Oczekując

Całe życie czekamy. Na miłość. Na pieniądze. Na karierę. Na dobro, które podobno wraca. Niektórzy czekają biernie. Narzekają na to, czego nie mają lub co mają w nadmiarze, ale nie robią nic, by swoją rzeczywistość zmieniać, lepić, budować. Bo im się należy. Bo tak. Ewentualnie biorą od życia, co zaoferuje, bez większych wymagań. Są też i tacy, którzy czekają czynnie i wymagająco. Zmieniają pracę, żeby podnosić kwalifikacje i zarabiać lepsze pieniądze. Kupują mieszkania na kredyt, żeby poczuć [pozorną] niezależność. Zakładają konta na Tinderze i Sympatii, by poznać kogoś, z kim [być może] spędzą resztę życia. Ale wszyscy, wszyscy bez wyjątku, czekają na to, co przyniesie jutro. Bo przecież przyszłość zawsze musi coś przynieść. Coś innego, nowego, lepszego. Prawda?

Gówno prawda.

 

Pamiętasz wszystkich swoich eks? Motyle w brzuchu, które Ci fundowali? Pamiętasz spontaniczne wycieczki, noce nieprzespane, ciała posklejane, żywot wieczny, amen? Smak lodów z dzieciństwa? Pierwszy rower? Pierwszy seks?

Pamiętasz.

Te chwile wyczekiwane, chwile, które niegdyś były przed Tobą, dziś są już przeszłością. Rozmytym wspomnieniem, wzbudzającym co najwyżej nostalgię. Tak zwany #wzrusz. Być może żal. Jakieś tam rozczarowanie. Smutek. Nutę radości. Może gdzieś masz jakieś zdjęcia, ale w sumie nawet do nich nie zaglądasz, bo po co, skoro tu i teraz tyle się dzieje, są obowiązki i przyjemności, a tuż za rogiem czeka na Ciebie…

No właśnie, co? Co czeka?

 

CEL

 

Pamiętam Woodstock 2003. Pierwszy taki festiwal w moim życiu. Pamiętam ośmiogodzinną jazdę pociągiem, tłum ludzi, palące słońce i jego, jak trzymał mnie za rękę. Tak długo czekałam na ten wyjazd, a kiedy w końcu się zadział… Byliśmy tam razem, ale już osobno. Czułam to, kiedy wieczorami oddawał mi swoją bluzę, a o poranku bez słowa wyciągał spod nagrzanego koca butelkę wody. To był bardzo milczący muzyczny festiwal.

Pamiętam swój wyjazd do Hiszpanii, który miał wszystko odmienić. Po trzech miesiącach wróciłam do Polski. Chuda i opalona. Miss Anoreksja 2010.

Pamiętam, jak myślałam, że pana boga za nogi złapię, jeśli zostanę dziennikarką. Oczyma wyobraźni widziałam własne nazwisko na papierze. Sławę, splendor i społeczne uznanie. To poczucie, że robię rzeczy ważne. A później trafiłam do pierwszej, drugiej, czwartej redakcji. Napisałam setki newsów, dziesiątki wywiadów, recenzji, artykułów; kilka przekrojówek, ze trzy reportaże, które miały zmienić świat. Chwilę później zaczęłam blogować. Tkwię w tej medialno-społecznościowej branży prawie 10 lat, ale dopiero niedawno stanęłam z boku. I tak obserwuję i widzę tych wszystkich młodych ambitnych. Pisarzy. Dziennikarzy. Blogerów. Ludzi, którym się wydaje, że jak wydali książkę, piszą na newsweek.pl i mają 500 tys. UU miesięcznie, to są ważni. Coś osiągnęli. Są na długiej prostej do SUKCESU, KARIERY, PRESTIŻU. Trwałego wpisania się na karty historii.

Tylko kto za dziesięć lat będzie ich w ogóle pamiętał? Wikipedia?

Mnie to osobiście trochę bawi. Wszechobecne przekonanie jednostek pokroju Jasona Hunta czy Łukasza z 20 m2 o własnej wyjątkowości, robieniu rzeczy ważnych i istotnych.

Ważna i istotna to była Skłodowska-Curie. Różewicz. Wałęsa. Balcerowicz. Bartoszewski. A nie Pająk, Tomczyk, Żulczyk czy inna Mercedes. Bądźmy poważni.

 

PLAN

 

Dobrze go mieć. Jeszcze lepiej liczyć się z tym, że pierdolnie.

No bo co z tego, że przez ponad rok przygotowywałam się do maratonu? Co z tego, że zaliczyłam kilkanaście miesięcy wyrzeczeń i zapierdalania na treningach. Fizycznego i psychicznego nastawiania się na złamanie czterech godzin? Co z tego, skoro i tak nie pobiegłam? Bo kontuzja.

