7 książek, które zrobiły ze mnie człowieka

Jako dzieciak nienawidziłam czytać, całe szczęście ten stan minął bardzo szybko i już w wieku dziewięciu lat byłam stałym bywalcem osiedlowej i szkolnej biblioteki. Przez ponad 20 lat swojego życia przeczytałam setki, jeśli nie tysiące książek. Większości z nich już nie pamiętam, jest jednak kilka tytułów, które wryły mi się w mózg tak mocno, że jestem w stanie cytować ich fragmenty z pamięci. To książki, które w jakiś sposób mną wstrząsnęły i wpłynęły znacząco na mój sposób odbioru świata, ludzi, relacji międzyludzkich. I o tych właśnie książkach chciałabym Wam dzisiaj opowiedzieć. Zaparzcie sobie herbaty i usiądźcie wygodnie. Będziemy czytać.

 

„Świat według Garpa”, John Irving

 

Tę książkę przeczytałam trzy razy i coś czuję, że w ciągu najbliższego roku zrobię to po raz czwarty. Kiedy jakiś czas temu Justyna z Bookeriady poprosiła mnie o podanie trzech tytułów, które „mówią, jak żyć”, wymieniłam „Świat według Garpa” od razu, bez chwili zastanowienia. Napisałam wtedy:

Uwielbiam ją, bo odziera człowieka z tych wszystkich woali i masek, w jakie lubi czasami ubrać nas literatura. Irving nie usprawiedliwia zachowań swoich bohaterów wzniosłymi ideami. Przedstawia ludzi w sposób tragikomiczny, z całą ich naiwnością, tchórzostwem, idiotyzmem, ale też z siłą, determinacją, heroizmem i… bylejakością. Nikt, tak jak on, nie potrafi pokazać, że życie bywa absolutnie nieprzewidywalne, a jednocześnie w tym naszym życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Najlepsza opowieść o życiu, jaką znam.

Wciąż się pod tym podpisuję i wciąż twierdzę, że jest to moja najukochańsza książka ever. Myślę, że w jakiś sposób przyczyniła się do tego, jak podchodzę do innych ludzi – z dużą dozą empatii, wyrozumiałości i fascynacji. Obowiązkowa pozycja dla humanistów.

A poniżej kilka ulubionych cytatów:

Świat jest komiczny dla tych, którzy myślą, a tragiczny dla tych, co czują.

Córka Thalhammera przypominała Garpowi Helen, ale zupełnie nie wyobrażał sobie, jakby mógł się z nią umówić. Fakt, że jej ojciec dopiero co leczył go na trypra, wydał mu się przeszkodą nie do pokonania – pomimo optymistycznego poglądu Thalhammera, że ludzie są zdolni przystosować się do wszystkiego. Garp wątpił, czy Thalhammer byłby zdolny przystosować się do tego.

– Słuchaj, ta książka jest cholernie dobrze napisana – powiedział Wolf – ale mimo wszystko to jest jednak serial. Aż zanadto „jednak”.
Garp westchnął.
– Życie – powiedział – też jest często zanadto jednak.

 

„Mechaniczna Pomarańcza”, Anthony Burgess

 

Po raz pierwszy sięgnęłam po nią w wieku piętnastu lat. Może trochę za wcześnie, bo z tego, co pamiętam, dość długo dochodziłam do siebie po opisach brutalnych scen przemocy. Jednak już wtedy doceniłam dzieło Burgessa za trzy rzeczy:

– fenomenalną narrację,
– stworzenie kultowego bohatera, z którym żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie chciałby się utożsamiać (a jednak mimowolnie to robił),
– doskonale przeprowadzony eksperyment lingwistyczny, który uświadomił mi, jak bardzo język potrafi być plastyczny i jak bardzo powinnam olać to, co o pisaniu uczą nas w szkole.

Tak, pomarańcza była dla mnie oświeceniem, plaskiem w ryj i kolejną siłą napędową, by pisać, pisać, pisać… Jeszcze więcej, jeszcze lepiej, jeszcze BARDZIEJ.

Mnie, o braciszkowie moi, muzyka zawsze tak naostrzała, że poczułem się jak sam God Gospod, że tylko łomot tym piorunem i grzmotem, i żeby mi te mużyki i psiochy tylko wyły w mojej ha ha ha władzy.

