Na wstępie umówmy się – żaden ze mnie hardkor czy znawca. Nie mam nawet rękawa, choć to pewnie kwestia najbliższych kilku lat. Póki co noszę dwa tatuaże. Pierwszy, zrobiony przed 14 laty. Drugi – dwa dni temu. Różnica jest taka, ze pierwszy z nich wygląda jak gówno, drugi – jak dzieło sztuki. Dlaczego? Bo dziś już wiem, że do trwałego malowania ciała trzeba po prostu dojrzeć. A przede wszystkim, mieć pełną świadomość tego, co się robi.
Cofnijmy się w czasie. Mam 16 lat, siedzę sama w domu, oglądam MTV i własnoręcznie, na kostce, wyparzoną igłą i atramentem, dziaram. Chcecie wiedzieć, co?
KURT
Kurt, kurwa, Cobain. Nie muszę chyba dodawać, że słucham wtedy Nirvany, onanizuję się do „Rape me”, a piątego kwietnia zawsze zapalam świeczkę. Mam totalnego jebca na punkcie samobójcy z Aberdeen. Taki wiek. No więc tatuuję sobie KURT, a potem zakładam skarpetki i czekam, aż rodzice wrócą od znajomych. Ojciec idzie spać, matka zauważa plamę krwi. „Co ci?”, jedno spojrzenie, szybki ruch ręką, słodka tajemnica zbuntowanej szesnastolatki wychodzi na światło dzienne. Krótka pogadanka o tężcu, HIV i zagrożeniu życia, parę siwych włosów i decyzja zapada. Najpierw szczepionka, później „profesjonalne studio tatuażu”. Dostaję pieniądze i krzyż na drogę.
Idę do kolegi Patryka, bo taniej. Za kasę, która mi zostaje, kupuję fajki. Wzór wymyślam na miejscu, w międzyczasie jaramy. Ja papierosy, Patryk zioło. Taka jestem szalona. Taka jestem głupia. Noszę ten tatuaż do dziś. Trochę z sentymentu, trochę dlatego, że nie miałam pomysłu, co z nim dalej zrobić.
*
Cofnijmy się w czasie. Mam 29 lat. Leżę na zafoliowanym łóżku i patrzę na Mayę, jak przygotowuje tusz i maszynki. Zerkam na kalkę odbitą na żebrach i boję się jak sam skurwysyn. Bo jeśli dziś artystka będzie miała zły dzień, to ja z tym jej złym dniem zostanę już na całe życie. Maya kicha głośno, siąpi nosem, ale wygląda, jakby wiedziała, co robi. Sram żarem.
#1. Tatuaż jest na całe życie
Niby oczywista oczywistość, ale nawet Johnny Depp o tym zapomniał, kiedy tatuował sobie imię VINONA na ramieniu czy innym pośladku. To chyba najgorsze, co można zrobić – uwierzyć, że osoba, z którą jesteś dziś, będzie już na całe życie…
Depp był w o tyle komfortowej sytuacji, że z Vinony mógł zrobić Vino. Ale co na przykład z taką Natalią? Albo Olgą? Mariuszem? Zbigniewem?
Ludzie zbyt łatwo ulegają modzie. A później mnożą się kolejki do wypalania tribali, Marlenek i kolorowych motylków na dupie. Sęk w tym, że tatuażu nigdy do końca się nie pozbędziesz. Wypalanie to koszt rzędu 200-300 zł za sesję. Na efekty czekasz od 3 do 7 miesięcy. Czasami wystarczą trzy sesje. Czasami dwanaście to za mało. Zwłaszcza, jeśli tatuaż jest kolorowy. Anyway, ślad i tak zostaje. Możesz więc chodzić, jak wyprany w perwolu, ewentualnie pokryć starą dziarę nową. I nic więcej nie zrobisz, Bożenko. Więc zastanów się raz jeszcze. Nadal chcesz mieć swojego „Stefana” na cycku?
#2. Tatuowanie boli
Nie, nie jak ukłucie komara. To jest kilkugodzinny, permanentny rozkurw receptorów. Jeśli nie jesteś odporny na ból i mdlejesz przy zastrzyku, odpuść.
Intensyfikacja bólu zależy od miejsca, w którym tatuujesz. Łatwiej jest na udzie czy brzuchu, gdzie mamy więcej tkanki tłuszczowej, trudniej na kostce, kręgosłupie czy żebrach, gdzie warstwa skóry jest cienka, a tym samym ból sięga zenitu.
Moje dziaranie na kostce trwało niecałą godzinę. Pogryzłam wtedy swojemu chłopakowi rękę do krwi.
Dwa dni temu przez prawie cztery godziny Maya tatuowała mi żebra. Wiedziałam, że będzie ciężko, ale nie spodziewałam się odruchów wymiotnych i gryzienia własnego nadgarstka tylko po to, żeby przenieść źródło bólu gdzieś indziej i zrobić mały mindfuck własnemu mózgowi.
Jeszcze nigdy w życiu nie przeżyłam tak potwornego bólu. Nawet wtedy, kiedy przejechał po mnie samochód i rozpierdolił mi nogę na prawie-pół. Nie wiem. Chyba tylko poród bez znieczulenia i amputacja na żywca mogą być gorsze.
Jeśli nie jesteś na to gotowy (a nigdy nie będziesz), odpuść.
#3. Tatuowanie to sztuka
Taka inna forma malarstwa. Czy grafiki użytkowej. Dobry tatuator to dobry rysownik.
