Jak stracić kontrolę. Przewodnik

Mam 32 lata i zawsze w swoim życiu coś albo kogoś kontrolowałam. Zwykle siebie. Czy uczę się wystarczająco dobrze. Czy ćwiczę wystarczająco dużo. Ile jem. Co osiągam. Jak bardzo zapełniam swój czas. Czym zapełniam ten czas. Czy zapełniam go wystarczająco ambitnie. Wyznacznikiem powodzenia bądź niepowodzenia w życiu były dla mnie sukcesy. Sukces w zgubieniu 5 kilogramów. Sukces w zrzuceniu tłuszczu z miejsc, w których nie chciałam go widzieć. Sukces w zdobyciu wymarzonej pracy czy chociaż w zrealizowaniu jakiegoś ważnego dla mnie projektu. Sukces w złamaniu x godzin w maratonie. Itede itepe. Jeśli przez dłuższy czas tych sukcesów nie było, czułam się jak gówno. A nawet jeśli były, ja ich nie potrafiłam docenić. W sensie – no ok, zrobiłam to, ale w sumie co ja takiego zrobiłam? Nic wielkiego. Korona Maratonów Polski w rok? A cóż to za wyczyn? Tysiące ludzi to robi. Zakwalifikowanie się do finału konkursu Blog Roku? No i chuj z tym, i tak nie wygrałam. Pisanie felietonów do „Logo”? No spoko, ale czemu to nie „Polityka”?

 

Rozumiecie, o czym piszę?

 

Zawsze musiałam mieć cel. Cel, do którego mogę dążyć. Kiedy osiągałam cel, satysfakcja trwała jakieś dwie godziny, góra dzień. Potem od razu pojawiało się pytanie – co dalej? Jeśli przez dłuszy czas nic spektakularnego nie działo się w moim życiu, nie wkraczałam na jakieś pole, na którym mogłabym się wykazać, świrowałam. Więc szukałam tych pól jak rolnik żony i w kółko i wciąż uzależniałam swoje poczucie wartości od kolejnych „sukcesów”.

Jak gdyby to one, a nie moja, dajmy na to, wrażliwość, poczucie humoru czy umiejętność totalnego otwarcia się na drugiego człowieka, czyniły ze mnie kogoś wartościowego.

A potem poszłam na terapię. Tak, taką normalną, do psychologa, bo jestem DDA i mam pierdolnik w głowie. I chciałam sobie ten pierdolnik jakoś wiecie, ułożyć. Zrozumieć siebie, swoje zachowania, bla bla bla. No więc poszłam. I wszystko, co do tej pory wiedziałam, znałam, czułam, rozjebało się w drobny mak.

Wyobraź to sobie. Przez 32 lata funkcjonujesz według jakichś schematów, wydaje ci się, że to jest twoja recepta na szczęście (którego swoją drogą zbyt często nie odczuwasz, mimo że mogłabyś, bo w miarę ci się w życiu układa), a tu taki chuj.

You know nothing, Padżak.

 

Pewne są tylko śmierć i podatki

 

Nie cierpię tego powiedzenia, no ale kurwa jakoś ciężko się nie zgodzić. Śmiejcie się, ale to jedna z rzeczy, które ostatnio odkryłam. Nie ma w życiu nic pewnego. Nie jestem w stanie wszystkiego zaplanować. Ani nad wszystkim mieć kontroli. Szach mat. Życie rozjebawszy mi się lekko na kawałki. Poczułam, że nie wiem, co robić. Wyznaczanie kolejnych celów napędzało mnie, nakręcało do działania. A tu nagle dotarło, jak często to była ucieczka. Robienie wszystkiego, żeby się nie zatrzymać nawet na chwilę. Bo życie w pędzie, szybka jazda ma to do siebie, że krajobraz po bokach ci się rozmywa. Przestajesz widzieć, przestajesz czuć, to świetny lek przeciwbólowy.

A potem idziesz na terapię i psycholog pyta „co pani teraz czuje?”. A ty kurwa nie wiesz.

 

Naprawdę wolę kamieniem być

 

Znacie ten kawałek Hey, „Wycofanie”? To idzie tak:

Spokojnym swym istnieniem
Zachwycił mnie samotny kamień.
Pozazdrościłam mu…
W milczącej egzystencji
Odnaleźć się zapragnęłam.
Rzekłam i stało się…

Wszystko, co ludzkie,
zawstydza mnie.
Naprawdę wole kamieniem być.
Kamienie nigdy nie śmieszą do łez.

