Jak uciekamy

– Wydaje mi się, że mam problem z alkoholem – mówi Rybka do słuchawki wycierając zasmarkany nos w rękaw bluzy. 

Rybka siedzi na trawie, pod drzewem, gdzieś pomiędzy metrem Politechnika a Polem Mokotowskim. Godzinę temu wyszła pobiegać, ale zdołała zrobić raptem pół kilometra i targnął nią niekontrolowany, głęboki szloch z głębi trzewi. Teoretycznie nic się nie stało. Rybka nie jest chora, nikt z bliskich jej ludzi nie umarł, nie zbankrutowała, nie wylądowała na ulicy, nie ściga jej komornik ani skarbówka… Teoretycznie. Bo praktycznie to wiecie, świat jej się ostatnio lekko wyjebawszy na prostej, odpadła pelerynka superbohaterki i trzeba było wrócić do bycia człowiekiem.

No więc Rybka siedzi, płacze i mówi, że ma problem z alkoholem, bo od trzech tygodni dzień w dzień pije. Głos po drugiej stronie słuchawki milczy dłuższą chwilę, po czym odpowiada: Nie, dziecino. Ty nie masz problemu z alkoholem. Ty masz problem z rozwiązywaniem problemów.

 

DLACZEGO UCIEKAMY?

 

Ludzie mają to do siebie, że nie lubią cierpieć. Nie lubią, kiedy jest im źle. Nie lubią tracić gruntu pod nogami. W ogóle nie lubią, jak jest niestabilnie i chujowo, co wydaje się całkiem naturalne – od wieków dążymy do szczęścia, samozadowolenia, względnej równowagi [która dla jednych oznacza rodzinę i domek z czerwonym płotkiem, a dla innych regularne podbijanie poziomu adrenaliny]. Lubimy jednak mieć poczucie, że to co robimy ma sens. W przeciwnym razie nam odpierdala i w gorszych chwilach zamiast pozwolić sobie na smutek, łzy a nawet rozpacz, nerwowo szukamy dróg odwrotu. Ucieczki.

 

ALKOHOL

 

To chyba najpopularniejsza w Polsce metoda odcięcia się od własnych lęków i bolączek. Za komuny państwo skutecznie wdrażało alkoholową propagandę, żeby ludzi znieczulić, zobojętnić, wprowadzić w stan psychicznego odrętwienia, który sprzyjał postawie „mam wyjebane, nie zagrażam systemowi”. I choć z komuną pożegnaliśmy się niemal 30 lat temu, mentalność Ryśka sięgającego po flaszkę w kryzysowych chwilach jest w większości z nas. Dziś mamy do wyboru francuskie wina, szkocką whisky, belgijskie lagery, ale schemat pozostał: rzuciła Cię dziewczyna? Idziesz się najebać. Straciłeś pracę? Idziesz się najebać. W zasadzie nic się nie stało, ale jest Ci smutno? Wypijasz sobie przed snem lampkę wina, ewentualnie cztery. Zresztą w sytuacjach bezgranicznej radości jest podobnie. Dostałeś pracę? Trzeba to oblać! Zdałeś maturę? Wspaniale, w końcu możesz się napierdolić. Wybierasz się w podróż życia? Wznieśmy toast!

Pijemy wszędzie, z byle okazji i bez okazji. Podobnie jak obywatele państw Byłego Bloku Wschodniego [ale nie tylko – Południowcy też nie wylewają za kołnierz] jesteśmy narodem alkoholików lub ludzi balansujących na granicy alkoholizmu.

Jak z większością używek, problem z alkoholem polega na tym, że daje hype na moment. Po kilku(nastu) godzinach budzisz się nie tylko z kacem, ale też z emocjonalnym dołem, poczuciem niepokoju i mentalnego odrętwienia. Nie jesteś sobą… i to jest najlepsze i najgorsze jednocześnie. A że jakoś tak ciężko wrócić do bycia małym, smutnym człowieczkiem, kiedy wiesz, że możesz być superbohaterem, to pijesz częściej, mocniej, więcej…

…aż któregoś dnia siadasz pod drzewem i zaczynasz płakać.

