Audioriver 2015: szczęście, techno, sztos

fot. Viola Qniej

Po zeszłorocznym Audioriver, na którym przeżyłam m.in. powódź namiotu, powiedziałam sobie, że jeśli za rok na festiwalu będzie padać, to – kłerwa mać – już nigdy nie wrócę do Płocka. Tak się składa, że w tym roku deszcz nie padał. On nakurwiał. A ja w tej ulewie tańczyłam i to była jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Co zrobisz, nic nie zrobisz, Bożenko – to silniejsze ode mnie i idę o zakład, że za rok znów będę udeptywać piasek pod sceną w Circusie.

X jubileuszowa edycja Audioriver Festival była zdecydowanie najlepszą, w jakiej miałam okazję uczestniczyć. Sztos za sztosem i głowa pękająca od wspomnień. Ale po kolei.

 

Piotrek szuka żony

 

Na tegoroczne Audio wybrałam się z ekipą mieszaną: Śluńsk, Gdynia, Sopot i Warszawa. Większość ludzi była „nowych”, z dwiema osobami znałam się z internetów, przy czym z Piotrem – moim techno bratem nr 1 – spotkałam się na żywo po raz pierwszy w życiu. Jak wiemy, czynnik ludzki w przypadku tego typu imprez odgrywa ogromne znaczenie i tutaj naprawdę udało nam się zebrać zacne grono wielbicieli dobrej elektroniki, ciętej riposty oraz luźnej gumki. Nikt od nikogo niczego nie oczekiwał, nikt nie miał pretensji ani bólu dupy, za to wszyscy przyjechali z pozytywnym nastawieniem i pełną gotowością do trzydniowej zabawy.

Co widać na załączonych poniżej obrazkach :D

zony-nie spotkalem

  

Mistrzowie drugiego planu…

 

unnamed

 

Ben Klock przegrywa z Boysami

 

Kiedy dowiedziałam się, że Klock zagra na Audio, cycki mi opadły ze szczęścia. Ben Klock (serduszko), człowiek, który „na żywo robi rozpierdol jakich mało” (dziesięć serduszek). Oczekiwałam fali orgazmów, symfonii zmysłów i orgii smaków, tymczasem dostałam słabego klapsa w trąbkę Eustachiusza. Klock zagrał z energią godną emeryta z oddziału geriatrycznego. Nie wiem, być może to kwestia piątkowego kiepskiego nagłośnienia w Circus Tent, ale ja czułam się mocno zawiedziona występem człowieka, na ktorego czekałam przez ponad dwa lata. Joy Orbison, z którym również wiązałam duże nadzieje, podobnie jak Klock dupy nie urwał, a z Hybrid Tent, do którego zawitałam przez sentyment do dramenbejsów, uciekłam po pół godzinie. Jeszcze rok temu dałabym się pokroić za to, żeby zobaczyć Lincolna Baretta (High Contrast – przyp. Pajonk) na żywo. W piątek stałam i bez emocji obserwowałam występ walijskiego kompozytora. Dotarło do mnie, że… ja już chyba po prostu nie jaram się dnb, a raczej udziałem MC w tego typu produkcjach. Bez żalu pożegnałam się więc z Hybridem i dołączyłam do reszty ekipy.

Włócząc swe styrane korpusy po terenie festiwalu zupełnie przypadkiem trafiliśmy pod scenę główną, na której grali 3am Boyz. W życiu o nich nie słyszałam, a już na pewno nie planowałam sterczenia o trzeciej nad ranem pod mejnstejdżem (miałam w tym czasie skakać na Noisii), ale to właśnie „Boysi” uratowali nasz piątek. Podobnie z resztą jak Fur Coat, których słuchaliśmy, czekając na Orbisona.

Co innego sobota. O tak, sobota zmiotła wszystkie inne festiwale, na których byłam do tej pory. MATKO BOSKO, CO TAM SIĘ DZIAŁO…

 

Koletzki wygrywa z deszczem

 

O 15:30 w sobotę płocki rynek opanowała ikona niemieckiego house’u, twórca takich perełek jak „Der Mückenschwarm” czy „Blackout”, Oliver Koletzki. Informacja o tym, że gwiazda jego pokroju zagra w ramach Audioriver by Day wywołała wśród festiwalowiczów niemałe zamieszanie i przekonanie, że (jak powiedział Piotr) scena na rynku ma szansę zbudować swoją własną tradycję.

Koletzki sam w sobie był rarytasem, ale fakt, że w trakcie jego występu zaczął padać deszcz, nie pozostał bez znaczenia. Początkowa mżawka zamieniła się w wielką ulewę, w trakcie której DJ grał, a kilka tysięcy zmęczonych dotychczasowym upałem ludzi wrzeszczało pod sceną, wystawiając twarze do nieba i tańcząc. Woda dosłownie zalewała oczy, ubrania kleiły się do ciała, a włosy zwisały w strąkach, ale to nie było ważne, gdy powietrze, ciało, nawet ten cholerny deszcz wypełniała muzyka, a nogi same rwały się do tańca.

