziesz w stanie dotknąć wszystkiego. Są ludzie, którym to przeszkadza, którzy nie umieją sobie z tym poradzić. Są ludzie, których to nie rusza, bo i tak sięgają tylko po jedną jedyną rzecz. Są w końcu ludzie, którzy lubią mieć wybór, ale korzystają z asortymentu świadomie.

        Jestem w niezłej sytuacji bardzo dalekiej od stabilności, mam dwójkę dzieci, które chciałam mieć, ale decydując się na nie, nie czułam, że rzucam się z motyką na słońce. Jak ostatnio robiłam, a dawno to było, fakt, miałam IQ koło stu trzydziestu paru;>

        Zawsze są jakieś czasy.

        • wisznu

          Ty też terefere ;P

          Owszem, zapomniałem o nudzie, 20 stopniu zasilania i metodzie pary i światła. No i braku internetu, któy powoduje, że ludzie po nocach siedzą przy kompie zamiast w łóżkach ;)
          Resztę podtrzymuję.
          Jak pogadasz z ludźmi, co ich powstrzymuje przed dorabianiem się dzieci, czemu ciagle odkładają na później, czemu posiadanie więcej niż 2 dzieci to szaleństwo – powody są te same:
          – brak własnego mieszkania
          – brak pewności pracy, umowy czasowe/śmieciowe
          – brak żłobków, przedszkoli, żeby można było wrócić do pracy i nie podpaść szefowi ciągłymi nieobecnościami.

          To wszystko w PRLu było. Pogadaj z poprzednim pokoleniem. Szału nie było, wszystko siermiężne, ale:
          – Nie trzeba było mieć kredytu na 30 lat, wystarczyło wpłacić w spółdzielni 10% wartości mieszkania, żeby mieć pewność, że mieszkanie (lokatorskie) dostaniesz. Może za parę lat, ale będzie na pewno.
          – w pracy – wystarczyło nie podpaść. Nie dać się przyłapać kradnąc towar po pijaku, a nikt Cię nie zwolnił. Nie to co teraz, gdzie wystarczy, że szefowi czapka krzywo stoi…
          – żłobki, przedszkola były wszędzie. Teraz się z nich robi domy starców, pizzerie. Teraz w 100 tysięcznym mieście są 3 żłobki państwowe. A prywatne są poza zasięgiem przeciętnej rodziny.

          To są sprawy, które mają znaczenie

          Podam mój ulubiony przykład – Wałęsa.
          Za PRLu jeden prosty elektryk, po zawodówce był w stanie utrzymać 8 dzieci, niepracującą żonę i mieszkanie, w którym się wszyscy mieścili. Uwierz, nie były to 3 pokolenia na 40 m2, jak to się teraz zdarza.
          Nie miał powodu się powstrzymywać przed robieniem dzieci.

          A do tego zakłady pracy jeszcze umożliwiały wyjazd na kolonie dla dzieci, wczasy dla rodziców. Wtedy to była norma, teraz to rzadkość. Nawet jak się uda jakimś cudem wziąć wolne w tym samym czasie, to i tak mało kogo stać na wyjazd gdzieś indziej, jak odwiedzenie rodziny w innym mieście.

      • Gdyby teraz antykoncepcja była taka jak w PRL-u to też byłoby więcej dzieci. A gdyby PRL miał taką antykoncepcję, jaka jest dziś, to ja na pewno byłabym o kilka lat młodsza ;) Stabilna sytuacja? Szczególnie z wielkim bratem na wschodzie i strajkami, z których nie wiadomo było, co wyniknie. I z czekaniem na mieszkanie kilkanaście lat. No jak cholera stabilnie, nic tylko rodzić :)