 

DRAGI

 

Te dobrej jakości, zażywane sporadycznie [pisząc „sporadycznie” mam na myśli kilka razy w życiu], paradoksalnie mogą sprawić, że lepiej poznasz i zrozumiesz siebie – chodzi tu o substancje takie jak ayahuasca, dietyloamid kwasu D-lizergowego czy dimetylotryptamina. Z tym, że to jest zabawa dla dorosłych, którzy przerobili własne traumy i lęki, mają spory wgląd w JA, więc też nie szukają w narkotykach ucieczki od samych siebie; wręcz przeciwnie – chcą lepiej poznać i zrozumieć kierujące nimi procesy myślowe, dotknąć podświadomości, rozgryźć istotę natury ludzkiej.

Nietrudno się domyślić, że ludzi, którzy świadomie sięgają po narkotyki, jest garstka. Większość konsumentów substancji zakazanych korzysta z nich jak z teleportu do nowego, lepszego świata beztroski, miłości, śmiechu, radości, energii, tańca, zabawy, totalnego odlotu – w zależności od dragów, które aktualnie zażywają.

Przez moment jest cudownie. A później budzisz się totalnie rozpierdolony, z mózgiem o konsystencji gąbki i myślisz tylko o tym, jak bardzo nie chcesz być sam ze sobą w danym momencie. I choć zjazdy bywają okrutne, ten stan błogości i euforii, stan anielskiego rozleniwienia i miłości do świata wryje Ci się w beret już na zawsze. I będziesz za nim tęsknił nawet wtedy, kiedy obiecasz sobie, że do końca życia już nie weźmiesz żadnej piguły. Taki urok narkotyków.

 

PRACA

 

Podczas gdy używki raczej otępiają, praca zdecydowanie zagłusza. Ludzie ze skłonnościami do pracoholizmu [który swoją drogą często wiąże się z perfekcjonizmem] nie znają własnych potrzeb, celów, a nawet wyznawanych wartości, bo absorbują potrzeby, cele, wartości firmy, dla której pracują, zatracając przy tym wewnętrzną autonomię.

Nawet, jeśli pozornie mają jakieś życie prywatne, pozwalają, żeby praca całkowicie je zagarnęła, stając się domem, przyjacielem, kochankiem, dzieckiem, psem i miejscem „samorealizacji”. Wszystko, czego potrzebuję, mam tutaj – powie pracoholik.

Tylko skąd on ma wiedzieć, czego potrzebuje, skoro nie ma czasu usiąść na dupie i się nad tym zastanowić? Łatwiej jest dać się zarżnąć w robocie niż pobyć sam na sam ze sobą, MYŚLĄC. Ludzie uciekający w pracę nie myślą – oni jadą na autopilocie, zaprzedając duszę korpo, bo dla nich to jedyny stały, oswojony i kontrolowany fragment rzeczywistości. Smutne?

 

SEKS

 

Seks to zdrowie, dopóki nie złapiesz syfilisu albo innego HIV. A tak zupełnie serio – dobrze jest być wyzwolonym seksualnie, znać swoje potrzeby i nie mieć oporów w ich realizacji. Niedobrze, kiedy seks staje się regularną odskocznią od problemów, lekiem na całe zło, sposobem na chwilową poprawę nastroju. I nie chodzi mi tu tylko o orgazm, ale o całą otoczkę związaną z podrywaniem, randkowaniem, uwodzeniem i wreszcie bzykaniem. Wybierasz sukienkę, układasz włosy, malujesz się, zbierasz przyjaciół, idziecie do klubu, pijesz, tańczysz, flirtujesz. Raz, drugi, piąty, dziesiąty. Za każdym razem przez moment czujesz się atrakcyjna, zabawna, wyjątkowa, pożądana, sexy. Za każdym razem kilka godzin później budzisz się obok faceta, o którym absolutnie nic nie wiesz i nie chcesz wiedzieć. Za każdym razem post factum jest jeszcze bardziej źle i samotnie. Gdzie sens, gdzie logika?

Seks, podobnie jak wskakiwanie z jednego związku w drugi, też może być formą odskoczni i ucieczki od problemów. Niestety to my, kobiety, najczęściej wchodzimy w mało rokujące relacje z mało rokującymi mężczyznami, żeby czuć się ze sobą dobrze. I znów, podobnie jak w przypadku alkoholu i narkotyków – robimy to dla chwilowej gratyfikacji, która z czasem przynosi więcej cierpienia aniżeli radości. A wystarczyłoby usiąść i odpowiedzieć sobie na dwa bardzo ważne pytania. Po pierwsze: „dlaczego nie potrafię cieszyć się własnym towarzystwem?”, po drugie „co zrobić, by to zmienić?”. Tymczasem większość z nas pyta „Co ze mną jest nie tak? No bo przecież coś musi być, skoro wciąż nie mam faceta…”.