W karmanach mieliśmy spore dziengi, więc jeśli chodzi o zachwat szmalcu, to nie było potrzeby flekować żadnego dziada w ciemnej uliczce i patrzeć, jak on się maże we krwi, kiedy my liczymy urobek i dzielimy na czterech, ani też robić ultra kuku jakiejś starej, siwej babuli w sklepie, a potem się udalać z rechotem i z bebechami jej kasy. Ale, jak to mówią, sama forsa nie daje szczęścia.

Dobroć to kwestia wyboru. Kiedy człowiek nie może wybierać, to nie jest już ludzkie.

 

„Rok 1984”, George Orwell

 

Pozycja absolutnie obowiązkowa. Mam nadzieję, że została w końcu umieszczona na liście lektur. Oh, wait… Zapomniałam, że żyjemy w kraju, w którym ludzi uczy się niesamodzielnego myślenia.

Orwellowską dystopię przeczytałam późno, za późno, bo dopiero jakieś dwa lata temu. I przeraziło mnie to, jak prędko wykreowana przez autora prawie 70 lat temu fikcja stała się rzeczywistością. Przecież wszystko to, o czym pisał Orwell w 1948 roku wydarzyło się raptem kilkadziesiąt lat później w Polsce i wybranych krajach Byłego Bloku Wschodniego. Odebranie człowiekowi możliwości wyboru, dehumanizacja, inwigilacja, pranie mózgu… Nigdy nie dowiesz się, jaki jesteś naprawdę, dopóki nie staniesz pod przysłowiową ścianą z przysłowiową lufą przystawioną do skroni i przysłowiowym wyborem, którego będziesz musiał dokonać. Albo ja albo życie. Albo śmierć albo… śmierć.

Tak, „Rok 1984” to książka, która uczy pokory i która również każe się zastanowić, na ile my, ludzie wolni, żyjący w dobie fejsbuków, snapczatów i instagramów, tę swoją wolność dobrowolnie ograniczamy. Bardzo chcemy wierzyć, że „nic co ludzkie nam obce nie jest”, ale w rzeczywistości nie jest nam obce jedynie to, co wykreowane, wygładzone i dobrze sprzedane.

Rządzimy materią, bo rządzimy umysłami. Rzeczywistość mieści się w mózgu.

Władza polega na poniżaniu i na zadawaniu bólu. Władza oznacza rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według obranego przez siebie modelu.

Ból sam w sobie często nie wystarczy. Są sytuacje, w których człowiek zdoła wytrzymać największy ból, a nawet może z bólu umrzeć. Ale każdego coś napawa taką grozą, że boi się choćby o tym myśleć. Nie ma to nic wspólnego z odwagą i strachem. Kiedy człowiek spada z wysokości, nie jest tchórzostwem łapanie się liny. Jeśli wynurza się spod wody, nie jest tchórzostwem wciąganie powietrza w płuca. To odruch, którego nie sposób się wyzbyć. Tak samo jest z tobą i szczurami. Dla ciebie są najkoszmarniejszą rzeczą na świecie. Choćbyś nie wiem jak pragnął, tej formy nacisku nie potrafisz znieść. Zrobisz, czego tylko od ciebie zażądam.

Są rzeczy, własne czyny, po których nie można już wrócić do siebie.

 

„Eden Express”, Mark Vonnegut

 

Syn słynnego Kurta, doktor medycyny, który – zanim poskładał siebie na nowo, żył w komunie, ćpał jak szalony i – nomen omen – zachorował na schizofrenię. „Eden Express” to tragikomiczna rozprawka z tamtym okresem życia Marka, jedna z najlepszych książek o ćpaniu jakie kiedykolwiek miałam przyjemność czytać, a uwierzcie mi, było tego od cholery i jeszcze trochę, od „Pamiętnika Narkomanki” poczynając, przez „Stokrotkę”, „Gady”, „Heroinę”, „Kokainę”, „Ćpuna”, „My Dzieci z Dworca ZOO”, na „Trainspotting” oraz „Lęku i odrazie w Las Vegas” kończąc.

Autor, z charakterystycznym dla Vonnegutów wdziękiem i autoironią, prowadzi nas przez swoją kompletnie odjechaną, narkotyczno-psychopatyczną drogę od wzlotu, przez upadek, po odrodzenie. „Eden Express” czytałam na tyle dawno, że dziś już bardzo niewiele z tej książki pamiętam. Wiem tylko, że – podobnie jak inne wymienione w tym tekście dzieła – rozbudziła moją fascynację człowiekiem i prawdopodobnie popchnęła mnie w kierunku psychologii.

