Nic nie muszę. Rozmowa z Krystyną Zrażewską

fot. Agnieszka Borsów

Ludzie widzą cię, kiedy wychodzisz na scenę i mówią: „o, ale fajne ciało”, albo „ale paskudnie wygląda”. Ale nikt sobie nie zdaje sprawy, że to, co robię,  to walka ze sobą każdego dnia. Nie ma, że odpuszczasz trening. Nie ma, że akurat masz zachciankę i musisz coś zjeść. Albo że jest ci słabo i nie idziesz do pracy. Nie i koniec. Rozmawiam z Mistrzynią Polski Bikini Shape 2013. 

Skąd pomysł, żeby trenować fitness?

To nie było tak, że pewnego dnia postanowiłam sobie: OK, to teraz zostanę fitnesską. Nigdy nie trenowałam „po coś”. Robiłam to, bo lubiłam. Od dziecka uprawiałam sporty siłowe, nie wiem, dlaczego akurat na nie padł mój wybór. Może to kwestia genów i wychowania? W mojej rodzinie większość mężczyzn to piloci wojskowi, którzy sporo ćwiczyli na wolnych ciężarach.

Wcześnie zaczęłaś swoją przygodę ze sportem.

Urodziłam się w jednostce wojskowej na Ukrainie. Nie mieliśmy tam żadnych klubów ani szkół sportowych, był jedynie stadion, po którym ganiałam razem z innymi dzieciakami i przez jakiś czas to mi wystarczało. Weszłam w sport mocniej dopiero jako nastolatka, kiedy przyjechałam z rodzicami do Polski. Początkowo ćwiczyłam sama, w domu. Po kilku latach zapisałam się na siłownię i tam poznałam swojego pierwszego trenera. On pokazał mi techniki treningu, podrzucał książki i dawał rady w zakresie diety i suplementacji. Trenowałam świadomie i widziałam efekty – o wiele bardziej spektakularne niż te z okresu, kiedy ćwiczyłam sama.

Ile czasu trenowałaś, zanim wystartowałaś w swoich pierwszych zawodach?

Mistrzostwa Polski były w maju tego roku, a ja trenuję regularnie od dziesięciu lat.

Dlaczego tak długo zwlekałaś, żeby podjąć wyzwanie?

Wiedziałam, że mam dobrą formę, która pozwala mi wystartować. Ale ja chciałam jechać na zawody z pewnością, że znajdę się w czołówce. Przez długi czas byłam też przekonana, że nie stać mnie na udział w mistrzostwach, bo to są duże koszty.

O jakich kwotach mówimy?

Sam kostium kosztuje nawet 700-800 złotych. Do tego dochodzi opłata za start, zakwaterowanie, przejazd… Poza tym opieka trenera podczas przygotowań, dieta, suplementy, bronzer. Nie zapominajmy, że po zawodach musisz się doprowadzić do ładu, bo cera jest bardzo zmęczona i odwodniona. Niektóre dziewczyny biorą sobie jeszcze makijażystkę i fryzjera, akurat ja ten temat ominęłam. W okresie przygotowań musiałam dopłacać około 1000 złotych miesięcznie do swoich normalnych wydatków okołotreningowych.

To dużo. Nie mogłaś liczyć na pomoc sponsorów?

W Polsce nie ma o tym mowy, szeroko pojęta kulturystyka się nie sprzedaje. Są państwa, jak np. Dubaj, gdzie praca kulturystów jest doceniana. Za granicą laureatki konkursów bikini fitness podpisują kontrakty na ogromne kwoty i reklamują właściwie wszystko: od suplementów diety przez sprzęt sportowy po pastę do zębów. A w Polsce jest tak, że żeby trenować i startować w zawodach, musisz sobie sama na to zarobić.

Co ostatecznie zadecydowało, że w końcu wystartowałaś w Mistrzostwach Polski?