 

SPORT

 

Wiecie, którzy sportowcy-amatorzy czerpią ze swojej dyscypliny najwięcej radości? Ci, którzy potrafią znaleźć balans pomiędzy treningami, rodziną, pracą, przyjaciółmi, zabawą i innymi zajawkami, nie mając przy tym poczucia, że coś poświęcają, coś tracą, z czegoś rezygnują. Najszczęśliwsi są ci, którzy nie mają poczucia, że „muszą zrobić/udowodnić/wykazać się za wszelką cenę”. Może i nie mają spektakularnych wyników, może ich forma pozostawia wiele do życzenia, ale swoją drogą – who cares? Kogo to obchodzi, skoro uprawiają sport dla własnej przyjemności, satysfakcji i zdrowia, a przy tym wciąż potrafią czerpać z tego fun?

Im dłużej biegam, im więcej ludzi amatorsko związanych ze sportem poznaję, tym bardziej mam wrażenie, że większość z nas, sportowców-amatorów, ma jakiś chory przerost ambicji i ogromną potrzebę udowodnienia sobie i światu własnej zajebistości, niezniszczalności, hardkorowości. Jakbyśmy byli jakimiś jebanymi Robocopami. Nie jesteśmy. Jesteśmy tylko ludźmi. A sport to nasza kolejna ucieczka.

I jestem tego boleśnie świadoma.

 

JEDZENIE

 

Podobnie jak seks, sport, alkohol i narkotyki powinno być umiejętnie dawkowaną przyjemnością. Cóż. Dla wielu ludzi jedzenie staje się w kryzysowych momentach czymś w rodzaju odskoczni, ukojenia, sposobem na stłumienie własnych lęków. Dopóki jem, jestem bezpieczny. Coś robię, czymś zajmuję siebie i swoje ręce, coś się wokół mnie dzieje.

Nagłe podniesienie poziomu cukru we krwi działa euforycznie – prawie jak narkotyki albo słynna „euforia biegacza”.

Potem, jak zawsze, pozostaje tylko niesmak i poczucie rozczarowania.

 

*

Sobą. Bo przecież nie światem.

 

*

Złe, najgorsze momenty naszego życia to momenty próby – chwile, w których dowiadujemy się, jak bardzo siebie samych kochamy i (jakkolwiek chujowo by to nie zabrzmiało) jak wiele jesteśmy w stanie samym sobie wybaczyć.

Człowiek, który zna swoją wartość, nie ucieka. On stawia czoła problemom. Jeśli nie potrafisz tego zrobić bez wspomagaczy, wiedz, że jeszcze sporo pracy przed Tobą.

Tak, że tak. Witaj w klubie.
Rybko.

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • Prawie Twój Terapeuta

    Jako totalny anonim, losowy człowiek, którego nigdy nie poznasz, dzięki za tekst. Nie wiem o co chodzi, ale praktycznie, odkąd zyskałam jakąś świadomość własnego, nieco porąbanego, jestestwa oraz równie dziwnego otoczenia, same z nią problemy. Ale żyjemy, dobra nasza. Prawie powiedziałam, że będzie dobrze, ale przypomniałam sobie, że dobrze, to co najwyżej można zrobić (sobie, hehe), bo samo nigdy nie będzie. Mam potworny kompleks o wielorzędowej strukturze i kiedy się go pozbędę, to… No sama nie wiem, co, w sumie skały nie będą srały, ani nie nastanie wszechtęczowy raj. Ale może przestanę być taka nie do życia.

  • Piotr

    Być samemu ze sobą szczęśliwym. Taki trochę lifehack numer jeden. Pozdro

  • emka

    hmm, no tak. Nadużywam zagłuszaczy… 1, 2… gdybym mogła, to 3 nawet… :-(

  • Lu

    Jest jeszcze SEN. „Genialna” ucieczka bez efektów ubocznych w postaci kaca czy moralniaka. Pozwala nie myśleć. Pozwala śnić i być w lepszym świecie. Pozwala uciec… na chwilę.