A, i jeszcze jedna ważna rzecz – książki o narkotykach nie zniechęcają do ich brania. Wręcz przeciwnie. Sprawiają, że tym bardziej chcesz spróbować. Mimo (a może właśnie dlatego), że jeszcze bardziej się ich boisz.

Świadomość, że jesteś szalony, wcale nie sprawia, że przestajesz robić szalone rzeczy.

Bolesne wspomnienia masz wtedy, kiedy czegoś żałujesz. Gdy byłem szalony, robiłem wszystko dokładnie tak, jak należy.

Z niewiadomego powodu seks, który znałem do tej pory, nie był już możliwy. Zacząłem więc odbywać stosunki astralne. Oddychanie dawało mi nieustanny orgazm. Nawet nie jestem w stanie opisać, jak cudowny był taniec z aniołami. Wiedziałem, że któregoś dnia będę musiał za to wszystko zapłacić, ale przyjemność była tak ogromna, że pozostawało niewiele miejsca na myślenie.

 

„Słońce też wschodzi”, Ernest Hemingway

 

Wciąż nie mogę uwierzyć, że umieszczam tę książkę w zestawieniu, pomijając przy tym takie pozycje, jak “Rzeźnia nr 5” Vonneguta czy „Co gryzie Gilberta Grape’a” Hedgesa. A jednak, książka Hemingwaya, choć miejscami nużąca, coś we mnie zmieniła… Może pomogła mi oswoić samotność? Zaakceptować fakt, że wszyscy na swój sposób musimy nauczyć się być sam na sam ze sobą – ze swoimi myślami, obawami, lękami, marzeniami i pragnieniami? Nie wiem.

Trafiłam na opinię, że „The Sun Also Rises” to książka o niczym, beznamiętna, zmanierowana i… kurczę, coś w tym jest. Bo tacy są jej bohaterowie – przedstawiciele zblazowanego, trochę pogubionego i mocno hedonistycznego pokolenia, które nie za bardzo potrafi odnaleźć się w powojennej rzeczywistości.

Nie będę tu pisała, o czym dokładnie jest dzieło Hemingwaya, bo od tego macie google. Napiszę tylko, że Brett Ashley jest jedną z najbardziej fascynujących kobiecych postaci, jakie kiedykolwiek stworzyła literatura. I jeszcze, że gdyby nie „Słońce…”, nie powstałby taki film jak „Marzyciele”, Houllebecq nie napisałby „Cząstek elementarnych”, a Taco Hemingway nie nagrałby kawałka „Sześć zer”. A przede wszystkim nie miałby swojej ksywy.

Przeprowadzka do innego kraju nic nie zmieni. Nie możesz uciec od samego siebie, nieustannie przenosząc się z miejsca na miejsce.

Kobiety potrafią być takimi fajnymi przyjaciółmi. Strasznie fajnymi. Przede wszystkim trzeba być zakochanym w kobiecie, żeby mieć podstawy przyjaźni.

To wino jest za dobre, by wznosić nim toast, kochana. Nie chcesz wymieszać go z emocjami. Straciłoby cały smak. 

 

„Kobiety”, Charles Bukowski

 

Tak, jak wspomniałam w materiale dla Justyny: Bukowski nie był mistrzem pióra na miarę Hemingwaya czy Orwella, ale na swój sposób znał kobiety lepiej niż one znały siebie. Był alkoholikiem, gburem i kawałem cholernego dupka, ale czuł je, potrafił o nich pisać i dostrzegał w nich to, czego żaden normalny facet nie potrafiłby albo niechciałby dojrzeć – ludzką twarz. Styraną, zmęczoną, szarą, złą, rozwiązłą, zniesmaczoną, brzydką, okrutną, ale też piękną, naiwną, ufną, pełną nadziei. Prawdziwą. To, co potem Charles z tą wiedzą robił i jak ją wykorzystywał, to już zupełnie inna historia. Z drugiej strony, to właśnie Bukowski uświadomił mi, w jaki sposób myślą mężczyźni. Oni przede wszystkim chcą mieć święty spokój. Proste, nie?

Pierwszy raz przeczytałam „Kobiety” w wieku 18 lat. Myślałam, że się porzygam – tyle tam było chlania, cipek i pieprzenia. Wróciłam do niej 10 lat później i dotarło do mnie, że to nie jest książka o zdeprawowanych alkoholikach. To książka o tym, jak ludzie się poddają. Komu? Czemu? Sprawdźcie sami.