Raczej kto (śmiech). To dosyć zabawna historia. Za wszystkim stoi Akop Szostak [obecny trener i były partner Krystyny – przyp. M.P.]. Akop wypatrzył mnie na Facebooku, gdzie czasami wstawiałam zdjęcia z treningów. Napisał do mnie: „Dziewczyno, dlaczego nie chcesz startować w zawodach?!”. Mieszkałam wtedy w Krakowie, a Akop w Warszawie. Odpisałam mu, że nie mam na miejscu trenera, któremu mogłabym zaufać, a poza tym nie stać mnie na pokrycie wszystkich kosztów związanych z udziałem w imprezie. Akop zaoferował swoją pomoc. Umówiliśmy się, że co miesiąc będę mu wysyłała zdjęcie swojej formy. Byliśmy też w stałym kontakcie mailowym i telefonicznym. Raz w miesiącu spotykaliśmy się kontrolnie w Warszawie. Uświadomił mi, że koszty udziału w zawodach wcale nie muszą być tak duże, jak sądziłam. Dużo rozmawialiśmy, coraz lepiej się poznawaliśmy, okazało się, że Akop też ma wschodnie pochodzenie: on urodzony na Białorusi, ja na Ukrainie, podobnie jak ja dorastał w jednostce wojskowej… No i wiesz, jakoś tak wyszło (śmiech). 

Zauważyłam, że w Polsce często myli się dyscypliny fitness oraz shape bikini z kulturystyką. To musi być dla was, fitnessek, dość irytujące…

Tak, zwłaszcza w przypadku dziennikarzy, którzy często wrzucają te trzy dyscypliny do jednego worka. Zdaję sobie sprawę, że kulturystyka kobieca może odstraszać ludzi, którzy chcieliby wyglądać po prostu zdrowo i ładnie. Zdaję sobie też sprawę, że nawet moja dyscyplina, czyli shape bikini, może być nie do przełknięcia dla tych, którzy zobaczą nas akurat w dniu zawodów.

Ciężko się dziwić, wyglądacie wtedy zupełnie inaczej. Widzę cię teraz i mam przed sobą super zgrabną, wysportowaną dziewczynę. Na Mistrzostwach Polski miałaś bardzo mocny makijaż, byłaś wysmarowana samoopalaczem, a Twoje ciało bardziej przypominało ciało kulturystki niż fitnesski. Taki widok rzeczywiście może odstraszać osoby, które z wolnymi ciężarami mają niewiele wspólnego. Jak ty się z tym czujesz?

Wiesz co? Dobrze. Bo to jest sport. Na zawodach jestem sportowcem, który osiągnął formę, i to osiągnął formę na złoto. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jaka to jest ciężka praca każdego dnia. Widzą cię, kiedy wychodzisz na scenę i mówią: „o, ale fajne ciało”, albo „ale paskudnie wygląda”. Ale nikt nie zdaje sobie sprawy, że to, co robię,  to walka ze sobą każdego dnia. Nie ma, że nie idziesz na trening. Nie ma, że akurat masz zachciankę i musisz coś zjeść. Nie ma, że jest ci słabo i nie idziesz do pracy. Nie i koniec.


Czym różnią się przygotowania do Mistrzostw Polski od zwykłego, regularnego treningu?

Przede wszystkim pojawia się redukcja. Zetknęłam się z nią po raz pierwszy w życiu. Zawsze czysto jadłam, wiadomo, zdarzało mi się czasami podjadać słodycze, ale generalnie miałam dobrą formę i ją trzymałam.  A redukcja to zupełnie inna bajka.

Na czym dokładnie polega?

Każdy człowiek ma dzienne zapotrzebowanie kalorii, które musi przyjąć, żeby normalnie funkcjonować. W procesie redukcji zwiększasz wysiłek fizyczny, ale odcinasz podaż kalorii z pożywienia, czyli jesz mniej niż powinnaś, żeby przetrwać. Przez to jesteś totalnie wyczerpana i zmęczona, a przy tym musisz logicznie myśleć i prowadzić bardzo mocne treningi, na które często jedząc normalnie nie masz siły. Odpowiednia redukcja polega więc na intensywnym spalaniu tkanki tłuszczowej przy zachowaniu masy mięśniowej.