  • Jak stwierdziła kiedyś moja znajoma, życiowo doświadczona kobieta, jak masz problem to się porządnie napij, na drugi dzień stwierdzisz, że masz większy problem – jak pozbyć się kaca.
    Kolega kiedyś podsumował nadze życiowe problemy – tak naprawdę to nie są problemy, to tylko niedogodności życia.
    Więc, nie ma jak to mieć fajnych znajomych.

    • S.

      Kolega miał rację.

  • Aga Żet

    ten akapit o bieganiu…. tak boleśnie prawdziwy…

  • łatwo się zapętlić :( Wiem, że alkohol i reszta to nie wyjście z sytuacji ale raz na jakiś czas niektórym pomaga się „zresetować” Znalazłam prostszy sposób na problemy – idę pobiegać 10 km – i świat wydaje się słoneczny nawet w deszczowy dzień

  • rzaba001

    Dodam do listy: myśli. Uciekamy w świat wyobrażeń, przyszłość, przeszłość. Na pewno nie teraźniejszości. Żeby nie czuć.

    Stanąć oko w oko ze sobą to wyzwanie, wydaje mi się, że niewiele osób to potrafi, bo potrafić nie chcą. Nauczyć się tego trzeba, a to wymagające, czas zabierające, wkurwiające i zmienia perspektywę, na zawsze.

  • Marta Owczarzak

    Uwielbiam ten tekst. Jak zawsze mocny, szczery, pomocny dla wielu osób, w tym mnie. Ale wiesz za co go uwielbiam? To pierwszy tekst od dłuższego czasu, kiedy po przeczytaniu nie miałam niesmaku i nie złorzeczyłam na Ciebie „jaka ona kurwa idealna… wszystko naokoło be, a tylko ona jest wyrocznią prawdy wszelakiej”. A dziś? Żadnego obrastania w piórka. Powiało dawną Malviną, którą znałam i kochałam i strasznie się cieszę na ten tekst!! Mam nadzieję, że Panna Co to Nie Ja nie wróci. Przepraszam, jeśli jestem uszczypliwa, ale tu cenimy szczerość, chyba? :) pozdrawiam Cię serdecznie.

  • Beti

    Ała. Ukłułaś tam, gdzie zabolało najbardziej. To tak, jakby dostać mokrą ścierą w łeb. Od paru ładnych lat jestem właśnie tą osobą, o której piszesz. Uciekam od swojego prawdziwego ego tylko dlatego, że wydaje mi się ono zupełnie mdłe. A to nieprawda! Szkoda tylko, że musiałam przez parę lat być Rybką (ups, chyba wciąż nią jestem, choć już nie w aż takim stopniu), dopuścić do sytuacji, w których wstyd spojrzeć sobie w oczy, stracić mnóstwo kontaktów i szacunek do samej siebie, by w końcu zrozumieć, że jestem jedyna i niepowtarzalna i nie chcę dalej uciekać. Bo po prostu nie muszę. Jednak samo stwierdzenie tego faktu nie wystarczy. Muszę przestać gadać, a zacząć działać. Wiem, że jeszcze lata walki przede mną, ale chcę walczyć. Nie chcę już szukać przyjaciół w procentach, bo to fałszywy trop. Nie chcę już szukać przyjaciół w ‚melanżach’, bo do dna niedaleko. Nie chcę już udawać kogoś, kim nie jestem, by wpasować się w jakieś istniejące wyłącznie w mojej głowie ramy. Chcę być.. mną. Taką, a nie inną.
    Chłonę Twoje słowa jak gąbka od dłuższego czasu. Motywujesz i inspirujesz. Dajesz kopa w dupę i doprowadzasz do tego, że rzucam kurwami pod nosem nad swoją głupotą. Sprawiasz, że zauważam coraz więcej idiotyzmów w moim postępowaniu i zaczynam się z nich… śmiać. Tak, śmiać. Nie biadolić, nie zapijać, ale właśnie śmiać. Bo co innego zostaje? Przeszłości nie zmienię, urwanych filmów nie odzyskam, ludzie, którzy odeszli nie powrócą, co nie zmienia faktu, że dalsza część tej opowieści zależy już wyłącznie ode mnie. Mogę odgruzować swoje życie i napisać scenariusz od początku, czerpiąc inspirację z tego, co schrzaniłam. Mogę, jeśli pogodzę się z porażkami, zaakceptuję je, ale nie pozwolę, by warunkowały moją przyszłość.