KOBIETY. Podobają mi się jaskrawe barwy ich ubrań, podoba mi się ich chód. I to okrucieństwo dostrzeżone naraz na twarzy którejś z nich. I niemal czyste piękno na innej twarzy, tak bardzo, tak zniewalająco kobiecej. Mają nad nami przewagę: potrafią dokładniej wszystko sobie obmyślić, są lepiej zorganizowane. Kiedy faceci oglądają mecze futbolowe, popijają piwo lub grają w kręgle, to one, kobiety, myślą o nas w skupieniu, uczą się mężczyzn i podejmują decyzje – czy nas zaakceptować, porzucić, wymienić, zabić czy po prostu opuścić. W ostatecznym rozrachunku nie ma to większego znaczenia: cokolwiek zrobią, i tak czeka nas jedynie samotność i szaleństwo.

– Dlaczego nie możesz być miły dla ludzi? – spytała.
– Ze strachu.

Dobroć można niekiedy znaleźć w środku piekła.

 

„Mistrz i Małgorzata”, Michaił Bułhakow

 

To kolejna lektura, którą przeczytałam, zanim do niej dojrzałam. Pierwszy raz sięgnęłam po „Mistrza i Małgorzatę” w liceum. Poziom abstrakcji i absurdu mnie przerósł, to był czas buntu, zadumy i śmiertelnej powagi. Nie było tam miejsca na ironię, prędzej na „Heroinę” Piątka i reportaże Elżbiety Jaworowicz.

Po raz drugi po książkę Bułhakowa sięgnęłam kilka miesięcy temu i… przepadłam. Trzeba być prawdziwym Mistrzem, żeby przeprowadzić społeczno-systemową diagnozę bazując na takim poziomie absurdu. Spójnego, logicznego, doskonale przemyślanego, ale jednak – absurdu.

Wszystkim, którzy czytali już „Mistrza i Małgorzatę” polecam sztukę o tym samym tytule w reżyserii Magdaleny Miklasz (Koprodukcja Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy). A tym, którzy nie mieli jeszcze okazji obcować z dziełem Bułhakowa, polecam jak najszybciej zaopatrzyć się w książkę, ale koniecznie w przekładzie Lewandowskiej i Dąbrowskiego – ten drugi ssie.

Kryje się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia.

– Przysłano nam jesiotra drugiej świeżości – oznajmił bufetowy.
– Kochaneczku, to nonsens!
– Co nonsens?
– Druga świeżość to nonsens! Świeżość bywa tylko jedna – pierwsza i tym samym ostatnia.

To mądry człowiek – pomyślał Iwan – Trzeba przyznać, że wśród inteligentów także trafiają się wyjątkowo mądrzy ludzie, nie da się temu zaprzeczyć.

– To wódka? – słabym głosem zapytała Małgorzata. (…)
– Na litość boską, królowo – zachrypiał – czy ośmieliłbym się nalać damie wódki? To czysty spirytus.

Wszystko będzie, jak być powinno, tak już jest urządzony świat.

 

No, to teraz Wasza kolej.

 

Fot. Caio, pexels.com

0 Like

Share This Story

Style
  • VQ

    Vinnetou, Pan Samochodzik, Ronja Córka Zbójnika, Bracia Lwie Serce, wszystkie Kajko i Kokosze, a jak już podrosłam to chyba Żródło, Gra w klasy i Lolita najbardziej, prócz wszystkich wymienionych przez Ciebie, Malv. buziol!

    • „Lolitę” sobie muszę odświeżyć. No i tę „Grę w klasy” w końcu wypadałoby przeczytać – dzięki za przypomnienie!

  • Czas zainwestować w Irvinga dzieła i książki Bukowskiego (czy nie miałaś kiedyś jakiegoś wpisu o „Kobietach” dawno, dawno temu?). A, i dać drugą szansę „Mistrzowi i Małgorzacie”. Ostatni raz czytałam Bułhakowa 10 lat temu i chyba nie byłam gotowa.

    • A miałam – dobrze pamiętasz :) Zaś ponowne sięgnięcie po Bułhakowa szczerze polecam.

  • E.