Każdy z nich ma swój styl. W Warszawie, jeśli chcesz proste linie i geometryczne wzory, idziesz do Krisa. Jak chcesz zajebiście zrobiony motyw zwierzęcy, uderzasz do Grześka z Azazela albo Luka lub Mai z Art Force Tattoo. Jest też Najgorsze Studio w Mieście i Caffeine, ale ich wtajemniczonym nie muszę przedstawiać.
Generalnie chodzi o to, żeby wzór, który chcesz zrobić, dopasować do odpowiedniego artysty. Jak ktoś ma komiksową kreskę, to Ci nie pierdolnie naturalistycznego tygrysa na całe plecy. Zanim wybierzesz tatuatora, przejrzyj dokładnie jego prace i zastanów się, się czy będzie w stanie zrobić dokładnie to, czego oczekujesz. Nie kieruj się opiniami innych, słuchaj własnej intuicji. Ja tak zrobiłam i nie żałuję. Znajomi polecali Panasa albo Igora. Wybrałam Mayę i dziś wiem, że nie mogłam trafić lepiej. Mój koliber jest arcydziełem. Zdechnę z tym ptakiem na żebrach i jestem z tego dumna.
#4. Na dobry tatuaż trzeba czekać
Większość renomowanych tatuatorów w Polsce jest tak obłożonych robotą, że trzeba liczyć się z oczekiwaniem na dziarę od 3 do nawet 12 miesięcy. Oczywiście, możesz iść do pani Krysi ze „Studia Pirsingu i Tatuarzu Krystyna”, tylko potem nie dziw się, że Twój lew na łopatce wygląda jak morświn na wierzbie.
No chyba, że Twój tatuator właśnie przyleciał do Polski, nie gawarisz po naszemu, tylko po ruski i angielksi, generalnie nikt go nie zna, więc też nie ma do niego zaufania. Ja tak miałam z Mayą. Zobaczyłam jej prace, przepadłam na amen, a potem zadzwoniłam, żeby umówić się na dziaranie. Kiedy usłyszałam, że pierwszy wolny termin ma za dwa tygodnie, najpierw była euforia, a potem panika. No bo jak to tak? Wolna? To znaczy, że albo chujowo dziara, albo chujowo dziara. Postanowiłam z nią pogadać.
#5. Poznaj tatuatora swego
Zanim zdecydujesz się, u kogo robić tatuaż, najpierw poznaj człowieka. Idź, porozmawiaj z nim, powiedz, jaki masz pomysł, zobacz, czy on to czuje. Jeśli nie, odpuść. Jeśli tak, pogódź się z faktem, że Twój wzór prawdopodobnie nigdy nie będzie w 100% taki, jak go sobie wymyśliłeś. Dobry tatuator jest jak dobry fryzjer gej – wie lepiej od Ciebie, czego potrzebujesz.
Oczywiście nie chodzi o to, żeby dać sobie narzucić czyjś koncept. Chodzi o to, żeby zaufać człowiekowi, który ma większe doświadczenie niż Ty. Jeśli tatuator mówi Ci, że ciemniejsze kolory będą wyglądać lepiej, zaufaj mu. Jeśli mówi, że zrobi to odrobinę inaczej, niż zakładałeś, zaufaj mu. To artysta, nie malarz ścienny Wiesiek. Z całym szacunkiem dla Wieśków, ale…
Zaufaj mu.
Ja miałam problem, żeby całkowicie oddać się w ręce Mai. Ale urzekła mnie swoją wiedzą, profesjonalizmem, klimatem seksownej, wydziaranej dupy. I suma summarum, zrobiła mi z żeber jesień średniowiecza. Nie mogło być lepiej.
#6. Ceń tatuatora swego
Jak chcesz motylka nad tyłkiem za pińcet złotych, idź do Pani Krysi.
Jak chcesz tatuaż z prawdziwego zdarzenia, idź do artysty i wydaj kasę taką, jaką musiałbyś zapłacić za średniej jakości obraz ścienny.
W Warszawie jedna sesja (6-8h) to koszt rzędu 1000-1400 PLNów. W innych miastach może ze dwie stówy taniej. Biorąc pod uwagę, że tatuaż zostaje z Tobą 4ever, nie ma się nad czym zastanawiać.
#7. Bądź pewny
Jeśli o ból trzewi przyprawiają Cię teksty z cyklu „jak ty z tym będziesz wyglądać na starość?”, nie idź i nie tatuuj się. Jeśli obawiasz się wirusa HIV, tężca, żółtaczki, kup sobie zestaw małego chemika, ale nie tatuuj się. Jeśli chodzenie w folii spożywczej i smarowanie się 5 razy dziennie maścią Cię przerasta, nie dziaraj. Zawsze, gdy czujesz, że robisz coś wbrew sobie – odpuść.
Mała rada dla tych po drugiej stronie mocy
Nie tatuujesz się? Nie lubisz tego? Nie podoba Ci się malowanie własnego ciała? Żyj i daj żyć innym. Uszanuj to, że są na tym świecie ludzie, którzy świadomie wybrali wzór, miejsce, czas i symbolikę. Przespali się z pomysłem. Przemyśleli i z pełną świadomością poszli raz na zawsze zmienić swoje ciało. Nie pytaj ich „na co ci ten tatuaż?„.
Inteligentni ludzie nie lubią głupich pytań.