My, dziewczyny

Idzie przede mną, kręcąc tyłkiem. Na sobie ma super krótką, obcisłą sukienkę, idealnie podkreślającą jej idealną figurę, a na stopach 10-centymetrowe słupki, dzięki którym jej nogi jeszcze bardziej wyglądają jak pęciny. Włosy koloru kasztana puściła luzem – spływają po plecach, aż do pasa, lśniące, zdrowe, mocne. Nie muszę widzieć jej twarzy, żeby wiedzieć, że jest zajebista. Każdy facet, który nadchodzi z naprzeciwka, patrzy na nią i przepada. Dosłownie, głupieją. Rozchylają idiotycznie usta, a mijając ją, obracają się, niemal za każdym razem wpadając na mnie.

Co za tępa dzida – myślę sobie. – Oczywiście, musi robić show off akurat na Moście Poniatowskiego, gdzie chodnik ma pół metra szerokości, a obok pędzą samochody. Świetnie, zabij nas wszystkich, idiotko, tylko dlatego, że wyglądasz jak milion dolców – myślę, choć nie powinnam.

Nie powinnam, bo właśnie obwiniłam bogu ducha winną kobietę za to, że jest zjawiskowo piękna, w sposób, w jaki ja piękna nigdy nie będę. Jak to o mnie świadczy?

No kurwa nie za dobrze.

 

GIRLS

 

Wiecie, wróciłam ostatnio do dość głośnego i uznawanego za kontrowersyjny [dużo seksu, dużo gołych dup, jeszcze więcej cycków, cellulitu i zbędnego tłuszczu] serialu Leny Dunham – „Girls”. Głównie dlatego, że kolejne sezony „House of Cards” i „Shameless” ruszą dopiero za jakiś czas, a ja potrzebowałam odmóżdżacza do kolacji po pracy i śniadania w weekendy. Mówię zupełnie poważnie. Czasami, po całym dniu zapierdolu, ambitna książka mnie najzwyczajniej w świecie przerasta, a nieambitnych książek nie zwykłam czytać – wtedy wolę obejrzeć ambitny serial. Ale do rzeczy.

To nie było moje pierwsze podejście do „Dziewczyn”. Oglądałam ten serial jakieś dwa, trzy lata temu i byłam święcie przekonana, że przerobiłam wszystkie sezony. Tymczasem okazało się, że dotarłam wtedy ledwie do połowy, bo mniej więcej w trzecim sezonie główna bohaterka, Hannah Horvath, denerwowała mnie już do tego stopnia, że nie byłam w stanie dłużej na nią patrzeć. Przypomniałam to sobie w ciągu ostatnich dwóch tygodni, katując serial coraz bardziej zapamiętale i z coraz bardziej rosnącym dla niego podziwem.

Dobra, teraz już naprawdę do sedna.

 

SCENA 2

 

Hannah ma nadwagę, figurę przerośniętego dziecka i specyficzną twarz, którą w obowiązującym kanonie piękna można uznać za brzydką. Na dodatek je jak prosiak, nosi dziwne ubrania podkreślające figurę bogatą w nasycone kwasy tłuszczowe, jest okrutnie skupiona na sobie, egoistyczna, a momentami zachowuje się jak rasowa socjopatka. Słowem: ciężko obserwować Hannę i jej poczynania bez choćby cienia odrazy.

I tu mamy drugą sytuację, wbrew pozorom bardzo podobną do tej, którą opisałam we wstępie: niezbyt atrakcyjna, otyła dziewczyna ubrana w bluzkę odsłaniającą pokaźny brzuch i spódnicę eksponującą prostokątne nogi staje na Twojej drodze. Co pomyślisz?

Serio? Nie masz innych ciuchów? Albo: ja pierdolę, ale tłusta! Ewentualnie: kurczę, jak można się aż tak zaniedbać?

Tak. Tego typu myśli pojawiły się w mojej głowie, kiedy zaczęłam oglądać serial. Na moją pierwszą ocenę Hanny nie wpłynęły jej niedojrzałe, irytujące zachowania, ale to jak wygląda. Smutne? Cholernie.

Bo widzicie, na co dzień wydaje nam się, że jesteśmy „ponad to”. Ponad bezwiedne ocenianie i zawiść, bo ktoś ma coś, czego nie mamy my. Bardzo chcemy wierzyć, że w pełni zaakceptowałyśmy siebie, że jesteśmy świadome własnych niedoskonałości i potrafimy panować nad zazdrością.

Chuja tam.

Jesteśmy tylko ludźmi i pewnych myśli, odczuć i emocji się nie pozbędziemy. Sęk w tym, żeby włączyć myślenie w momencie, gdy przechodzimy w tryb „typowej, zazdrosnej biczy” i coś z tym robić.