Jak długo trwa ten proces? Co wtedy jesz? Jak ćwiczysz?

Redukcja trwa około trzy miesiące. Natomiast dieta jest bardzo indywidualną kwestią. U mnie było to akurat sześć posiłków dziennie, bo prowadzę dość intensywny tryb życia i pracuję do późna. Ilość kalorii, którą powinnam przyjmować, była dobierana do mojej kondycji na bieżąco. Przeciętny trening w okresie redukcji trwa około półtorej godziny: 45 minut ćwiczeń na siłowni cztery razy w tygodniu i 45 minut aerobów sześć razy na tydzień. Dochodzą sesje łączone, ćwiczenia kardio oraz większa liczba powtórzeń. Trening jest więc nie tyle dłuższy, co częstszy i intensywniejszy. Poza sezonem ćwiczę 4-5 razy w tygodniu.

Przygotowania to jedno, a jakie trzeba mieć predyspozycje, żeby zostać fitnesską i móc startować w zawodach?

Jeśli chodzi o moją dyscyplinę, czyli shape bikini, natura też musi troszeczkę pomóc. Ważne są proporcje, np. stosunek długości nóg do tułowia. Mankamenty typu: za mała pupa, za słabe mięśnie dwugłowe czy za małe barki da się skorygować odpowiednim treningiem i dietą, natomiast proporcji już się nie przeskoczy.

A wzrost?

Nie jest aż tak istotny. Wyższe dziewczyny nie są w żaden sposób faworyzowane.

Jak wyglądają same zawody?

Przyznam szczerze, że niewiele z nich pamiętam. W dniu zawodów człowiek jest już tak zmęczony i wyczerpany, że jest mu wszystko jedno. Co w tych okolicznościach działa akurat na plus – nie panikujesz w blasku reflektorów, nie przerażają cię kamery. Organizm jest totalnie wycieńczony, bo na trzy dni przed zawodami odcinasz wodę, czyli nie pijesz prawie nic, jesz tylko ryż.

A owoce? Warzywa?

Nie nie nie, nic. Sam ryż. Praktycznie zero wody. Łapią cię skurcze, jesteś słaba, ciężko ci się śpi. Zamieniasz się w warzywko, które myśli tylko o tym, żeby już było po wszystkim.

I żeby w końcu można było zjeść coś porządnego?

Dokładnie. Przed zawodami poznałam chłopaków z Olimpu [sklep z suplementami diety dla sportowców – przyp. M.P.]. I potem, stojąc na scenie, marzyłam już nawet nie o medalu, a o tych batonach proteinowych sprzedawanych na ich stoisku (śmiech). A przed zawodami zrobiłam sobie duże zakupy: dwie siatki słodyczy, kilka opakowań pizzy…

To ty jesz takie rzeczy?!

W moim okresie redukcji zastosowaliśmy metodę cheat day. Polega na tym, że przez cały tydzień restrykcyjnie pilnujesz diety, natomiast w cheat day możesz pozwolić sobie na wszystko i zjeść nawet najbardziej śmieciowe jedzenie. To jest metoda, która ma służyć napędzaniu metabolizmu. U mnie akurat się sprawdziła, ale są różne opinie na jej temat. Dzięki cheat day byłam też zdrowsza psychicznie, bo wiedziałam, że mam w tygodniu jeden taki dzień, kiedy mogę zjeść, co mi się tylko żywnie podoba.

Ale jak zamawiałaś pizzę w cheat day, to taką light? Np. z warzywami i z łososiem?

Nie, po prostu brałam tą, na którą miałam ochotę. W ogóle wtedy nie myślałam o kaloriach.


Co robisz, kiedy miewasz chwile słabości? Słyszałam, że niektóre sportsmenki czy kulturystki wąchają wtedy to, czego nie mogą zjeść, np. czekoladę, dopóki im nie przejdzie.