    Świetny tekst, Malvino, wprost genialny.
    Ja czytałam od dziecka, co za zabawne, dostawałam kary na książki, żebym wychodziła na podwórko. Taki myk, w dzisiejszym świecie nie do pomyślenia. I chyba sięgnę po „Kobiety”. Zainteresowałaś mnie nimi.
    Ostatnio jestem zakochana w twórczości Cherezińskiej. Trylogia o Koronie mnie urzekła, nie mogłam się od niej oderwać. To wszystko było takie żywe, prawdziwe i… Polskie. I opowiada o moim ulubionym okresie – Polsce piastowskiej. Serdecznie polecam.
    Od tej samej autorki pokochałam także „Północną Drogę”. Opowiada o Skandynawii, kiedy to zaczęli ja chrystianizować. Wszystkie cztery części opowiadają o tym samym, ale z perspektyw różnych bohaterów. I jest to zrobione doskonale. Pierwsza z części – Saga Sigrun – opowiada o miłości doskonałej, chyba niemożliwej… Druga jest pełna bólu, a reszta… Sprawdźcie sobie ;)
    I coś jeszcze – anielska seria Mai Lidii Kossakowskiej. Majstersztyk. Anioły nigdy nie były bardziej ludzkie, uwierzcie.

    • Moja mama zawsze czytała jak szalona, więc rozumiała moje zamiłowanie do książek i je popierała. Za to ojciec banował mnie za czytanie po nocach albo np. siadanie z książką do obiadu, więc doskonale Cię rozumiem :)

  • Patrycja

    „Rok 1984” jest na liście lektur, nie wiem od jakiego czasu i nie wiem czy tylko na poziomie rozszerzonym, ale ja rok temu będąc w trzeciej klasie liceum omawiałam ją. Pozycja jak najbardziej godna polecenia! ;)

    • Sprawdzałam listę lektur i Orwella nie było, ale fakt, być może lista nie uwzględniała poziomu rozszerzonego.

      • ewa

        jestem w 3 klasie na podstawie i mam `rok 1984` jako lekturę. Może po prostu nie jest obowiązkowa i zależy to od nauczyciela :)

  • „W księżycową jasną noc” – dzięki tej książce nie poszedłem do wojska i nauczyłem się grać w Brydża ;)

    • O, czytałam. Ale nie zapadła mi w pamięci równie mocno jak inne książki Whartona, np. „Ptasiek” i „Tato”.

      • …hm, „Ptasiek”? Film lepszy ;)

  • Wiola Starczewska

    podzielam twój gust: 3 na 5. Mechaniczną pomarańczę czytałam kilka razy! Idę szukać tego Irvinga…

  • Kamila Łońska-Kępa

    A ja tak współcześnie – Dorota Masłowska „Wojna polsko-ruska”. Miałam 18 lat, zaawansowaną anemię i dwie kreski na teście. Kupa i chuj Armageddon. I zachwycałam się nie tyle treścią co formą. Tym, że język daje tak wiele możliwości nawet gdy mówisz o beleczym ;)

    • „Wojna…” wyszła dwa lata po tym, jak pierwszy raz przeczytałam pomarańczę. Więc Masłowska w porównaniu z Burgessem nie miała szans ;) Ale fakt, „Wojna…” była niesamowita.

  • Bloo

    Dla mnie najbadziej człowiekotwórcza byla cała seria Harrego Pottera. Zaczęlam w II klasie podstawowki od „Konaty Tajemnic”. Dostałam totalnego krećka na punkcie tego świata. Wyczekiwalam na premiery kolejnych tomow, mój pokój zamienił się w dormitorium Gryfindoru, na szkolnych zabawach przebierałam się za czarownice (opinia dziwadla do końca szkoły). Miałam przyjemność dorastania razem z bohaterami.
    I teraz zdaje sobie sprawę, że dzięki tym książką wyroslam na człowieka. Szanującego innych, inteligentego, tolerancyjnego i dostrzegającego odrobinę magii w tym smutnym jak pizda świecie. A co najważniejsze odkryłam, że czytanie daje więcej frajdy niż Mario Bros i zaczelam sięgać dalej…
    Btw. dzięki za pomysł z herbatką. czułam, że mi czegoś brakuje

  • Barbara Szopa

    książki dużo mówią o czytającym :) dla mnie w top 10 „Morfina” Twardocha, wszystkie dzieła Philipa Rothe, oraz Smuga cienia J. Conrada.

  • Kasia.

    Widzę, że lubisz „książki o ćpaniu” :) w takim razie gorąco polecam Ci „milion małych kawałków” (James Frey), jestem prawie pewna, że ją znasz, jednak jest klasykiem wśród książek o takiej tematyce, dlatego lepiej o niej wspomnieć.