        • wisznu

          wiesz, to o czym piszesz, to tzw. wielka polityka. Bo to się działo daleko. Konflikt ZSRR-USA, czy strajki to przeciętnego Kowalskiego nie dotyczyło. Tak jak teraz nas nie rusza wojna w Afganistanie, czy miasteczka namiotowe albo palenie opon przez górników. Rusza nas dopiero konflikt Rosja-Ukraina. Bo się dzieje relatywnie blisko.
          Poza tym ile było tych strajków na przestrzeni 40 lat PRLu? Już tak ich nie demonizuj. (Zwłaszcza, że wtedy władza jakoś częściej słuchała strajkujących, niż teraz. Ludzie mieli poczucie, że jest po co strajkować. Ale to już zupełnie inna historia)
          Znaczenie miały inne sprawy, tak jak teraz. Piszę o tym wyżej.

  • olek

    inwolucja postępuje w zwiększonym tempie, bliżej ludziom do szympansów niż człowieków

  • Romeo must die.

    Niestety w biegiem czasu wszystko się pojebało. System wartości poszedł w złym kierunku jeśli pożądanie produktów firmy apple, pokazanie się na mieście w dobrym klubie i szukanie frajera, który kupi wino musujące można nazwać wartościami. Wszystko sprowadza się do rzeczy materialnych. Wiadomo każdy by chciał mieć jachty baseny i grube miliony na kontach ale gdzie w tym wszystkim uczucia i serce? Tego nie kupisz, nie wynajmiesz na to musisz zasłużyć. Tylko ludzie o tym zapomnieli niestety. Chuj chyba piszę nie na temat ale musiałem gdzieś to wyrzygać.
    Kiedyś wierzyłem w miłość teraz wierzę tylko w zauroczenie bo jak stan euforii opadnie wszystko chuj trafia.

    • nie rozumiem, nie wierzysz w miłość, bo system wartości ogółu poszedł w złym kierunku? czyli chcesz przez to powiedzieć, że machnąłeś ręką i dostosowałeś swój system wartości do ogółu?

      • Romeo must die.

        Nie wierze z innych powodów, których rozwijać tu nie będę. Chciałbym się kiedyś miło rozczarować. Co do systemu wartości to w życiu bym go nie dostosował do wymagań innych także nie zrozumieliśmy się.

        • Gość

          Nie wszyscy postrzegają ludzi przez pryzmat materialny, są wartości, które maja dużo wyższa wartość. Najważniejsze to żyć zgodnie z własnym sumieniem, to jest prawdziwe szczęście. Owszem czasem oddajesz swoje serce, oczekując tylko szczerych uczuć, a w zamian dostajesz obłude, ale to nie Ty tracisz… Nie warto tracić swojego życia dla tak „płytkach” osób. Wiara w siebie to wiara w ludzi!

        • AlexWro

          z takim typem miałam do czynienia – teraz mamy „nasze wspólne życie” (zwał jak zwał). Było różnie, ale on za mną i ja za nim murem, jak się cos spierdoli to któreś znajdzie siłę żeby to dźwignąć, a jak są w „brzuchu motylki” to oboje mamy pierdolca. Wartości te same, różne sposoby – byle nie po trupach ale zawsze w tym samym kierunku.
          Obyś i Ty znalazł takie o COŚ.

    • Z takim podejściem rzeczywiście będzie ciężko

    • Są różne rodzaje miłości, począwszy od oszałamiającego zauroczenia, poprzez odmóżdżające pożądanie, a skończywszy na naiwnym przywiązaniu. Po prostu łatwo jest to wszystko nazwać zbiorczo miłością.

  • helenaslowianska

    wzruszyłam sie

  • Gorzej jak znajdziesz ze trzech takich nadających na tych samych falach. Świat jest duży, ale nie tak duży, żeby nie spotkać ich wszystkich ;)

    Hmm, miał być pozytywno-wspierający komentarz, chyba mi nie wyszło…

    • Menage a trois.

      • O ile proste może być znalezienie dwóch osób, które trafiają (w dowolnym rozumieniu) do Ciebie, do sprawienie, żeby trafiały też do siebie nawzajem jest już czymś w rodzaju zaawansowanej akrobacji.

