PKP, czyli Pieprzone Koleje Państwowe

Źródło: fanpik.pl

OK, muszę to napisać. Muszę powiedzieć na głos to, co każdy wie, ale co najwidoczniej nie dotarło jeszcze do PKP Intercity: jesteście do dupy!

Pech chciał, że kilkanaście lat temu założyłam czarną kurtkę. Była mgła, było ciemno, kierowca nie zauważył, że ktoś przechodzi przez pasy. Miałam nie chodzić. Od tamtej pory nie ma opcji, żebym dobrowolnie wsiadła za kółko. Panicznie boję się prowadzić auto. Kiedy więc muszę dojechać z Warszawy do innego miasta, albo biorę Polskiego Busa, albo wsiadam w rzęcha z PKP. Tak samo z resztą, jak plus minus 50 procent społeczeństwa – młodzieży, starszych osób i ludzi w średnim wieku, którzy nie mają samochodu albo z pewnych przyczyn nie mogą/nie potrafią/nie opłaca im się pokonywać autem setek kilometrów.

Jakkolwiek na PB narzekać nie można (no, może poza małymi odstępami między siedzeniami i mikroskopijną toaletą), tak PKP jedzie po bandzie.

Wątpliwą przyjemność obcowania z tym przewoźnikiem miałam kilka dni temu. Polski Bus kursów tam, gdzie chciałam dojechać, akurat nie obsługuje, musiałam więc walnąć setkę, odmówić zdrowaśkę, splunąć przez lewe ramię i wsiąść w Polski Pociąg. Była masa atrakcji.

Najpierw dowiedziałam się, że żeby móc jechać w zatęchłym, zapluskwionym przedziale, muszę wykupić miejscówkę – tak, w drugiej klasie również. Co ciekawe, procedura ta nie gwarantuje wcale, że będę mieć miejsce siedzące. Równie dobrze mogę stać 8 godzin naprzeciwko śmierdzącego kibla, ale miejscówkę w cenie 10 złotych, tak czy siak, kupić muszę. Paranoja?

Następnie sympatyczna pani informująca przez swój megafonik o zmianach w rozkładzie jazdy pociągów, postanowiła zamilknąć. Ot, taki żarcik primaaprilisowy. Myśleliście, że pociąg odjeżdża z peronu pierwszego? Takiego wała! Postawimy go na trzecim, haha! A wam nic do tego. Stójcie frajerzy w deszczu ze śniegiem i czekajcie, aż wasz pociąg widmo nadjedzie.

Idę o zakład, że proces rekrutacyjny kandydatów do pracy w PKP obejmuje badanie poziomu socjopatii. Im wyższy, tym lepiej.  

Ale to jeszcze nie wszystko. Pociągi, w których ogrzewanie hula latem, a nie działa zimą, zna chyba większość z nas. Ja wiem, że kalendarzowa wiosna rozpoczyna się 21 marca. Ale do Chuja Macieja, jeśli 1 kwietnia mamy -5 st. C, to przyzwoitość nakazuje, żeby ludzi, którzy płacą po 70 złotych za stanie w korytarzu, potraktować trochę lepiej niż bydło. Z jakiej racji mam jeszcze dopłacać za to, że marznę? I komu mam wysłać później rachunek za leki?  Wystarczy już, że wchodząc do pekapowej „toalety” na dzień dobry wita mnie bród, smród i dym z fajek, bo jeszcze żaden geniusz nie wpadł na pomysł stworzenia palarni w pociągach.

Polskie Koleje zatrzymały się mentalnie w PRL, kiedy pojęcie „konsument”, „marketing” i „wizerunek” nie obowiązywały w świadomości społecznej.

Tym sposobem, zamiast zainwestować w nowe składy czy w remont pociągów, PKP inwestuje w krewetki i ich szemraną reklamę w mediach. Bo nie wiem, czy wiecie, ale od 1 kwietnia 2013 roku w wagonach restauracyjnych „Wars” można zjeść krewetki królewskie z czosnkowymi grzankami. Jest to – uwaga – „prezent, którym spółka obdaruje pasażerów z okazji swoich 65. urodzin”. W dupę sobie taki prezent wsadźcie. Ciekawe, ile „obdarowany” pasażer będzie musiał za ten megagift zapłacić. Biorąc pod uwagę, że za kiepską lurę w minimalistycznym kubeczku trzeba dać więcej niż w Starbucksie, jestem pełna optymizmu. Dorzućmy do tego niepowtarzalny klimat „Warsa” oraz toaletę, do której klient prawdopodobnie trafi po spożyciu pociągowych specjałów. O nowym menu zatrąbiły m.in. Teleexpress i portal gazeta.pl. To nie był gorący news, który sam się sprzeda.  To była reklama. Tyle w temacie.

PKP Intercity zgrabnie wykorzystuje niezmotoryzowaną część narodu oraz cudzoziemców, którzy trafiają do pociągów TLK.

Kowalski do Pcimia Dolnego dojechać musi, więc chcąc nie chcąc, bilet kupi, za miejsce stojące dopłaci i jeszcze grzecznie podziękuje pani Halince z okienka. Sęk w tym, że pokolenie ludzi, którzy peerelowską mentalność wyssali z mlekiem matki, powoli osiada w swych bujanych fotelach. Ci, którzy podróżują dziś najintensywniej, czyli ludzie w wieku 20-40 lat, nie lubią się frajerować.

Drogie PKP, nastały czasy indywidualizmu.Dziś jednostka pragnie czuć się wyjątkowo. A krewetki są w Tesco, dla każdego, w promocji nawet 20 złotych za kilogram. W związku z powyższym, z całego serca życzę wam albo reorganizacji spółek i zainwestowania w dobrych marketingowców, albo szybkiego i bezbolesnego zgonu.

Prędzej wsiądę za kółko, niż znów dam się wam sfrajerować.

Szczerze oddana,
Malvina Pe.

0 Like

Share This Story

Style
  • Dagmara Banaszczyk

    W tym temacie mogę się szczerze wypowiedzieć tonem znawcy, ponieważ mam za sobą 7 lat niemal codziennych podróży polską koleją :) Z racji, że mieszkałam w małej wioseczce do szkoły (gimnazjum i liceum) dojeżdżałam pociągami (koło 20 minut kurs). Wtedy pociągi wygrywały z autobusami cenami biletów miesięcznych i liczbą połączeń. Doświadczyłam większości, jeśli nie wszystkich „przyjemności” wspomnianych przez Ciebie, ale teraz z perspektywy czasu wspominam te rzeczy jako zabawne. No bo jak to możliwe, że może być aż tak źle?? Welcome in Poland :) Z tego co mi wiadomo na chwilę obecną niekoniecznie jest lepiej, chociażby z tego względu, że moja podróż z lotniska do domu pociągiem, choć ostatnio zawsze któs mnie autem odbierał (ok.110 km trwa minut 2h 40 minut) trwa dłużęj niż lot z Anglii do Polski, do Wrocka konkretnie (1h 50 minut, czasem nawet szybciej; od kilku lat mieszkam za granicą, co kilka miesięcy spędzam urlop w domu) aczkolwiek doszły mnie słuchy, że biorą się za remont torów pod szybsze składy – oby:) Podróż pociągiem w Anglii to bajka w porównaniu z Polską, ale mimo wszystko wspominam te podróżę dobrze, bo i wiele miłych wspomnień wiążę z podróżowaniem pociągami i w dalszym ciągu lubię zafundować sobie przejażdzkę będąc w Polsce, za to nie cierpię ciśnięcia się w busach i autobusach :)