Leżę na poduszce z miękkiego mchu;
i nie przeraża nieskończoność bytu.
Nie pragnę, nie zazdroszczę …
Po prostu trwam.
Szczęścia w najczystszej formie
doświadczam.

No i nagle przychodzi ten moment, kiedy musisz stanąć. Stracić kontrolę. Być tu i teraz. Czuć. Wiedzieć, co czujesz. Nawet, jeśli to jest przeogromny smutek. Przejmująca samotność. Dogłębna rozpacz.

I wiesz już, że nie masz innego wyjścia. Musisz przez chwilę postać, żeby móc pójść dalej. Przystanek taki przymusowy, na niedziałającym dworcu w Ustrzykach Górnych, gdzie pociąg przyjeżdża raz na pięć lat. Albo nie przyjeżdża. I ty nie wiesz, czy przyjedzie czy nie przyjedzie. I to jest kurwa dramat.

Z drugiej strony – nie założysz już tych butów biegowych, żeby trochę pouciekać przed probemem. Nie zaczniesz kolejnej diety cud bo wiesz, że nie tędy droga. Nie pójdziesz się najebać z przyjaciółmi na imprezę i nie wylądujesz w łóżku z obcym facetem, żeby zagłuszyć smutek, bo wiesz, że ten smutek na drugi dzień będzie jeszcze większy.

Więc stoisz i z sekundy na sekundy tracisz kontrolę. I to nie ma, kurwa, nic wspólnego z trasą koncertową Rolling Stonesów. Choć może troszkę ma.

Bardzo powoli…
…uczysz się być kamieniem.

 

Fot. Samuel Zeller, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • Filip Bandurski

    Jak można stracić kontrolę, nigdy jej nie mając? Życie składa się ze zbyt wielu zmiennych żeby można było sobie je poukładać jak w kalendarzu, zbyt różnorodne, żeby pomykać od jednego celu do następnego nie myśląc o tych którzy stoją z boku. Skupiając się na sobie i swoich celach stajesz się egoistką, zostajesz sama, to droga do nikąd. Temat rzeka, nie potrafię tego wytłumaczyć swojej żonie, która jest na podobnym zakręcie, a co dopiero obcej osobie. Dużo siły!

  • To jest cholernie trudna sprawa… Puszczasz po kolei te wszystkie niteczki, których kurczowo trzymałeś się, a które zarazem dawały iluzję względnego bezpieczeństwa. Tracisz kontrolę i czujesz po prostu strach. Teraz w każdej chwili może przyjść cios, zwątpienie, sytuacja, na którą nie jesteś gotowy skoro straciłeś swoją pseudo ochronę… Jesteś bezbronny, ale orientujesz się, że jakoś lżej się oddycha, bo w sumie nitki podduszały i spowalniały Cię przy okazji.

  • Tomek Degler

    Piękne. Narodziny odpowiedzialności! :) Za siebie. Będzie tylko lepiej! :) Zobaczysz.

  • Sz

    Niekiedy brak planu to dobry plan… Zludnym jest ze aktualnie ludzie maja nad czymkolwiek/wszystkim kontrole, ze moga cokolwiek/wszystko i itp. Zyjemy w swiecie zaleznosci, w swiecie bzdetnych prawidel (bedziesz grzeczna i uzyskasz dobre oceny w szkole to wyjdziesz „na ludzi”), niepotrzebnych celow czy wymagan (przebiegnij maraton ponizej 2h (btw, kiedys ktos to zrobi) lub osiagnij w pracy stanowisko X, a z nieba spadnie manna i wszystkie problemy swiata mina) i itp i itd. Dawniej nie bylo „dostepu” do niczego, a ludzie doceniali w swoim zyciu male rzeczy, teraz mamy dostep do wszystkiego, a nie potrafimy docenic czegokolwiek. Kiedys ludzie starali sie wykorzystywac napotkane sytuacje w zyciu, dzisiaj ludzie zliczaja niewykorzystane okazje…