Co z tego, że jeszcze będąc na studiach, obiecałam sobie, że nigdy nie zostanę pijarowcem? Co z tego, skoro po skończeniu dwóch kierunków, czterech praktyk i paru lat doświadczenia zawodowego, przez pół roku nie mogłam znaleźć pracy, która pozwoliłaby mi utrzymać się na własną rękę z dala od rodzinnego domu? Więc jak myślicie, co zrobiłam, kiedy po sześciu miesiącach wpierdalania ryżu z mieszanką chińską zadzwonili do mnie z agencji PR? Wróciłam do mamy i oznajmiłam, że będę pisać książkę, bo mam dar? Nie, kurwa. Zagryzłam zęby i poszłam promować gówniane żelki za 2400 zł netto miesięcznie.

No i Jolka. Jolka też miała plan. Chciała budować studnie w Afryce. Nie wierzyliśmy jej, jak robiła wszystkie szczepionki i bukowała bilet na samolot. A potem przyszedł rak nieborak i ją zjadł. O.

I taki plan.
Plan jak chuj.

 

REALIZACJA

 

No więc czekamy sobie na to, co za rogiem. A tam zazwyczaj znajdujemy dokładnie to co już znamy. Żadnych nowości, powiewu świeżości. Żadnych rewolucji. Dlaczego?

Ludzie się nie zmieniają… A przynajmniej nie tak szybko, jak by chcieli. O tym, co ich czeka, decydują oni sami (teraźniejszość) i tzw. przypadek.

Nie wierzę w los i nie wierzę, że cokolwiek jest nam pisane z góry. Wiem już natomiast, że nie wszystko jesteśmy w stanie zaplanować i skontrolować. Nigdy do końca nie będziesz panem siebie i sytuacji. Choć zdecydowanie będzie ci do niego bliżej, jeśli bardziej skupisz się na tym, co tu i teraz. To, jaki jesteś dziś w dużej mierze wpłynie na to, co stanie się z Tobą w przyszłości. Jeśli to wiesz, wiesz już bardzo dużo. Sęk w tym, że za rogiem wciąż może czekać absolutnie piękne, kuszące i lśniące w promieniach wiosennego słońca NIC.

Dopóki tego nie zrozumiesz, dopóty będziesz śmiesznym gościem w czapeczce ze śmigłem.
Uważaj, bo odlecisz.

 

Fot. Jake Campbell, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • Dorota Kaczmarczyk

    Ach ten ryż z sosem słodko – kwaśnym! ;)

  • Trzeba znaleźć jakiś rozsądny środek pomiędzy życiem tu i teraz, a życiem dla tego co w przyszłości. Carpe diem brzmi fajnie, ale nie jak żyjemy w kartonie, bo stwierdziliśmy, że nie poświęcimy „dzisiaj” dla wypłaty za miesiąc. Z drugiej jak spędzamy 16 godzin dziennie w pracy, bez chwili dla siebie, żeby za dziesięć lat stać się rentierem, to też przegrywamy życie, bo przyjdzie rak i nas wpierdzieli. Albo rozjedzie nas auto.

    Przy takich tekstach zawsze przypominam sobie Łonę https://www.youtube.com/watch?v=SmrFYM7wFZw

  • Blaszany Garnuszek

    Czekanie też jest fajne, bo to nieodłącznie wiąże się z marzeniami. A czym byłoby życie bez marzeń??

    • Byłoby niespełnioną wizją szczęścia. Marzenia bez celu nie mają sensu.

  • kuzu_kuzu

    W większości przypadków będziemy zapamiętani nie przez pryzmat naszych osiągnięć, karier, zdobytego majątku lecz przez to jakimi ludźmi byliśmy dla innych.

  • Chyba to jest zarazem najpiękniejsze ale i nieco przerażające w życiu: jest nieprzewidywalne.

  • Trochę smutne. Ale jakie prawdziwe.

  • Widzisz…. Faceci myślą, że ich jedne lajk na fajbuczku coś znaczy.
    Polecę stereotypem. Jeśli mój lajk miałby zmieć świat to wylądowałby pod tym postem.