    • Lubiłam „książki o ćpaniu” jak miałam 16-20 lat. Teraz mnie już tak nie rajcuje czytanie o waleniu po kablach ;)
      Ale dzięki za polecenie. Dopiszę książkę do listy.

  • Tak, cytat ze spirytusem z „Mistrza i Małgorzaty” od dawna mym ulubionym :)
    A z książek, które mnie ukształtowały i również znajdują się na liście lektur (a przynajmniej była za „moich czasów” :P) – „Tango” Mrożka. Uwielbiam.

  • homer

    Irving mmm wszystko co pisze jest o czymś, odważne, ludzkie jak My chociaż, wielu woli patrzeć tylko ładnie na życie

  • Fajnie! Zainteresuję się nimi bliżej!

  • Aleksandra Kandybowicz

    Słyszałam o wszystkich książkach, trzy mam za sobą(Orwell, Bułhakow, Burges ) muszę przeczytać kolejne. Dzięki za podpowiedź :)
    Słyszałaś może o opowiadaniach Masłowskiego? Książka nazywa się „Wieża Boga”, jest jedną z moich ulubionych.

    • Nie słyszałam, zaraz sobie poszukam w sieci coś na jej temat :)

  • Rozike P

    Garp. W końcu ktoś go docenił.

  • Olga G.

    Oprócz pozycji zamieszczonych przez Ciebie lub tych w komentarzach, szczerze polecam Grzesiuka, chłopak z Czerniakowa nawet o Oświęcimiu potrafił pisać zabawnie. Zafon „Cień wiatru”, „Znaczy Kapitan” Brochardta, pęka mi serce, gdy tylko pomyślę o tej książce, „Martin Eden” Jacka Londona, bohater to taki fajniejszy Wokulski, z dużo gorszym końcem, a może wcale nie gorszym, innym. „Sobowtór” Daphne du Maurier – zrył mi banię, jakieś osiem lat temu, od patrzenia na okładkę nadal ryje. Paulo Coelho „Jedenaście Minut” – jak można tak kochać.. można. Księga Tysiąca i Jednej Nocy – a czemu nie, mam piękne wydanie, z ’74 roku, chętnie wracam. Na koniec troche lżejsza, ale wcale nie gorsza Mimi Alford „Stażystka”, czyli jak to było z tym Kenendy’m :) Kocham Stephena Kinga, za wszystko, ale bardziej tego starego, za psychodelę, za lepkie opisy. Wszystkie te ksiązki mam właśnie teraz przed sobą, rozłożone na łóżku, i chcę zarwać wszystkie noce, żeby je natychmiast przeczytać. Dzięki za przypomnienie i za emocje, kto by powiedział, że od patrzenia na te cuda dostać można tak przecudownej podniety :)

    • Coelho odpada, ale po Londona sięgnę :)

      • Ola Fibi Duda

        Malvina koniecznie musisz przeczytać polecaną powyżej książkę „Martin Eden”. Czytałam ją wiele razy, zmienia podejście do ludzi, genialna – jest u mnie o jeden level wyżej nad Garpem ;)

    • Hamilton

      Grzesiuk nie pisał o Oświęcimiu….

  • Z ostatniego roku „Czasy seconhand”, książka, która rozjechała mnie bardziej niż literatura obozowa, którą kiedyś czytałam tomami. To jak można człowieka zaprogramować, stworzyć na nowo, to jak niebezpieczne są wszelkie ideologie, jak upadlające. Niby napisano o tym mnóstwo, ale Aleksijewicz przedstawia to tak bardzo namacalnie. Sadza swoich bohaterów na twojej kanapie. I zaczynasz rozumieć. I nie możesz uciec. Jak obejrzę straszny film, to czasem włączam coś durnego, na rozluźnienie – a od tej książki nie da się uciec. I nie można, nawet jakby się dało. Bo trzeba wiedzieć, że nie każda bajka o złym wilku dobrze się skończy. A Europa wierzy, że wystarczy pozbyć się wilka. Jestem twarda sztuka, ale ta książka mnie bolała. Podobnie miałam po przeczytaniu „Germinala”. Do kolekcji dorzuciłabym jeszcze „Zbrodnię i karę”, tłumaczyć chyba nie trzeba. „Pałac”. Warto pamiętać, że od zła oddziela nas niewiele. Że nasza kultura i cywilizacja może runąć jak ktoś chuchnie i dmuchnie, a jak ktoś mówi: „ja to bym na pewno nie…” to niech mówi.