    Dość o mnie. Trochę ode mnie dla Ciebie. Inspirujesz mnóstwo ludzi będąc Malviną Pe. TAKĄ Malviną Pe., nie inną. Nie musisz nam udowadniać ‚swojej zajebistości, niezniszczalności i hardkorowości’. Oczywistości tłumaczyć nie trzeba. Teraz masz gorsze dni / formę / Twoja motywacja upadła na łeb, na szyję, ale to minie. Wrócisz mocniejsza, a porażki sprawią, że bardziej docenisz to, co osiągasz. Nie uciekaj. Sport powinien być przyjemnością i narzędziem do realizacji celów, a nie celem samym w sobie. Powodzenia. :-)

  • Maćku

    “Mądrość największa każdego –
    znać dobrze siebie samego.”
    ~ G. Knapski

  • jerzyq

    A gdzie ZAKUPY drogie panie ;)

    • Contempt

      Tam, gdzie wirtualna rzeczywistość w postaci gier. Też sposób na ucieczkę.

    • o właśnie!! good point!

  • POJEDYNCZA pojedyncza.blog.pl

    Na początku trochę mnie zdziwiło, że tak płynnie przeszłaś od alkoholu i narkotyków do pracy i sportu. Ale oczywiście masz rację, to też sposób na ucieczkę. I kto wie, czy nie bardziej powszedni i niebezpieczny niż używki. Bo jak ktoś co wieczór otwiera wino to wcześniej czy później zapali się czerwona lampka (jemu samemu albo otoczeniu), że coś jest może jednak nie tak i że nie tędy droga. A jak codziennie biega? No właśnie. ;-)

  • Jakże to prawdziwe. I nie bez powodu mówi sie, że życie na trzeźwo jest nie do wytrzymania…. Chciaż twardy reset raz na jakiś czas (nie częściej niz pół oku) jest jak najbardziej wskazany.

    A żeby zacząć rozwiązywać problemy, najpierw trzeba je odpowiednio zidentyfikować.

    Świetny tekst.

  • Dorota Kaczmarczyk

    Osobiście uważam, i to jest moje bardzo indywidualne doświadczenie, że psychodeliki takie jak ayahuasca albo grzyby mogą bardzo pomóc we wgladanie w siebie, odblokowanie wielu rzeczy na poziomach, których nawet do końca nie pojmujemy. Mnie nauczyły miłości do siebie i świata, pokory. Przyniosły dużo spokoju. I mega pozytywnej energii, za którą nie tęsknię, bo mogę w każdej chwili przywołać ta energię, gdy tylko tego potrzebuję. Tak naprawdę to ja jestem tą energią i ona jest i zawsze była we mnie – potrzeba było narzędzia, by ją odblokować. Jak każde narzędzie może być użyte w różny sposób. Rozwaznie, z umiarem i szacunkiem proszę :)

  • Kompulsywne jedzenie. Głód pozytywnych emocji.
    Been there, done that.

    • Smok

      still here

  • Lidia Kajdas

    Z jednej strony jest w tym sporo racji lecz z drugiej moja ucieczka w sport każdego dnia pokazuje mi że jestem silna,daje mi poczucie pewności. Już nie krocze przez życie z spuszczona głową wiem że wszystko dam radę zrobić. Ostatnio znajomy mi powiedział że jakby mi kazał zbudować rakietę to pewnie bym tego nie zrobiła(wyszło to z naszej konwersacji na temat pracy). Kiedyś pewnie bym powiedziała że oszalał, teraz wszystko zależne jest od czasu który bym otrzymała. Napewno bym spróbowała. Niekiedy te ucieczki są bardzo budujące i wzmacniające nas samych. Wszystko zależy od tego jak je wykorzystamy. A tekst bardzo dobry. Miło że dzisiaj tutaj trafiłam.

    • Tomek

      Ale jednak uciekasz ;)

      • Lidia Kajdas

        Myślę że każdy ucieka. Ale prawda jest to że uciekam. I dzięki tej ucieczce poznaje siebie. Wcześniej nie widziałam w sobie cech które widzieli inni i jeszcze do końca nie mam aż tak mocnej wiary w siebie. Ale ta fit ucieczka sporo mnie nauczyła.