Jeśli jestem bardzo głodna, a do posiłku zostało jeszcze trochę czasu, biorę jakieś warzywo, ewentualnie ratuję się colą zero lub kawą ze słodzikiem. W czasie przygotowań do zawodów nie podjadałam nic, bo mam taki charakter, że jak sobie coś postanowię, to nie odpuszczam. Tylko w cheat day, kiedy miałam na to przyzwolenie trenera, jadłam do oporu tak, że aż mi było słabo (śmiech).

Czytałam w jednym z wywiadów, że aż trzy razy dziennie jesz kurczaka z ryżem.

To zależy, bo czasami nawet pięć posiłków dziennie to jest kurczak. Jeśli np. wieczorem daruję sobie odżywkę białkową, to wtedy jem kurczaka. To może być też inne źródło białka, np. pierś z indyka, czy ryba, ale ja po prostu nie mam czasu, żeby kombinować w kuchni, więc zdarza się, że rzeczywiście pięć razy dziennie moim posiłkiem jest kurczak z ryżem i warzywami.

Masz stałe pory posiłków i ich pilnujesz?

Nie muszę ich pilnować, bo organizm jest już tak ustawiony, że trzy godziny po posiłku zaczyna mnie ssać w żołądku. Pojemniki z jedzeniem zawsze mam przy sobie, to już norma.

Pijasz alkohol?

W okresie przygotowawczym do zawodów wcale, a w okresie „zluzowania” treningowego bardzo rzadko. Od ośmiu miesięcy nie byłam na żadnej imprezie. Nie mam na to siły ani czasu.

Jakie są twoje ulubione ćwiczenia i te, których nie lubisz?

Bardzo lubię robić plecy. Nie lubię ćwiczyć nóg, ale to chyba nic nowego, bo nogi to ciężki trening. Niestety, obecnie kładę nacisk głównie na pupę i dwugłowe, bo to akurat muszę poprawić.

Jak podchodzą do twojego trybu życia rodzina i przyjaciele? Spotykasz się z głosami typu: o boże, a ona znów z tą swoją dietą…

Nie, zupełnie nie.  Ja nie umiem się dogadać z ludźmi, którzy nie rozumieją mojej pasji. Mój świat był zawsze bardzo monotematyczny: sport i zdrowy tryb życia odgrywa w nim ogromną rolę.

No właśnie. Pracujesz jako trenerka na siłowni, sama ćwiczysz, masz przyjaciół z branży. Nie jesteś czasami tym zmęczona? Nie masz dosyć?

Mam (śmiech).

Czujesz presję?

Zaczęłam ją odczuwać po zawodach. Kiedy wygrywasz złoto, ludzie do ciebie piszą, że cię podziwiają, że ich motywujesz… Wiesz, kiedy jesteś świadoma, że coś musisz, to miewasz takie dni, że zaczynasz panikować, że sobie nie poradzisz, że zawiedziesz. Ja miałam takie dni po wygranej w Mistrzostwach Polski. To oczywiście jest kwestia czasu i poukładania sobie wszystkiego w głowie, bo tak naprawdę nic nie musisz. Jeśli pewnego dnia postanowię, że nie będę więcej startować w zawodach, to to będzie mój wybór. Nie jestem od nikogo uzależniona, to jest moje życie i tylko ja mogę o nim decydować.

Jak ułożyłaś sobie w głowie przegraną w Mistrzostwach Świata? Byłaś świetnie przygotowana po Mistrzostwach Polski, a na Cyprze zajęłaś dopiero 8. miejsce…

Dostałam pewne wytyczne, do których musiałam się dostosować. W Polsce cisnęli na odwodnienie organizmu, masa mięśniowa miała być jak najbardziej widoczna. W dniu zawodów ważyłam jedynie 54 kilogramy przy 174 cm wzrostu, gdzie moja „normalna” waga poza sezonem to 60 kg. Tymczasem z Cypru dostałam informację, że powinnam zrzucić jeszcze dwa kilo. Zastosowałam się do tych wskazówek i to był błąd. Po tak długiej redukcji wyglądałam bardzo szczupło i bardzo muskularnie. Na miejscu spotkałam dziewczyny, które były nie do końca odwodnione, pełniejsze. Wizualnie dla mnie to one wyglądały lepiej. Ale w tamtym momencie już nic nie mogłam zrobić.

