Moje relacje z mężczyznami są zjebane. Jakby, to już ustaliliśmy, a wykopowcy i redpillowcy mają na ten temat założone oddzielne wątki na swoich patoforach, co mnie od lat niezmiernie bawi (patrz: #smalldickenergy, patrz: #getalife).
Ale do rzeczy. Jako osoba o ponadprzeciętnej inteligencji i wrażliwości, szukam w relacjach romantycznych osób podobnych do mnie. W zasadzie mogłabym nazwać się sapioromantyczną, bo seks mogę uprawiać li tylko i wyłącznie na bazie chemii, ale jeśli chodzi o szeroko pojmowane związki, potrzebuję neuronalnego połączenia. Lubisz rozmawiać o Nietscheańskim pojęciu człowieczeństwa? Rozczulają Cię małe kotki opiekujące się małymi kaczuszkami? Masz ochotę wsadzić dynamit w dupę kapitalistycznej utopii i wyjebać ją w kosmos razem z Matczakiem, Korwinem i Balcerowiczem? I am all yours.
Żyjemy w czasach, kiedy ludzie w moim wieku poznają innych ludzi w moim wieku na Tinderze (hatfu!), Bumble albo innym Patościerwonosicielstwie. Nie jesteśmy już studentami z 2005 roku, którzy wpadają na siebie w bibliotece albo na wieczorkach poetyckich. Nasze relacje zawiązują się na wąskich nitkach łączących Allegro, Instagram i apki randkowe. Poznając nowych ludzi, nie wychodzimy z trybu shoppingowania i autokreacji, bo wciąż pozostajemy w tej samej nomenklaturze szeroko pojmowanej jako internet.
Tak, wiem, generalizuję, ale chcę jasno przedstawić obraz sytuacji. Chcę, by ten obraz wybrzmiał łopatologicznie zrozumiale.
Relacje stały się transakcją
Ofkors Ameryki nie odkrywam, relacje „romantyczne”, czy raczej instytucja małżeństwa od wieków była transakcją wymienną, aranżowaną, opartą na zasadzie dominacji i uległości, gdzie to kobieta była pierwiastkiem uległym, a mężczyzna dominującym.
Postępująca emancypacja i feminizm miały ten stan rzeczy zmienić: wyrównać szanse, zminimalizować pierwiastek transakcyjności, a zmaksymalizować pierwiastek partnerstwa. Tak byłoby w idealnym świecie.
W świecie rzeczywistym, a konkretnie w Polsce, sytuacja wygląda tak, że mamy tzw. lukę edukacyjną – na 52 proc. kobiet z wykształceniem wyższym w wieku 25-35 lat przypada jedynie 32 proc. mężczyzn z wykształceniem wyższym w tym samym wieku. I pewnie nie byłoby to symptomatyczne, gdyby nie fakt, że istnieje zjawisko znane jako homogamia, tzn. chęć czy potrzeba łączenia się w pary z osobami o podobnym wykształceniu.
A więc nie dość, że chcesz poznać ziomka z IQ powyżej, powiedzmy, te 120, to jeszcze fajnie by było, gdyby ogarniał sztukę, geopolitykę i zabijał poczuciem humoru. Tymczasem 90% ziomków, których spotykasz, skończyło liceum, pracuje w telekomach i jeździ do mamy po pierogi co dwa tygodnie.
I wtedy wkracza on
Cały na biało. Zabawny. Inteligenty. Przystojny. Mogłoby się wydawać życiowo ogarnięty. Zakochany w sobie socjopata. Niby zapala Ci się czerwona lampka, kiedy opowiada, że widział, jak jego pies zagryzł kota, i nie zrobiło to na nim wrażenia, bo przecież „prawo natury”. Niby czujesz, że coś jest nie w porządku, kiedy mówi ci, że oglądanie dekapitacji jest jego metodą relaksacyjną, ale jednak chcesz wierzyć, że stoi za tym jakieś drugie dno. Niby niepokoi Cię, kiedy stwierdza „szukam równie popierdolonej jak ja”, no ale przecież Ty też jesteś popierdolona, więc wszystko się zgadza, dopóki nie przynosi Ci w pysku pod drzwi martwych ptaków.
Odnoszę wrażenie, że każdy intelektualnie przebodźcowany, inteligentny i atrakcyjny mężczyzna w tym mieście jest narcystycznym socjopatą.
Am I wrong?
To tylko wrażenie
Oczywiście znów wrzucam gówno na wentylator i za chwilę wszystkie kuce z wykopa się zesrają, że Pająkowa znowu narzeka na mężczyzn, ale ja dla koleżanki pytam xD
Jakie są Wasze wrażenia? Clearly nie chodzi mi tu o normików w koszulach, którzy myślą, że bondage to rodzaj bandaża, a sekularyzm to współczesna forma satanizmu. Chodzi mi o ten 1% męskiej populacji, która wciąż tak wiele kobiet pociąga, i wciąż tak wiele kobiet krzywdzi.
Tell me.