  • m0gart

    Ostatnie zdanie jest jak najbardziej prawdziwe. Sam mam znajomą, która trzy lata po rozwodzie z mężem, z którym była lat jakieś dwadzieścia, rozmawia z nim jak z najlepszym kumplem i wie, że może w razie potrzeby na niego liczyć. On na nią też. Miła to odmiana od tych wszystkich par, które rozwodzą się po roku małżeństwa w sposób wybuchowy niczym supernowa. Taki przykład też mam w swoim otoczeniu – po siedmiu latach związku wolnego, roku zalegalizowanego i dwóch miesiącach po rozwodzie nie mogą na siebie patrzeć, kipią zgorzknieniem i wzajemnymi pretensjami, a wszystkim dokoła mówią, że „zmarnowali z nim/nią tyle czasu”.

    A co do samych związków, to moim zdaniem ludzie tracą z oczu cel. Wydaje im się, że jest nim wspólna emerytura, dociągnięcie razem do chwili, w której „śmierć nas nie rozłączy”. I myślą o tym odległym czasie, zamiast skupić się na „tu i teraz”. Przestają myśleć o dobrym spędzeniu danych im wspólnych chwil. Nie myślą o potrzebach drugiego człowieka, o jego oczekiwaniach i jego szczęściu. Zapominają, że „happy life is happy wife” („happy husband” oczywiście również). A wielu rzeczy im się po prostu nie chce, bo wychodzą z założenia, że skoro już są w związku, to jest im dany na zawsze i nie muszą nad nim pracować. I tak sobie wegetują z dnia na dzień, działając jak automaty według instrukcji wstać-praca-dom-dzieci-spać. A gdzie celebrowanie życia, korzystanie z niego, rozwój? Gdzie wspieranie i wzajemne motywowanie się do działania, do czegoś nowego, do kolejnych doświadczeń i odkrywania tego, co oferuje świat?
    Większość z nas gubi to po drodze.

    To był tekst realistyczny.

    • pozwoliłem sobie streścić sedno „A wielu rzeczy im się po prostu nie chce, bo wychodzą z założenia, że skoro już są w związku, to jest im dany na zawsze i nie muszą nad nim pracować. ”
      Tylko to się tyczy wszystkich relacji międzyludzkich, przyjaźni, stosunków pracy, koleżeństwa, nie tylko miłości. Keep trying people!

      • m0gart

        Tak, to właśnie powinno być zasadą: Don’t take it for granted. Bo jeśli się nie chce chcieć, to po co taki związek?

    • Sandriczi

      Podpisuję się każdą kończyną. Amen.

  • To z pewnością przez powiększającą się dziurę ozonową ;)

    Zachodów się zachciało, „amerykańskiej” cywilizacji i konsumpcjonizmu w pełnym tego słowa znaczeniu, no to mamy. Ciekawe czy ludzie żyjący gdzieś tam, w jakimś lesie na Syberii, albo na krańcach pustej Mongolii, bez bierzącej wody, światła i często jedzenia, też tak podchodzą do XXI wieku ;)

  • Wojciech Mrożkiewicz

    Z mojego punktu widzenia, to co sie dzieje w zwiazkach damsko- meskich jest odzwierciedleniem kryzysu wartosci naszej kultury. Sam doswiadczylem rozwodu. Nigdy nie zdradzilem mojej ex…Mam pare prostych zasad ktorymi sie kieruje, byly one rownoczensnie sola w oku mojej ex(posiadanie nie czyni cie szcesliwym)
    Wyjechalem z Polandu, kazdego dnia staram sie odbudowywac swoje wartosc.
    I choc bym mial sie zesrac tecza , bede szczesliwy.