 

SCENA 3

 

Uderzyło mnie to ostatnio, kiedy przebierałam się w szatni na siłowni. To, jak kobiety nawzajem taksują się wzrokiem. Jak badają wzajemnie swoje figury. Jak z zazdrością patrzą na zgrabne, młode dziewczyny, a z pewnego rodzaju satysfakcją na te grubsze i mniej jędrne.

Jak w rozmowach otwarcie krytykują siebie nawzajem i próbują udowodnić, że moja racja mojsza, niezależnie od tego, czy aktualnie mówią o kosmetykach, diecie, czasopismach a może o kolorze sraczki swoich dzieci.

To wszystko, o czym do tej pory wspomniałam, uderzyło mnie tak mocno i tak bardzo połączyło się w jedną wielką kropkę kobiecej zawiści, że aż postanowiłam o tym napisać.

Bo o nas i dla nas jest ten tekst.

 

MY, DZIEWCZYNY

 

W takich czasach i w takim klimacie, jaki obecnie mamy w Polsce, Girl Power przestaje być pustym hasłem z doskonale wszystkim znanego obrazka. W czasach, w których rząd kreuje „modę na mizoginię” i daje ciche przyzwolenie na dyskryminację kobiet, tym bardziej powinnyśmy trzymać się razem.

Po co? Bo w grupie siła.

Nie musimy się kochać, lubić ani nawet rozumieć. Nie musimy mieć tych samych poglądów politycznych, tych samych planów na życie, a nawet tematów do rozmowy.

Ale powinnyśmy się nawzajem szanować. Wspierać. I jak trzeba – działać. Bo jeszcze rok, dwa i obudzimy się bez prawa do głosowania, kariery zawodowej czy generalnie – samodecydowania o sobie.

Ktoś kiedyś powiedział, że największym wrogiem kobiety jest druga kobieta. Ktoś inny dodał, że kobieta kobiecie wilkiem. A Madelaine Albright, amerykańska sekretarz stanu i dyplomatka, powiedziała: „W piekle jest specjalne miejsce dla kobiet, które nie wspierają innych kobiet”. Dodałabym jeszcze: które są wobec innych kobiet zawistne, okrutne i mściwe.

Bo tego, że kobiety takie właśnie są dla siebie nawzajem, nie trzeba specjalnie udowadniać. Wystarczy wejść na pierwsze lepsze forum dla matek albo na forum Kafeterii. Wystarczy iść ulicą, przyjść na siłownię, obejrzeć jeden odcinek „Girls”…

Może czas w końcu otworzyć oczy? Spojrzeć na siebie i swoje niskich lotów zachowania krytycznym okiem? Może czas w końcu dojrzeć, Dziewczyny?

 

PS.

 

Nie planowałam tej wrzuty, ale teraz jest wręcz idealny moment, żeby o tym napisać:

10 czerwca w miastach w całej Polsce odbędzie się Ogólnopolski Strajk Kobiet. Bez zbędnego pitolenia, bo to, co chciałam powiedzieć, już powiedziałam wyżej – po prostu spotkajmy się tam. My, Dziewczyny. My, Kobiety. Ponad podziałami. W NASZEJ sprawie. Razem.

 

Fot. Suhyeon Choi, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • Szpinaczek

    Mogę powiedzieć, że mam ogromne szczęście – wzięte z wychowania albo charakteru, szczerze, nie mam pojęcia – że praktycznie w ogóle nie mam odruchu oceniania ludzi po wyglądzie. I proszę mi nie mówić, że jest inaczej, że wszyscy oceniają, bla bla bla bla, bo też mam swój mózg i znam jego odruchy. Tak, zauważę, że ktoś ma chorobliwą nadwagę lub jest chorobliwie wychudzony – wtedy pierwsze co przychodzi mi do głowy to choroba, a ostatnie to „ale gruba krowa, takiej to już nikt nie zechce”. Nie przypominam sobie, żebym oceniła też „zbyt ładną” dziewczynę, czy „zbyt dobrze ubraną”. Nie mam z tym problemu, dlatego być może wykazują się ignorancją, mówiąc, że takie odruchy warto u siebie w jakimś stopniu zwalczać. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia na ile jest to możliwe, dlatego nie chcę oceniać ludzi, którzy tak robią, dopóki nie opierają na tym całej swojej oceny. Myślę, że też wiele osób oceniłoby mój sposób funkcjonowania jako szkodliwy dla mnie samej, czytałam już trochę o wyczytywaniu inteligencji z rysów twarzy, czy ze stroju. Myślę jednak, że to spory przywilej, nie mieć uprzedzeń wynikających z wyglądu innych osób. Teraz myślę, że może wynika to też z tego, że jestem wobec ludzi bardzo nieśmiała i raczej trudno mi mieć jakieś skojarzenia w związku z nimi, bo nie mam doświadczenia. Ale mniejsza z tym, po prostu mam nadzieję, że takie odruchy można u siebie zwalczać, bo szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć, że mogą nie być dla innych krzywdzące. Chociaż ja osobiście oceniam, np. po sposobie mówienia, wypowiadania się (nie mówię o błędach, zbyt szybkim mówieniu, czy niewiedzy, po prostu o „sposobie” ubierania w słowa różnych rzeczy). Myślę, że sprawą, która bardziej nawiązywałaby do tematu posta jest to, że jedynym przypadkiem, w którym oceniam „po wyglądzie” są starsi ode mnie mężczyźni (dla mnie to od ok 30 do 50 lat, bo sama mam 18), zwłaszcza nieco zaniedbani, dresopodobni, rzucający niepokojące spojrzenia (nawet jeśli strach ten może być irracjonalny). W takich przypadkach w biały dzień na chodniku obok szkoły gdzie kręcą się jacyś ludzie, czuję spory niepokój. I tak sobie myślę, że pod tym względem kobiety naprawdę mają ciężko. Bo myślę, że to jednak nasze niepokoje. Tylko jak z nimi walczyć, jak walczyć z ich przyczynami i poczuciem zagrożenia, kiedy kobieta kobiecie potrafi powiedzieć „jakby była mądrzejsza to by jej nie zgwałcił”?
    Bardzo fany tekst, gratuluję refleksji nad tematem, bo spodziewałam się kolejnego „Każdy tak robi, więc to jest spoko”. Na szczęście się nie zawiodłam :).