  • A.

    Doświadczenie pokazało mi, że dopóki uciekałam, nie było tak źle. Jest jeszcze gorszy stan: kiedy już ci się nie chce uciekać. Apatia, zobojętnienie, zmęczenie. W ucieczce można się chyba dopatrzeć jeszcze jakichś znamion walki…

  • S.

    Można używać różnych zagłuszaczy. Przed samym sobą nie da się uciec.

  • Trochę długi tekst wystukałaś, ale posiadasz dryg w dłoni, którym przytrzymujesz czytelnika przy sobie.

    Pierwsza uwaga wynikająca z lektury Twoich wpisów; dochodzę do wniosku, iż nie tylko z doborem mężczyzn, ale i znajomych masz pod górkę. Jeśli koleżanki, które wymieniasz w tekstach należą do grona prawdziwych, a nie wyimaginowanych postaci, to trudno oprzeć się wrażeniu, iż są mocno toksyczne i wysysają sporo energii.
    Druga uwaga dotyczy opisanych zaworów ujścia. Żadnego nie nazwałbym polską dyscypliną koronną. Alkoholu również. Stereotyp w najczystszej postaci i aż mnie dziwi, że coś takiego piszesz właśnie Ty. Upadlamy się w równym stopniu, co mieszkańcy innych krajów Europy. Może z drobnymi wyjątkami.
    Trzecia uwaga dotyczy biegania. Zgadzam się do kwadratu. Nie potrafię wyjaśnić panującego maratonowego haju. Biegacze to – w większości – niereformowalni i inwazyjni sekciarze, którymi kieruje przemożna chęć udowadniania. Czegokolwiek. Trudno mi tylko udzielić odpowiedzi, co w ten sposób sobie rekompensują.

    Na koniec podsumowanie całości. Bardzo sprawnie napisany tekst, który dobrze się czyta. Poruszyłaś fajną sprawę, ale w zasadzie posłużyłaś się jedynie komunałami. Chciałaś wypłynąć na otwarte morze, a okazało się, że nie jesteś do tego przygotowana. Wynik to korespondencyjny kurs psychologii ESKK.
    Ludzie ze swymi emocjami są bardziej złożeni niż opisałaś i nie należy ich/nas rozpatrywać zbiorowo. Zaczęłaś wstępem rodem z serialu tefauenowskiego, ale tam główna bohaterka już po dwudziestu minutach ma gotową receptę na sukces i pokuszę się o stwierdzenie, że z Twojego tekstu wynika podobne przesłanie. Przynajmniej ja je tak odbieram. Wystarczy trzymać się 6 punktów Twojego regulaminu.

  • Contempt

    Jak uciekamy? Najlepiej szybko, daleko w pizdu.

  • Dobrze prawisz.

  • A ja uważam, że ludzie właśnie przyzwyczajeni są do wszechobecnego zła, w różnej postaci. Bardziej niż do pełni szczęścia. Kiedy coś jest nie tak, nie do końca, czujemy się… dobrze?
    Najgorszą dla mnie ucieczką jest egzystencja, życie byle jak, bo jakoś się kula. Praca, dom, obowiązki, praca, dom. Gdzieś pomiędzy tym wszystkie ucieczki, o których wspominasz. Zamiatanie wszystkich problemów pod dywan. I czekanie. Aż wszystko samo się zrobi.

  • dr

    Przez pół roku, albo i roku, byłam uzależniona (wtedy nieco nieświadomie) od benzodiazepin i innych tego typu pigułek, zerwałam z tym – nieprawidłowo – bo nagle i samodzielnie, ale nie pamiętam w życiu GORSZEGO i straszniejszego uczucia niż to, że jest się totalnie zajebistym, nie ma się granic i można wszystko. Brrr. Nota bene, śniłaś mi się dzisiaj, że dałaś mi jakieś gatki do biegania i prowadziłaś mini maraton po moim mieście.

  • ol

    Jesteś świetna, potrafisz przez to jak piszesz uświadomić ludziom ważne rzeczy. Dzięki

  • mango

    kudzu na alkoholizm moi drodzy…. poczytajcie zanim zaczniecie sie dołować , mnie pomogło