  • Lucky MeHandmade

    Ostatnie zdanie trafia w sedno, bo… podstawą wszystkiego zawsze jest rozmowa. Związek, który rozpoczyna się od rozmowy i w którym rozmowa stale jest obecna trwa. Jeśli potrafisz rozmawiać z tą drugą osobą szczerze i odważnie, to nie masz problemów typu zdradzać nie zdradzać, bo każdy kłopot na bieżąco można przegadać i rozwiązać. Według mnie wszelkie zdrady biorą się z braku zrozumienia i braku rozmowy. Jeśli zamiast ze swoim facetem o kłopotach w związku rozmawiasz z całym światem tylko nie osobą bezpośrednio zainteresowaną – to to jest pierwszy krok do zdrady.

    • a według mnie zdrada to bardziej zwierzęce pożądanie, niż brak rozmowy ;)

  • Archie

    Dziś mija 66 lat ślubu moich dziadków, warto szukać takich wzorców ;)

  • Mari Nkowa

    Monogamia jest ewidentnie skutkiem ubocznym rozwoju cywilizacji, tudzież wpływu religii i jej wchodzenia z buciorami w prywatne życie. Uważam, że człowiek nie jest do niej przystosowany.

    Ludzie różnie sobie z tym radzą. Wielu nie zdaje sobie sprawy z takiego stanu rzeczy lub go wypiera. Był okres, że ten temat bardzo mnie frapował i wtedy doszłam do wniosku, że społeczeństwo w kontekście relacji partnerskich można podzielić na 3 grupy.

    I – Tych, którzy znają sobie sprawię, że monogamia nie jest im pisana. Potrafią żyć w związkach, ale gdy pojawia się: zainteresowanie innym przedstawicielem gatunku, popęd seksualny, który trudno ujarzmić, stagnacja, z której nie można ruszyć – po prostu rozmawiają o tym ze swoim partnerem. Ten model pewnie można by uznać za najzdrowszy, oparty na szczerości, przede wszystkim względem siebie i swoich pragnień. To jednak tylko garstka ludzi. Pozostała większość jest pierdolonymi konformistami.

    II – Tych, którzy również sprawę sobie zdają, ale na tyle ulegają presji społecznej, że kreują swój wizerunek „Cudownego męża w pantoflach” lub „Żony, ostoi ogniska domowego”. Tak naprawdę chuj bombki strzelił, bo przy każdej nadarzającej się okazji, dają upust swojej chuci. Vide imprezy integracyjne, spotkania po latach. Przykłady można mnożyć w nieskończość. Jeden, potwierdzający tezę, z ostatniego wyjazdu, kiedy poznałam „Krysię” lat 36, ułożoną i spełnioną żonę oraz matkę dwojga dzieci, z lekką nadwagą. Klasyczna fanka Chodakowskiej, która zbyt wiele czasu na szaleństwa nie ma, a jej największą perwersją jest studiowanie wieczorami „50 twarzy Greya”. Co mnie tak „urzekło” w tej postaci? Szybkość działania. Przyjechała do ciepłego kraju na wyjazd służbowy (nie był to Egipt). Jak sama zaznaczyła to jej pierwsze „wakacje” od 2 lat. Spotkałam ją na promenadzie, z butelka wina w dłoni i dwoma kolegami z firmy pod pachą. Ale co tam, po pięciu minutach od poznania obściskiwała czarnoskórego, nowopoznanego kolesia, a po 10-ciu pytała kolegów po fachu w jakim hotelu śpią, bo zapomniała. Z mężem raczej o tym nie porozmawia…

    III – Tych, którzy sprawy sobie nie zdają lub zdawać nie chcą. Żyją sobie pod płaszczykiem nieświadomości, czasem nawet pozornie szczęśliwi. Dlaczego pozornie? Bo tłumią popędy, nie mają porównania (bo z Krzychem to jesteśmy od gimazjum), bo Bóg tak wybrał i przecież do grobowej deski na dobre i na złe… Oni nie zradzają. Bo tak nie można, bo się boją (zmian, konswekwencji, zaburzenia życiowego „constans”). Czy są szczęśliwi, spełnieni? I tak i nie. Choć czasem wydaje mi się, że im jest najłatwiej, że oni nie analizują, nie sięgają po lepsze doznania. Teoria minimalizmu może i bywa zdrowa, dobra, ale czy w kwestii seksualności również się sprawdza?