  • Maritylla

    Ja również oczekuję… z niecierpliwością na nowy wpis :D Czytam je od jakiegoś czasu i nie mogę się otrząsnąć z niesamowitego wrażenia jak dosłownie ubierasz w słowa moje myśli. I przyznam się- czytając ten wpis to przy pierwszych słowach pomyślałam, że będzie tandetnie w stylu „tylko do ciebie zależy… tylko ty możesz…. ” itd. A Ty znów mnie zaskoczyłaś… Wielki szacun !! Podrawiam

  • To trochę jak z wychowaniem dzieci – wielu rodziców ma plan, a dzieci sobie i w końcu i tak, albo wcale jednak nie. I okazuje się, że godziny spędzone nad nocnikiem albo inną zabawką edukacyjną można było spędzić z książką na kanapie, a dzieciom pozwolić na brak realizacji planu. A godzinom płynąć, czasem płytszym nurtem, czasem z głębszą refleksją. I nie zamykać się na zmiany, plany, marzenia, bo one mogą nas zaskoczyć i jednak przyjść, spełnić się. A zapamiętani i tak zostaniemy za coś zupełnie innego i przez innych. Kto myśli codziennie o Skłodowskiej albo o Wałęsie? No, ja nie, ile bym im nie zawdzięczała, jednak nie. A o zmarłej babci, mamie, koledze, przyjaciółce? Dla wielu osób nie ma dnia bez nich. I co z tego, że wikipedia o nich nie słyszała i może planów nie zrealizowali, a za rogiem nic, po prostu nic?

  • Lolo

    To są problemy ludzi „zbyt” ambitnych, czerwone paski, mieszkanie w apartamentowcu, lepsza fura i blondynka z sztuczną dupą, 4 godziny w maratonie…. Wtedy zawsze jest ten skok na główke w beton. Tylko co z tego? Co sie takiego stalo ze sie nie udało? Ze sie zesrało… Trzeba wierzyc, że sie uda nie teraz ale kiedys napewno – ale nie zadarmo.

  • Bez tych nadziei po co żyć? To one sprawiają, że nie leżymy w łóżku czekając na śmierć. Ja czekam i czekać będę, ale klucz, to nie czekać biernie. Rozczarowanie, żal, to nieodłączna część naszej drogi. Dzięki nim większa radość z małego sukcesu. To, że nie jestem wyjątkową Skłodowską – Curie, to nie znaczy, że nie jestem kimś. Wszystkie istoty, nawet te najgłupsze, póki żyją mając poczucie spełnienia są o wiele bardziej warte uwagi, niż te które są nadzwyczaj mądre i wiecznie wegetują. Za samą inteligencję Oskara nie dostaniesz. Pozdrawiam

  • Niech Cię, Malwina.
    Nie doprowadzi to do lęku przed stabilizacją?

  • Bardzo prawdziwe to co tu ujęłaś.
    Niby to wiemy, ale czy czujemy? Nie sądzę, bo to przeraża.
    Plany i marzenia dają nam poczucie bezpieczeństwa, złudne poczucie, że kontrolujemy swój los. De facto dzisiaj (czy jutro) wszystko się może zdarzyć, ale ta świadomość jest bardzo niewygodna, przez nią ogarnia nas lęk, a jak jest lęk, dużo lęku to jesteś o krok od schowania się w swoich czterech ścianach i doświadczenia… nicości właśnie, ciemnej, głębokiej, owładniającej nicości.

  • Amen. Ja od jakichś 2 lat nic nie planuję, bo zrozumiałam wtedy to, o czym piszesz. Tzn. mam marzenia, plany, cele i inne takie tam, ale liczę się z tym, że wszystko nagle rypnie, albo że musi poczekać. Ale staram się być optymistką i codziennie działać, chociaż nie mówię sobie już ” a za rok na pewno zrobię to czy tamto”.

  • Jutro było wczoraj, jutro jest dzisiaj. Jutro też będzie jutro.

  • ania

    Ciekawe podejście do życia, ciekawa interpretacja. Może nie warto planować tylko działać i dążyć do celu. Z autopsji wiem, że planować to sobie można i co z tego. Warto przede wszystkim pracować. http://pisanie-dziennikarstwo.pl/ Pozdrawiam

  • Iskra

    Dzisiaj przez przypadek trafiłam na Twój blog i zaczytuję się od kilku godzin, to pękając ze śmiechu, to wycierając łzy smutku. Ten tekst wyjątkowo mnie wzruszył, szczególnie jego pierwsza część- tak prawdziwa, jakbym czytała o sobie. Mam 26 lat i z roku na rok czekam na coś co zmieni moje życie na lepsze, sama też staram się to robić, ale ciągle mi czegoś do tego szczęścia brakuje, ale głównie chyba miłości o ile ona w ogóle istnieje. A może własnie szukam czegoś co jest tylko iluzją? Sama nie wiem, ale też liczę na to, że gdzieś tam za rogiem czeka na mnie coś dobrego :)