Po wygranej w Mistrzostwach Polski zaczęto cię zapraszać do mediów, byłaś m.in. w „Dzień Dobry TVN”, udzielałaś wywiadów dla prasy. Jak się z tym czujesz – nagle, z dnia na dzień, przestałaś być anonimowa.

Jestem zadowolona, bo w końcu temat bikini fitness wyszedł poza nasz hermetyczny świat trenerów i zawodników. Ale to jest dopiero malutki kroczek do tego, co chciałabym osiągnąć…

To znaczy?

Zamierzam wypromować ten sport tak, żeby kobiety w Polsce przestały bać się ciężarów i nie ograniczały wyłącznie do ćwiczeń przed telewizorem. Ciało musi mieć ciężar, musi mieć bodziec, żeby było piękne i jędrne.

Co sądzisz o Chodakowskiej?

Hahaha, Chodakowska.

Ostatnio trochę sobie przechlapała w środowisku kulturystów oraz ludzi związanych z siłownią, twierdząc, że wolne ciężary są OK, ale nie należy ćwiczyć na maszynach, bo to jest…

Prymitywne. Tak to określiła. Owszem, maszyny izolują pewne partie mięśniowe, czego nie doświadczysz przy treningu funkcjonalnym [ćwiczenia z wykorzystaniem wolnych ciężarów, które naśladują ruchy wykonywane przez nas w życiu codziennym – przyp. M.P.]. Tylko nie zapominajmy o tym, że maszyny uczą też odpowiedniego ustawienia ciała, np. tego, żebyś trzymała prosto plecy. Trening na siłowni to dobry start dla osoby początkującej, oczywiście pod warunkiem, że będzie odbywał się pod nadzorem trenera. Chodakowska porwała Polki do tego, żeby coś zaczęły ze sobą robić i to jest w porządku. Ewa jest fajną, bardzo wysportowaną laską, która w TV prezentuje się świetnie. Ale w domu u Kowalskiego to wszystko wygląda już troszeczkę inaczej…  Ludzie ćwiczą na własną rękę i nie zdają sobie sprawy, że robią to niepoprawnie. Nie wiesz nawet, jak wiele osób przychodzi na siłownię z kontuzjami właśnie po tego typu treningach. Ja do Chodakowskiej nic nie mam, ale powinna bardziej uważać, co mówi i mieć na uwadze, że trenują z nią również osoby początkujące, które po wielu latach nic nie robienia podejmują nagle aktywność fizyczną.

Teraz będzie pytanie, które może Ci się nie spodobać, ale muszę je zadać.

Już się boję.

Często kobiety, które intensywnie ćwiczą, powiększają sobie biust. Przyznała się do tego m.in. obgadywana przez nas Chodakowska. Co o tym sądzisz?

Mam do operacji plastycznych pozytywny stosunek, choć oczywiście istnieją pewne granice. W bikini fitness, jak wcześniej wspomniałam, liczą się proporcje. Większość dziewczyn przy tak niskim poziomie tkanki tłuszczowej nie jest w stanie utrzymać pełnego, kształtnego biustu. Fitnesska, która marzy o sukcesach krajowych czy międzynarodowych, nie może pozwolić sobie na to, żeby nie mieć ładnych piersi. Wówczas jej szanse na wygraną spadają. To kwestia dostosowania się.

Ty też poprawiałaś?

Tak, ale zrobiłam to na długo przed zawodami. Dzięki temu czuję się ze sobą lepiej i jest mi wygodniej na treningach.

Co poradziłabyś ludziom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę ze sportem i czują się niepewnie? Ja pamiętam, jak sama pierwszy raz założyłam buty do biegania, zaczęłam truchtać po osiedlu i miałam wrażenie, że cała ulica się na mnie patrzy.