    • Można po prostu świadomie wybrać monogamię i tyle. A sugerowanie, że ktoś takie jest pozornie szczęśliwy, bo tłumi popędy przypomina rozkminki wujka Zdziśka o wegetarianach: bidne to takie, pewnie by chciało zeżreć kiełbasy, no przecież bez kotleta to się nie da żyć.

      • Mari Nkowa

        Oczywiście, można. A zwrot pozornie użyty celowo i możesz to również odnieść do wujka Zdziśka, bo co on wie o wspaniałym hummusie czy warzywnych sokach, jeśli od urodzenia raczy się ciągle tak samo przyrządzanym kotletem? Smakuje mu, jasne. Jednak jest zamknięty na wiele innych smaków, stąd właśnie użycie zwrotu „pozornie szczęśliwy”. Jeśli nie ma punktu odniesienia, żadnego porównania, zna tylko jedną wizję, to w moim odczuciu w większości wypadków są to pozory. Pewnie w swoim otoczeniu też spotkałaś się z takimi parami, które wychwalały swoje związki, małżeństwa, nawet gdy dobrze się w nich nie działo. Inna strona tego medalu to świadoma osoba, o jakiej wspominasz. Tak jak świadomy konsument ;) Zgadzam się!

  • Piździelec

    Zakończmy rozpatrywanie rozejścia w kategoriach dramatu, a zacznijmy łączyć je z ” lotem w kosmos”. Tylko z klasą zrywać, z klasa i szacunkiem. Niemniej tekst ok;). Udanego weekendu!

  • magdalena.koscielna@onet.pl

    A wiesz dlaczego – bo teraz nikt nie ma zasad – lojalności w stosunku do żony , cz męża ,..zrozumienie, że ten drugi człowiek Cię Kocha i jest Twój , ale jest wolny- może nie ugotować , bo się nie chce , bo nie ma czasu , bo coś go zaintrygowało , może nie prać – – bo pralka go nie interesuje. Brak cierpliwości , zrozumienia – jest tylko do widzenia. I zawsze przegrywa ten – kto bardziej kocha.O iile miłośc w ogóle istnieje…? Może to faktycznie tylko trochę chemii i później przyzwyczajenie. Czasem nie zostaje nic – ale przez lojalność w stosunku do drugiego człowieka nie umiesz go skreślić . Ale .. to chyba prehistoria. Teraz to tak łatwo się rozwieść , wyrzucić , odsunąć = szkoda , że tak nie potrafię – bo jestem z innego pokolenia.Pozdrawiam Cię Malvinko – dobrą robotę robisz.

    • Nie znam kogoś, kto pierze, bo go pralka interesuje :D Fajne wytłumaczenie lenistwa. Ale jak się kocha, to się dba o wspólne i tyle.

  • occ

    Dawniej ludzie byli od siebie bardziej zależni np. przez podział obowiązków na typowo kobiece i męskie czy też finansowo. Jeśli pojawiały się problemy to długo szukało się kompromisu. Przyjrzyjcie się swoim rodzicom lub dziadkom, wiele par z bardzo długim stażem wcale nie dobrało się idealnie, a jednak są ze sobą przez dziesiątki lat i zawsze mogą na siebie liczyć. Docierali się latami. Dzisiaj pozbycie się partnera jest znacznie łatwiejsze, bo każdy „robi na siebie”. A jeśli jestem niezależny, to zaczynam wymagać więcej… więcej… i więcej… konsumując kolejne egzemplarze. A jak tylko coś zazgrzyta to bez wyrzutów sumienia wywalam do kosza i biorę następny. To zabawne… stać nas na nowe gadżety – na miłość już nie, a kiedyś było odwrotnie.