  • Klaudia

    Nie wiem, czy książkę Leny „Nie taka dziewczyna” można zaliczyć do bardzo ambitnych, ale jeśli nie czytałaś, to polecam na wieczór po pracy :) Jak zwykle napisałaś w punkt, ale kobieta kobiecie wilkiem była, jest i będzie. I dobrze o tym wiemy, niestety :)
    Kilka dni temu skończyłam oglądać Dziewczyny. Bardzo szanuję Lenę Dunham jako kobietę/artystkę, obejrzałam z nią wiele wywiadów, lubię podglądać co robi/poleca, ale postać Hannah niesamowicie mnie zmęczyła. W pewnym momencie wręcz obrzydziła swoją osobą (wieczne pokazywanie mało atrakcyjnego ciała) i odpychającym zachowaniem w stosunku do ludzi.
    Jeśli chodzi o zazdrość to tak – często zazdroszczę czegoś koleżankom/innym kobietom, nie wstydzę się do tego przyznać, ale też często je szczerze komplementuję. Moja zazdrość to zazdrość, która mnie motywuje, żeby wyglądać lepiej i w siebie inwestować, żeby dorównać tym, którym zazdroszczę :) Pewnych rzeczy nie zmienię, nóg nie wydłużę, więc wiem, że będę jeszcze długo biegać w szpilkach. Jestem świadoma własnych niedoskonałości i chyba nigdy nie będę z niczego w 100% zadowolona i co zrobisz? Nic nie zrobisz ;)
    Typową zazdrosną biczą całe życie być nie można, ale tak naprawdę miłą i uprzejmą wiecznie też nie – bo cię okradną, wejdą na głowę, stłamszą, zmieszają z błotem i zrobią co zechcą. Zrozumiałam to, kiedy zaczęłam pracować z przeważającą ilością kobiet w szkole. Na początku roku jedna z nauczycielek religii (przypadek?) nie mogła przeżyć tego, że codziennie przychodzę do pracy elegancko ubrana i w szpilkach. Mówiła mi o tym praktycznie codziennie: „Wygodnie Ci w tych butach?” „A dla kogo tak się pindrzyć od 8 rano, dla 7 latków?” „Nie bolą Cię plecy? Zniszczysz sobie kręgosłup, mówię Ci” „Wiedziałam, że to Ty idziesz, bo szpilki stukały”. Byłam jej bardzo wdzięczna za troskę o moje zdrowie i pewnego dnia przestałam być dla niej miła i nie rozmawiamy. Więc widzisz, kurwa, babie nie dogodzisz.
    PS. Obecność na OSK obowiązkowa!

  • OK, zgadzam się z przekazem, że girl power i stop girl on girl crimes. Ale powiedzenie ‚najgorszym wrogiem kobiety jest druga kobieta’ to bzdura. Statystycznie rzecz biorąc, to nie druga kobieta będzie pierwszą prać, gwałcić, być przekonana, że miejsce tej pierwszej jest w kuchni, ani dostawać biegunki na myśl, że pierwsza może lepiej zarabiać.

    PS. Co do tej Hanny… po opisie spodziewałam się jakiegoś potwora, a wyguglowałam, i na podstawie zdjęć to zupełnie przeciętna kobieta. Na ulicy zobaczy się dziesiątki podobnych…

    • Wojciech

      Pełna zgoda, jak zwykle ;)