Też pamiętam stres przed swoim pierwszym treningiem na siłowni. Wydawało mi się, że na pewno ćwiczę źle, brzydko wyglądam, mam nie takie ubranie i w ogóle wszystko jest na opak. Bardzo miło wspominam swojego pierwszego trenera, który po prostu po ludzku sam do mnie podszedł i pokazał, co i jak. Od tego, czyli od profesjonalnej porady i opieki zawodowca, trzeba zacząć. Ludzie, którzy ćwiczą sami, często się przetrenowują. I efekt jest odwrotny do zamierzonego, bo zamiast budować mięśnie, spalają je. Klucz leży w tym, żeby ćwiczyć spokojnie i systematycznie 4-5 razy w tygodniu. Ważna jest też zbilansowana dieta dostosowana do indywidualnych potrzeb i formy danej osoby.

Bardzo dziękuję za rozmowę. Gdzie można cię spotkać?

Na spacerze z moim nowym psem. W kinie. W klubie Calypso na Wilanowie. No i oczywiście na moim fanpejdżu.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z facebook.com/KrystynaZrazewskaBikiniFitness/photos

Chcesz dowiedzieć się więcej o życiu fitnesski? Followuj Krystynę na Facebooku: 

https://www.facebook.com/KrystynaZrazewskaBikiniFitness

0 Like

Share This Story

Trening
  • Piękna kobieta totalnie zaangażowana w swoją pasję. Czego można chcieć więcej od życia? ;)

  • Łukasz

    Bardzo fajny wywiad ;)

  • aniaja

    nie mogłam się zdecydować czy napisać tu, czy do Ciebie prywatnie, entliczek-pentliczek, wypadło tu. Odczuwam jakiś dziwny dysonans po przeczytaniu tego wywiadu. Z jednej strony podziwiam te kobiete za samozaparcie, zaangażowanie, obstawanie przy swoim wyborze i samodyscyplinę (moze dlatego, że u mnie z tym różnie :). Na coś się w życiu zdecydowała i przy tym trwa, odnosi sukcesy i wydaje sie być szczęśliwa. I super, niech jej się dobrze dzieje.
    A jednak z drugiej strony jakoś mnie ten wywiad „uwiera”. Zaskoczona jestem, że po tekście o prawidłowym odżywianiu i dbaniu o siebie w rozsądny sposób, publikujesz wywiad z kimś, kto tak naprawdę (w długiej perspektywie) świadomie szkodzi swojemu zdrowiu. Pięć razy dziennie kurczak z ryżem? Jeden dzień w tygodniu „binge day”? Z tego co mi wiadomo o zdrowym odżywianiu Pani Krystyna robi sobie niezłe kuku. I ona nie robi tego przez tydzień czy dwa, czy nawet miesiąc, by schudnąćczy wyrzeźbić się, ona tak żyje.
    Ma obsesję na punkcie swojego ciała, bo to jej sposób na życie. Jednak z mojej perspektywy „zafiksowanie” na jednej tylko dziedzinie i rezygnacja z innych, może skończyc się bolesnym upadkiem i potłuczeniem nie tylko „pupy”, ale też głowy. Jedna kontuzja i Pani Krystyna nie ma w życiu nic. Może być trenerem, ale z tego co mówi, to jakieś działanie uboczne. Nie mogąc startować w zawodach i prezentować swojego pięknego ciała, praca nad którym wydaje się być całym jej życiem, co jej pozostanie? Pamiętam Twoje wkurwienie z powodu zaprzestania biegania, wyobrażasz sobie, jak ona by sie czuła?
    No uwiera mnie ten wywiad tutaj, Pani pachnie obsesją, bynajmniej nie Calvina Kleina. Sorry, Malvina, ale pierwszy raz żałuję, że się skusiłam na przeczytanie.

    • Poznałam Krystynę i uwierz mi – ona nie pachnie obsesją, ale pasją i bardzo zdroworozsądkowym podejściem. Po pierwsze, doskonale wie, co robi. Ćwiczy pod okiem trenera, korzysta z porad dietetyka. Jej cheat day, czy też, jak wolisz binge day, obowiązuje ją wyłącznie przed zawodami, w okresie redukcji i jest o wiele lepszym rozwiązaniem niż codzienne podjadanie chipsów/słodyczy/fast-foodów. To raz.

