Kuba Sz. – człowiek, który wszedł do Berghain

Berghain to kultowy już berliński klub, który przez lata obrósł legendą nie tylko ze względu na doskonałą muzykę (najlepszy klub techno na świecie), ale też słynny proces selekcji. Dla wielbicieli muzyki klubowej wejście do Berghain jest jak spotkanie z różowym jednorożcem rzygającym tęczą i szóstka w Totka w jednym – prawie niemożliwe, ale wybranym się udaje. Kuba jest jednym z nich.

 

Udało Ci się wejść za pierwszym razem?

Chyba żartujesz. Miałem trzy podejścia. Pod Berghain przyjechałem dokładnie o północy, kiedy DJe wchodzą na scenę. Wtedy przeżywasz pierwszy szok – wysiadasz z taksówki i widzisz kolejkę na tysiąc osób. Ludzie stoją w absolutnej ciszy, a jeśli już rozmawiają, to ledwo słyszalnym szeptem. Dołączasz do nich i czekasz… Minutę po pierwszej (godzina stania, yolo), dostałem pierwszą odmowę. Bardzo miły pan selekcjoner, ale niestety nie słynny Sven, w asyście dwóch ochroniarzy zapytał po niemiecku, czy jestem sam. Gdy kiwnąłem głową twierdząco, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów (byłem ubrany w ciemne dżinsy i ciemną bluzę) i czule rzucił: „Not tonight, sorry”.

 

Zabolało?

Nie, bo wiedziałem, że będę próbował, dopóki nie wejdę, w końcu po to pojechałem do Berlina. Po odbiciu się od bramki musisz wrócić tą samą drogą, którą przyszedłeś, tym razem mając na sobie wzrok długiej, milczącej kolejki i to akurat nie jest fajne. Tak zwana Ścieżka Wstydu (śmiech).

 

Co było dalej?

Poszedłem do Tresora, bo tam miałem wejściówkę na Berlin Atonal Aftershows, potem podskoczyłem na chwilę do hostelu, przebrałem się i pod Berghain byłem tuż przed szóstą rano. Miałem na sobie świeżą białą koszulkę, ale mogłem iść ubrany dokładnie tak samo jak wcześniej i nikt by nie zauważył. Oni mają miliard osób przed oczami jednej nocy, nie są w stanie cię zapamiętać. Nowy bramkarz, nowe nadzieje, ten sam zawód. Tym razem groźnie wyglądający bouncer rzucił „You don’t entry tonight, sorry” i palcem nakazał odwrót. Zawrotka na bazę, dwie godziny snu i ostatnie podejście do niedzielnego nabożeństwa o 9 rano. Tym razem się udało.

 

Co miałeś na sobie?

Spodenki do kolan i ciemną koszulkę. Mówię ci, to loteria. 90% kolejki jest ubrana all black, ale widziałem gościa w czerwonej koszulce, krótkich spodenkach i getrach Bayernu Monachium, który wszedł od razu. Gdyby miał na sobie korki, pomyślałbym, że klient wraca właśnie z meczu Regionalligi. Chyba po prostu trzeba zachować spokój, nie spinać się przed wejściem, no i przede wszystkim wiedzieć, po co się tam idzie, bo selekcja czasami pyta o to, kto dzisiaj gra albo kogo przyszedłeś posłuchać. Lepiej też wchodzić pojedynczo albo dwójkami, większe grupy przeważnie odpadają. Zdarzają się też awanturnicy i przeważnie są to najebani Angole, którzy rozróbą rekompensują sobie godzinę stania z pełnym pęcherzem. Swoją drogą, wyspiarze to najgorszy element nocnego życia w Berlinie. Gdyby nie to, że zostawiają tyle szekli na klubowych barach, Bundestag wniósłby o ich delegalizację, jestem tego pewien.

 

Wchodzisz i…

Najpierw czeka cię macanko przez gościa specjalnie do tego oddelegowanego. To jest pierwszy klub na świecie, w którym losowo, bo losowo, ale jednak, otwierają i sprawdzają portfele. Mnie się udało, ale ludzie przede mną niestety musieli wywalić blanty do kosza.

 

Na barmce w klubie techno sprawdzają, czy masz przy sobie narkotyki? Dziwne.

Mówię ci, że to losowe przetrzepywanie ludzi. Jeden wejdzie z 10 gramami koksu, a inny będzie musiał oddać blanta. Życie. Natomiast bardzo spodobało mi się to, że na bramce biorą twój telefon i naklejają na aparat naklejkę. Nie ma zdjęć. Zajebista sprawa, tak powinno być wszędzie. Klub to miejsce, w którym uciekasz od problemów i zmartwień, chcesz po prostu zaszaleć, więc ostatnia rzecz, na którą masz ochotę, to martwić się, że ktokolwiek zrobi ci zdjęcie, kiedyś jesteś najebany, przećpany albo po prostu zmęczony.