  • Ja w ’84 wjechałem dopiero parę miesięcy temu. Sama idea, aby zniszczyć wolność poprzez stopniową eksterminację pojęć wydała mi się genialna i odkrywcza, tym bardziej w kontekście dekady, w jakiej książka ta powstała. Uważam, że nie sposób o czymś pomyśleć, jeśli nie potrafisz przynajmniej spróbować określić to za pomocą słów.
    Gdyby Orwell poświęcił się całkowicie przedstawieniu swojej wizji przyszłości to wyszło by lepiej. Jednak historia, która przydarzyła się głównemu bohaterowi, oraz zbyt oszczędny jak dla mnie styl autora bardzo mnie wynudziła i finalnie rozczarowała. Na linii emocjonalnej coś nie zaiskrzyło.

  • Małgorzata Sułkowska

    „Ferdydurke” Gombrowicza chętnie dodam od siebie

    • Muszę zrobić drugie podejście do tej książki. W liceum totalnie mi nie podeszła.

  • themoniq

    Inspirująca lista. Musze uzupełnić braki, choć sporo się pokrywa :) Dla mnie ciężko byłoby wybrać tylko 7. Ja po „Mechaniczną Pomarańczę” sięgnęłam mając lat 16. Ciężko było mi przebrnąć przez pierwsze dwa rozdziały, bo zaglądanie do słowniczka było męczące. Trud się jednak opłacił, bo jest fenomenalna. „Mistrz i Małgorzata” również są u mnie wysoko. Do listy dołączyłabym „Buszujący w zbożu” Salinger’a, „Świat Zofii” i ” W zwierciadle, niejasno” Gaardera. Zauważyłam brak polskich autorów… Niegodni czy niedoceniani? Ja osobiście rosłam z Terakowską i z całego serca polecam „Poczwarkę”.

    • Myślałam o tym. Z polskich autorów na tę listę mogłabym dorzucić jeszcze Stasiuka z „Murami Hebronu” i Kosińskiego z „Malowanym Ptakiem”. Jednak żadna z tych książek nie wryła mi się tak bardzo w mózg jak te, które wymieniłam w tekście :)

  • Malv, jeżeli spodobał Ci się Orwell to koniecznie (ale to koniecznie!) powinnaś sięgnąć po Huxleya. I tylko po „Nowy wspaniały świat”. O ile jeszcze nie zaliczyłaś tej pozycji. ;)

    • Jest na mojej liście „to do” od dłuższego czasu. Trzeba w końcu się za to zabrać ;)

  • S.

    „Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia.”

    Wreszcie ktoś postawił mi słuszną diagnozę.

  • Atropos

    Polecam kawałek męskiej literatury: Paragraf 22, Diuna, Wielki Marsz

    • „Paragraf 22” czytałam, jest dobrą pozycją, ale w swoim Top 10 bym go nie umieściła. O pozostałych dwóch pozycjach słyszałam, dzięki za przypomnienie – wpisuję na listę!

  • Dziękuję :)

  • Kasia

    Ktoś, kto w taki sposób pisze o książkach, tak je „czuje”, nie jest w stanie napisać złej powieści. Malwina – powodzenia! :-)

  • Dominika Dobrowolska

    Ach, „Kobiety”. Właśnie jestem w trakcie. Ja, zupełnie prywatnie, dodałabym do tego „Alibi na szczęście”. Totalnie kobieca, ckliwa, 700-stronnicowa historia, która pomimo swojej słodkości pomogła mi zobaczyć, co jest w życiu ważne. :)

  • anda

    Co do ‚Mistrza i Małgorzaty’ to również mój top 10. Od siebie mogę polecić ‚Shantaram’ G.D. Robertsa. Książka wyjątkowa, jeżeli raz przeczytasz nie da o sobie zapomnieć. To absolutny must read. Pozdrawiam :)

  • Rewelacja, tego mi bylo trzeba, Bukowskiego ani Vonneguta nie czytalam, czas sie za nich zabrac. Moze do „Mistrza i Malgorzaty” zrobie drugie podejscie, bo w czasach licealnych kompletnie nie rozumialam zachwytu nad ta ksiazka. Moje typy: „Milosc w czasach zarazy” i „Sto lat samotnosci” Marqueza, „Historia pewnej milosci” Nicole Krauss, „Paula” oraz „Suma naszych dni” Isabel Allende. Wiem, w zasadzie wszystko o roznych odcieniach milosci, ale za to jakim piorem pisane!:-)