Ktoś kiedyś powiedział, że fani muzyki klubowej, uprawiają swego rodzaju kult, tańcząc godzinami pod sceną do jednego seta. Cóż, w sobotę Koletzki udowodnił, że ten człowiek miał absolutną rację.

oliver-koletzki-2-malvina-pe

oliver-koletzki-malvina-pe

oliver-koletzki-3-malvina-pe

fot. Tomasz Tulula

 

Jeśli Tiga robi rozpierdol, to ja nie wiem, co zrobił Underworld

 

Nie trzeba być fanem muzyki elektronicznej, żeby znać Tigę, a przynajmniej jego kultowy kawałek „Sunglasses at night”. Na występ kanadyjskiego DJ-a i producenta szłam podjarana jak penera na solarium. Ba, jako jedni z pierwszych stanęliśmy z Piotrkiem pod sceną. Kiedy tylko rozległy się pierwsze dźwięki, wiedziałam, że ten występ zerwie mi kilka połączeń nerwowych i na trwałe uszkodzi ośrodek krytyki w mózgu.

James Sontag, will you marry me?

Drugiej obok Tigi ważnej dla mnie gwiazdy tego wieczoru, grupy Underworld, też chyba nie muszę nikomu przedstawiać? Twórcy kawałka „Born Slippy (NUXX)”, który pojawił się na ścieżce dźwiękowej kultowego filmu „Trainspotting”, dali występ, który porównać można chyba tylko do wybuchu elektrowni atomowej. To, co Karl Hyde swoim tańcem robił na scenie, w połączeniu z feerią świateł i psychodelicznymi stroboskopami, dały jeden z najlepszych występów live, jakie w życiu widziałam. Z resztą, co ja Wam będę opowiadać. 

 

Techno, techno wszędzie!

 

Ostatnie godziny sobotniej edycji festiwalu należały zdecydowanie do Cyrku: mistrzowska napierdalanka Adama Beyera, hipnotyzujący występ Tale of Us, a na sam koniec cudowny Solomun, do którego nie mogłam przestać tańczyć, choć już nogi, a zwłaszcza kręgosłup, odmawiały posłuszeństwa. Nasza sobota na Audioriver zaczęła się o 15:30, a zakończyła o 6 rano w niedzielę, więc sami widzicie, że to rzeczywiście był SZTOS.  

A tak wyglądają Ostatni Wojownicy Techno ;)

solomun-circus-6am-audioriver-malvina-pe

Trzeciego dnia, w niedzielę, impreza przeniosła się z plaży do parku. Dotarliśmy na miejsce koło 14, zmasakrowani dwiema nieprzespanymi nocami i kiepskim żarciem, ale wciąż gotowi do tańca. Przywitali nas Angelo Mike & Leon, ale tego dnia to Anja Schneider była gwiazdą. To uczucie, kiedy mała drobna kobietka o nóżkach jak zapałki i niewinnej twarzyczce wchodzi za konsoletę i dopierdala basem – bezcenne :)

Ostatnią gwiazdą niedzielnego wieczoru był Damian Lazarus, którego z ogromnym bólem wiadomej części ciała musieliśmy sobie darować, bo czekał nas powrót do domu. Opuściliśmy teren festiwalu, zgarniając po drodze kumpla, który wsiadł do samochodu, tańcząc, płacząc i krzycząc „więcej techno!” jednocześnie. Włączyliśmy na pałę jakąś płytę. Za sobą mieliśmy zachodzące słońce, a przed sobą…

0 Like

Share This Story

Style
  • Techno Brat Nr 1?!
    Lepiej być #OstatnimWojownikiemTechno <3 :3

    • Piotrka poznałam wcześniej, dlatego 1. Ty jesteś moim Bratem Bez Numeru :) No i Ostatnim Wojownikiem Tekno, to bez dwóch zdań ;***

  • Paula

    Tak Cię wypatrywalam na Audio ale niestety nie spotkałam Cię. Mam nadzieję że znajdziesz rok Cie spotkam bo bardzo Cie Lubie. Pozdrawiam.

  • Rafał

    Dobrze prawisz, jak zawsze! Sam bym lepiej nie opisał tego co się tam działo. POZDRO Techno!

  • Ela

    Kolejne Audio. Kolejne wspomnienia. Kolejne wdeptywanie piasku.i te schody. Warto bylo zniszczyc sie az tak.

  • Coraz mocniej się przekonuję, żeby w przyszłym roku się tam pojawić :)

  • julia

    idealne podsumowanie minionego weekendu!

  • Miło się czytało ten wpis. Znacznie różniący się od poprzednich wpisów a’la „Trudne sprawy” :P No dobra, pozostajesz u mnie w RSSach ;)

  • Peet Blunt

    11 będzie mój!! będzie perfekcyjny… jak sama liczba ;)

  • Julita Strus

    Zapraszam na Woodstock scena techno też jest, każdy typ muzyki, magia tego miejsca niesamowita…fajni ludzie frików też nie brakuje….jak i prawdziwych rockmenów