      Dwa – białko w postaci chudego kurczaka + zdrowe węglowodany w ryżu i warzywach to jeden z najlepszych posiłków dla sportowców, zwłaszcza tych intensywnie spalających tkankę tłuszczową i budujących masę mięśniową.

      Trzy – Krystyna jest wykształconą kobietą i posiada doświadczenie zawodowe. Myślę, że w przypadku kontuzji świetnie poradziłaby sobie w życiu, nawet jeśli nie mogłaby już brać udziału w zawodach, ani nawet pracować jako trener personalny.

      Łatwo jest ferować wyroki, trudniej zmienić perspektywę i spróbować zrozumieć, że czasami nasza pasja czy zawód bardzo mocno weryfikują nasz styl życia.

      • Dear Pająk, przepraszam, że odkopuję taki tekst, ale jakoś mi się klikł. Nie napiszę „dziękuję za…”, bo mię takie wyznania mierżą, niemniej – fajnie było przeczytać.

        A jeśli chodzi o te wypowiedzi trochę wyżej… jakoś tak kurcze jest, że zawsze się ludzie dowalają do tych zdrowych o to, że nie są „flawless”. Podejrzewam, że odwodnienie przed zawodami można spokojnie porównać do kilku porządnych kaców po ostrym piciu. Studia, anyone? A cheat meal… raz nie zawsze i polecam sprawdzić dokładnie skład swojego „zdrowego razowego chleba fit” zanim zaczniemy gęgać o chemii…

    • Ania

      Ja również mam ambiwalentny stosunek do wywiadu… z jednej strony Krystyna mówi o sfiksowaniu sportem i zdrowym odżywianiem, a z drugiej jest pasjonatką sportu, który ze zdrowym lifestyle jest trochę na bakier – w końcu odwodnienie organizmu na potrzeby konkursu nie ma ze zdrowym zyciem nic wspolnego.
      Co do cheat day… sam w sobie może być naprawdę świetną sprawą dla osób np. na diecie, pomaga utrzymac się w ryzach, dając pewną odskocznię, jednak w ustach osóby, która mówi o zdrowym odżywianiu, McDonald’s brzmi co najmniej niepokojąco… tu nie chodzi nawet o kwestię diety, ale chemikaliow, którymi naładowane jest „jedzenie” z tego przybytku.
      Też jestem pasjonatka sportu i właśnie zdrowego odzywiania i miewam cheat days, w których pozwalam sobie na ciacho, pizzę czy zapiekankę, jednak pochodzą one ze zdrowych składników, nie laboratorium i myślę, że tutaj jest różnica.

      Abstrahując od tego wszystkiego, twoja rozmowczyni ma świetne ciało i tego jej gratuluję!

  • powinni przeorganizować te całe zawody, bo nie widzę w tym sensu- na scenie babeczka wygląda jak potwór, a na co dzień taka piękna kobieta że aż miło patrzeć! Na scenie powinny prezentować się w bardziej naturalnej formie. No, ale wtedy to byłyby wybory miss, a nie fitness.. Dobrze że zapytałaś o biust ;) co prawda widać, że jest zrobiony, bo nie ma szans na taakie piersi przy takim maciupkim bf, ale jest zrobiony bardzo naturalnie i proporcjonalnie. Ja też ćwiczę na siłowni, widzę że jest to popularniejsze niż np. 4-5 lat temu, kiedy byłam jedyną dziewczyną na sali i wszyscy wywalali gały. Ale właśnie ta kwestia biustu jest niesprawiedliwa, wkurza mnie to że faceci mogą się ciąć w opór, a dziewczyny muszą pilnować uciekających piersi ;) życie.. Odnośnie robienia sobie krzywdy – chyba lepiej się ‚krzywdzić’ takim trybem życia niż wpierniczać czipsy i panierowanego schabowego siedząc na kanapie i czytając gazetę..