  • agata

    Po pierwsze, piękna fotka.
    Po drugie, zgadzam się z tezą. Próbowałam poliamorii i uważam, że ma więcej sensu niż monogamia. Z tym ze trudno znaleźć jednego odpowiedniego partnera, a co dopiero kilku.

  • Ania

    Jestem młodociana, ale wydawało mi się, że seks dotyczy też sfery mózgowej. Tzn. można przeżyć orgazm jak zwierzę, ale można jak człowiek. Ja mam nadzieję, że ludzi „Nadających na tym samym poziomie intelektualnym, sensualnym, emocjonalnym” jest więcej, niż jeden na cały glob. Więc czemu seks z większą liczbą osób nazywa się zdradą i przykrywa wstydem? Ja bym raczej chciała być dumna z tego, z kim sypiam i to tak, że mogłabym sobie to wypisać na czole i się tym chwalić przed światem. Bo seks z kimś wartościowym to chyba jest coś. A seks z kimś bezwartościowym, to co? Konsumowanie wzajemnej bezwartościowości?

    • Mari Nkowa

      Dla mnie trafiłaś w sedno. W moim postrzeganiu trudno być monogamistą, jeśli na ścieżce swego życia poznajesz mnóstwo interesujących osób, które pociągają Cię przede wszystkim intelektualnie. Jak wtedy wyłączyć emocje? W imię czego? Tego nie rozumiem. Dlaczego ludzie odgórnie ustalają takie zasady. Dlatego uważam, że ma to swoje podwaliny przede wszystkim w kulturze czy rozwoju cywilizacji. Nie potrafiłabym pójść do łóżka z kimś, kto mnie nie stymuluje intelektualnie – to nas chyba od zwierząt odróżnia. W moim odczuciu to również nie wstyd, jeśli tych partnerów byłoby kilku czy -nastu. Jednak patrząc przez pryzmat małej, zamkniętej społeczności. Tam już byłabyś naznaczona ;)

      • Ania

        Tak, ogólna tendencja jest taka, że porządny człowiek ma jednego partnera na całe życie i najlepiej kocha się z nim przy zgaszonym świetle. Albo, dla kontrastu, pomysł, że im więcej wagin bądź penisów zaliczyłeś, tym fajniej. Wszystko, co się tyczy seksu sprowadzone jest do czegoś wyuzdanego, mrocznego lub wstydliwego. Ja się pod tym nie podpisuję i nie będę według takiej koncepcji funkcjonować.
        I jeszcze, dla wyjaśnienia, nie chodzi mi o to, żeby w związku się nawzajem oszukiwać. Po prostu są pary, których życie seksualne nie kończy się na sobie nawzajem i jest to przez obie strony akceptowane.

  • Gdy zaczynałam czytać ten tekst przyszła mi pewna myśl do głowy, nieco odbiega od tematu, ale jest w pewien sposób powiązana z tym egoizmem, o którym piszesz.
    Równie mocno w ostatnich latach zapewniamy, że „mój związek jest inny” jak biadolimy, że tyle jest wokół rozwodów. Ile to się czyta opowieści ludzi (no dobra, głównie kobiet, bo faceci rzadko sobie tym głowę zawracają), którzy opowiadają jak to nad swoim małżeństwem pracują, budują swoje partnerstwo, on może pójść na piwo z kolegami a ona na zakupy z koleżankami. I tak bardzo skupiają się na ‚walce o związek’, że przestają widzieć ten związek. Rozstają się po cichu, twierdząc, że w ich przypadek rozwodu „jest inny” niż tej całej masy rozwodów przeprowadzanych co roku.
    Tiaa, tak samo jak inny, jak cały ten związek, który właśnie przechodzi do historii.