  • kaglagla

    Polecam „Traktat o łuskaniu fasoli” Wiesława Mysliwskiego, rewelacyjna narracja, pozornie nostalgiczna, ale wciąga mistrzowsko

  • Mistrz i Małgorzata to dzieło, które w liceum dało mi wiele do myślenia. Pamiętam jak dziś jego analizę i naprawdę, jestem pod wrażeniem. Nie wiem czy jeszcze jest to lekturą, bo tak jak mówisz, w dzisiejszych czasach coraz marniejsze te spisy lektur, albo coraz dziwniejsze… :)

  • open_throttle

    a Hłasko? Ale w sumie Hłasko jest dla facetów :)

  • Marta Myśliwiec

    U mnie dwie pozycje – „Prom na Gabriolę” Malcolma Lowry’ego oraz „Fitzcarraldo” Wernera Herzoga. „Kobiety” Bukowskiego wpisałam na swoją listę :-)

  • Anna

    Dorzucam;
    Muminki i Biblię i Dzieci z Bullerbyn i wszystkie bajki swiata :-), Zabic drozda, Buszujacego w zbozu, Władcę much, Na wschód od Edenu, Dzumę, Lot nad kukułczym gniazdem, Przepiórki w płatkach rózy, Krystyne córke Lavransa… A najfajniejsze jest to, że gdy sie po latach wraca, to niby to samo ale odczytuje sie co innego.
    Dlaczego z niektorymi ludzmi od razu nadajemy na tych samych falach, smiejemy sie sytuacyjnie w tych samych momentach i rozumiemy bez dopowiadania do końca? bo czytalismy, słuchalismy i ogladalismy to samo? Nie koniecznie. Ale nasza wrazliwość i postrzeganie swiata zostały ukształtowane podobnie. Prawidłowo odkodowujemy nadawany przekaz bo znamy jezyk. A jezyk skojarzeń, przenosni, interpretacji najłatwiej poznac dzieki literaturze.

  • Malcoo

    J.M.Bocheński – Podręcznik mądrości tego świata.

  • Bill Kilgore

    „Świat według Garpa” – gratuluję! Naprawdę nie sądziłem, że ktokolwiek zna tę książkę a tu proszę – całkiem spory, pozytywny odzew.

    Malw, dawno nie pisałem ale muszę Ci pogratulować – skłoniłaś mnie do refleksji a zrodziła się z tego moja własna, drobna lista. Zaznaczam, że kolejność przypadkowa, to mniej ranking a bardziej lista tego, co mnie poruszyło i zmieniło. Moje siedem pozycji:

    Joseph Conrad, „Jądro ciemności” – jedyna lektura szkolna, którą czytałem z (trudną) przyjemnością: momentami samemu zsuwając się psychicznie i skłaniając ku Kurtz’owi.

    Stephen King, „Christine” – koniecznie, koniecznie czytać w oryginale! Jedyna książka, której (jeden z wielu, pierwszoosobowy – Dennis) narrator przemawia moim własnym, mentalnym językiem, moim „głosem w głowie”. I nagle nie jestem już sam z moim modus vivendi.

    Mario Simmel, „Nie zawsze musi być kawior” – uświadomiła mi nie tylko fakt, że mężczyzna przy garach jest diablo seksowny ale i prostą prawdę, że z niejednej kabały da się wyjść dobrym, trzydaniowym obiadem. Polecam ale nie na czczo!

    James Jones, „Stąd do wieczności” – cierpkie podsumowanie systematycznej opresji, dobry, żywy język.

    James Clavell, „Król szczurów” – japonista-autodydaktyk o tym, jak to człowiek-człowiekowi wilkiem i to na podstawie doświadczeń własnych. Mocny towar…

    Lothar-Guenther Buchheim, „Okręt” – mam nadzieję, że nie muszę przedstawiać. Dobre lekarstwo na wojnę odhumanizowaną.

    Chips Hardy, „Poluj, bo upolują ciebie – rok z życia bardzo wrednego gronostaja” – wpisuje się doskonale w angielską tradycję antropomorfizacji a jednocześnie świetnie się czyta, oferując „dorosłą” wersję „O czym szumią wierzby” Grahame’a.

  • u_nia

    Irving z Garpem owszem, ale mnie się bardziej podobał „Regulamin tłoczni win”, Arcydzieło. Po przeczytaniu siedziałam i myślałam – w kwestii książek jest to największy komplement ode mnie.