 

Co się dzieje, kiedy już przejdziesz przez sito selekcji i ochrony?

Wchodzisz do środka i myślisz sobie „o kurwa”. Berghain to ogromny warehouse. Sama szatnia jest wielkości niejednego klubu w Polsce. Trochę czasu schodzi, zanim odwiedzi się wszystkie zakamarki tej byłej elektrowni. Ale o wnętrzu nie będę opowiadał, bo po pierwsze się nie da, a po drugie najlepiej zobaczyć i poczuć to samemu.

 

To powiedz o tym, co tygryski lubią najbardziej: muzyka, impreza i ludzie w klubie

Zacznę od high-endowego nagłośnienia, jakiego w Polsce jeszcze długo nie uświadczymy. Muzykę czujesz dosłownie każdym receptorem ciała, ona cię dotyka i mówię to po kilkugodzinnym pobycie w klubie zupełnie na trzeźwo. Poza tym, w jeden weekend posłuchasz czasem więcej gwiazd niż na polskich festiwalach przez cały sezon. Nawet jeśli na liście nie ma znanego ci DJa – idź. Pamiętaj, że Berlin to gorące nazwiska, a nie na odwrót. W przeciwieństwie do Tresora, który jest nieco bardziej agresywny i przypomina klasyczną mordownię, Berghain to miejsce, w którym wszyscy czują się na kompletnym lajcie. Jak wychodzisz z toalety, to spotykasz ziomka z kutasem na wierzchu. W kolejce po piwo stoi za tobą laska z gołymi cyckami. Na żelaznej huśtawce na łańcuchach leżą półnadzy, świecący się od potu i narkotyków geje. Niekiedy wpadniesz na typa z obrożą na szyi. Tańczysz na parkiecie i w pewnym momencie dziewczyna obok zdejmuje spodenki, podaje je swojemu chłopakowi i zaczyna wywijać w samych stringach. Wolność.

 

Myślisz, że to scheda po niegdysiejszej klienteli Berghain?

Fakt, kiedyś był to przecież stricte gejowski klub dla fetyszystów. Ale nie zapominajmy, że mówimy o Berlinie. Tam w większości klubów techno masz zupełnie inny poziom muzyki, wyobraźni i podejścia do imprezowania niż w Polsce.

 

No właśnie. Gdyby do Berghain wszedł jakimś cudem taki randomowy Roman…

…jest spora szansa, że by zszedł na zawał. Dla polskiego klubowicza widok dwóch tysięcy ludzi w klubie w niedzielnej poobiedniej porze może być nieco szokujący, ale tak to właśnie wygląda. Oprócz alkoholu i papierosów dostaniesz w Berghain żelki o każdym smaku na świecie. Wierzę, że są ludzie, którzy wchodzą tam w piątek, a wychodzą w poniedziałek (śmiech). Jest jeszcze jedna bardzo istotna kwestia. W Polsce taka opuszczona elektrownia nie postałaby długo. Zaraz znalazłby się inwestor, który postawiłby tam kolejny, bardzo, ale to bardzo potrzebny szklany wieżowiec dla lemingów. A miasto chętnie sprzedałoby działkę. W Berlinie takie opustoszałe miejsca są wykorzystywane pod kątem kultury, sztuki, innowacji, ewentualnie są adaptowane jako squaty, w których ludzie mieszkają po kilkanaście lat.

 

Tymczasem w Warszawie wyburzają kultowy klub, bo inwestor wykupił działkę…

No i dopóki polskie podejście do inwestowania w kulturę się nie zmieni, dopóty nie mamy co się równać z Zachodem. Całe szczęście, do Berlina niedaleko…

 

Fot. Lucas Gallone, unsplash.com

0 Like

Share This Story

Style
  • Pewnego razu pod Watergate cofnęli dwóch naszych tekstem „guys, no shirts tonight”! Na szczęście hostel był blisko, a skład mieliśmy mieszany. W mniejszych klubach mocno dbają żeby się nie zrobiło „sausage party” . Trzy tygodniej później – Warszawa, Foksal. Podbija do mnie trzech Niemców. Na poziomie, w okolicach 30. Mówią, że nie wpuścili ich do klubu za brak koszul…

  • Acid

    Berghain najlepsze na ziemi!

  • Gratuluję Kubie. Zastanawiam się, czy łatwiej dostać się do środka o nietypowej na klub godzinie, np. w sobotę w południe.