  • Qwerty

    To żadne z Was nie jest w związku, w którym druga osoba jest po prostu najlepszym (bo łączą Was wspólne poglądy, lektury, przeżycia) przyjacielem i jednocześnie kimś, z kim dzielicie łóżko? (Tak na marginesie, miłość = prawdziwa przyjaźń + seks, a nie miłość = historia jak z komedii romantycznej) I nie rozumiecie, że pozostawanie w najbliższej relacji z najlepszym przyjacielem po prostu wynika analitycznie z definicji tegoż? I żadne z Was nie potrafi odróżnić popędu od miłości? A jeśli po rozwodzie mąż nadal jest najlepszym kumplem, to kim jest nowy partner/mąż? I że niby monogamia wyklucza zdobywanie nowych doświadczeń? Jakich? I co jest fajnego w łapaniu za coraz to nowszego kutasa albo cipę? I nie dostrzegacie tego, że znużeni życiem jesteście wyłącznie z Waszej własnej winy, a nie dlatego, że Wam się buzia Małgosi albo Tomeczka opatrzyła? Będziecie zmieniać partnerów co kilka lat, nawet wtedy, gdy zaatakuje Was roześmiana drużyna chorób wieku starczego?
    Pytam jako liberał-ateista (w szczęśliwym, monogamicznym i długotrwałym związku), który uważa, że większość populacji jest głupia i leniwa, dlatego daje ciała również na polu relacji o charakterze romantycznym.

    • Ja liberałka i ateistka jestem w związku z kimś, kto jest najlepszy. Inaczej w życiu bym nie wchodziła w ten związek. Nie wiem, czy będzie kimś najlepszym za 15 lat i czy ja będę dla niego wtedy najlepszą osobą. Ale byłoby fajnie. A po rozwodzie nie mam już wobec byłego męża morderczych chęci, więc jest nieźle. I nadal lubię z nim czasem pogadać.

  • xyz

    Muszę przyznać że zaintrygował mnie ten tekst . Może jestem jeszcze młoda i niedoświadczona , może moje zdanie na ten temat zmieni się za kilka lat ale jak na dzień dzisiejszy wierze w prawdziwa miłość . Mam prawie 20 lat i jestem z chłopakiem od 5 lat bywało rożnie między nami wiadomo jak w każdym związku no ale po każdej burzy przychodzi słońce. Miałam kilka razy sytuacje kiedy pisałam z innymi chłopakami parę razy umówiliśmy się na kawę żeby porozmawiać ale nie doszło do jakiś zbliżeń traktowałam to raczej jako przyjaźń ,chłopak oczywiście zakochał się we mnie chciał bym zerwała ze swoim obecnym chłopakiem dla niego ,na początku byłam gotowa to zrobić bo w końcu poczułam coś do tego chłopaka więc to musiało coś znaczyć , czytałam gdzieś cytat Johny Deppa kochając jednocześnie dwie osoby wybierz tę drugą bo jeżeli naprawdę kochałbyś pierwszą ,nie zakochałbyś sie w drugiej i nagle przez moja głowę przebija się tysiąc myśli ,co by było gdyby ….I nagle pukam się w głowę i mówię ,,kurwa gówno prawda , przecież masz świetnego faceta który świata poza tobą nie widzi , a ty chcesz to wszystko schrzanić by spróbować jak by to było z innym ” . Uświadomiłam sobie że to było tylko czasowe zauroczenie i dobrze że nie spróbowałam bo ie było by warto . Nie wiem może wydawać się to śmieszne ale mój facet jest naprawdę jakimś fenomenem uważam że nigdzie bym takiego nie znalazła ,po 5 latach razem nie przestaje mnie zaskakiwać z dnia na dzień coraz bardziej mnie kocha zresztą ze wzajemnością , daje mi tyle radości że do szczęścia nic więcej mi nie potrzeba .

  • Adresspamowy.wordpress.com

    Prawie sobie podciąłem żyły. gdyby nieostatni akapit :)