  • m0gart

    To jest jedna z wad/zalet terapii. Przed jej podjęciem zdajesz sobie podświadomie sprawę, że coś jest nie do końca tak, jak powinno, ale lepiej czy gorzej, lecz jakoś funkcjonujesz w tym świecie dziwnych jednostek. Jakoś się odnajdujesz. A w czasie terapii dowiadujesz się, że to twoje „coś nie do końca tak” to potężny bałagan, którego nie da się posprzątać ot, tak w ciągu miesiąca czy pięciu. I zaczynasz się zastanawiać, czy terapia to jednak był taki dobry pomysł.
    Pamiętacie bajkę o Strusiu-Pędziwiatrze? Ciągle gonił go Kojot. I czasem zdarzało się, że Struś wbiegał nad przepaść i uciekał… w powietrzu. A Kojot za nim: biegł, biegł, aż do momentu, w którym nie zorientował się, że pod nogami nie ma już gruntu, a wtedy spadał. I tak jest z terapią: to ten moment, w którym uświadamiasz sobie, że do tego momentu biegłeś przez życie siłą rozpędu, bez ziemi, bez stabilizacji, a teraz czeka cię długa droga w dół. I w głębi duszy liczysz po cichutku, że choć uderzenie w podłoże będzie pewnie mocne, to jednak uda ci się w końcu pozbierać i pójść dalej przez życie już na własnych nogach.

  • Justyna

    W tym tkwi chyba sekret szczęścia, nie jest wypadkową dobrej pracy/ szczęśliwej miłości/ pięknego ciała czy posiadania swojej pasji. Potwierdzeniem tej tezy mogą być gwiazdy muzyki/ aktorzy popełniających samobójstwo mimo oszałamiającej kariery. Często mówi się o tym, że jadąc do ubogich krajów lub w kyzysie wszysycy są zdziwieni jak Ci ludzie są szczęśliwi a przecież teoretycznie mają „gorzej”. Wydaje mi się, że to dzięki mojej mamie umiem dostrzegać takie małe codzienne perełki i zbierać je do swojego koszyczka – smak ulubionej herbaty z rana, cudowną miękkość kociego futerka na kolanach, fantastyczny kształt chmur, a nawet słodko gorzkie uczucie rozciągających się mięśni w trakcie jogi:) To, co czyni naszą codzienność wspaniałą często umyka nam w dążeniu o wyższych celów, ale ich osiągnięcie bywa rozczarowywujące.

  • A.

    Oj, Malvina, dawno już nie poczułam tak mocno Twojego tekstu… Strasznie to prawdziwe… i strasznie trudne. Ja siedzę w tych Ustrzykach od 3 (!) lat, i uczę się być tym kamieniem, ale są momenty, że jestem okropnie zmęczona. Zastanawiam się czasem, czy naprawdę jest konieczne, żebym przez to przechodziła, czy to musi aż tyle trwać, czy to się kiedykolwiek skończy… Ale trwam. Nie poddaję się. Choć to kurewsko trudne.
    Dziękuję Ci za ten tekst.

  • dommmka

    Jakie los robi pikusy to nie przestanie mnie zadziwić nigdy! W zeszłym tyg miałam trzecią sesje. <3 ;-)

  • Barbara Grzesik

    Piękne. Ludzkie. Inspirujące. Słowa. Pięknej kobiety. Dziękuję :)

  • Aspinms

    Droga Malvino Pe. Za takie teksty Ciebie cenie.

  • Ha! Jakbym swoją historię czytała! :D
    – Jak się Pani dziś czuje?
    – Dobrze!
    If You know what I mean!

  • Chucky23lm

    W skrócie: mam tak samo :)
    Powierzchownie wiesz co chcesz, ale z innej nie wiesz, niby jest fajnie, ale jakby się zastanowić, to nic takiego, kolejny cel, kolejne hurra, już nawet jakoś nie cieszą. I tak wiem, że następny cel osiągnę, tylko muszę na niego zapracować, i jakoś nawet samo dążenie do niego nie jest już tak ekscytujące jak kiedyś.
    WTF z tym wszystkim!
    Jeśli mowa o podejmowaniu ważnych, konkretnych wiążących decyzji to tak, też nie wiem czego chcę i co czuję, i wolę brać wszystkie sroki za ogon, niż skupiać się na jednej, niemniej jednak kiedyś chyba jakąś będzie trzeba wybrać…