Minęła mnie wczoraj, tuż przy metrze Słodowiec. Na oko 170 cm wzrostu, 35 kilo żywej wagi. Szła tak, jakby za chwilę miała upaść. Zamiast nóg – kości. Martwa twarz, choć podkład nałożony wzorowo, róż na policzkach – klasa. Włosy zafarbowane na matowy czarny, ładny. Szkoda, że połowę z tych włosów zostawiła za sobą. Na chodniku. W metrze. Na dywanie. W kiblu, razem z tym, co wyrzygała. Na łóżku swojego chłopaka, gdyby go miała, bo w końcu chłopcy nie umawiają się z anorektyczkami. Kiedyś mogła być nawet ładna.
Spotkałyśmy się wzrokiem. Powiedziałam niemo, że rozumiem, odpowiedziała uśmiechem. Dumnym. Ledwo utrzymując równowagę, trzęsącą się dłonią sięgając do torebki. Zastanawiałam się, czy jest świadoma tego, że już po niej.
Za każdym razem, kiedy widzę jedną z nich, uginają się pode mną kolana. Bo byłam tam. Jakieś siedem lat. Jedną czwartą swojego życia. Dopiero dziś, po pięciu latach od ostatniego nawrotu, jestem gotowa, żeby powiedzieć o anoreksji na głos. Nie chcę skandalu. Chcę, żeby ten tekst trafił tam, gdzie trafić powinien.
Początki bywają niewinne
Zawsze miałam chłopięcą sylwetkę. Małe cycki, wąskie biodra, zerowe wcięcie w talii. Wtedy jeszcze chodzenie na siłownię czy inny fitness nie było w modzie. Dziewczyny, żeby poprawić figurę, odchudzały się. Miałam 17 lat. Nie podobał mi się mój brzuch. Więc zaczęłam ograniczać jedzenie. Zaczęło się od kanapek wyrzucanych do szkolnego kosza na śmieci, skończyło na jednym jabłku dziennie. Tak. Potrafiłam chować obiad w foliowy worek i upychać go do kieszeni spodni. Wylewać zupę do kwiatka. Trzymać pod językiem jedzenie tak długo, aż mogłam je swobodnie wypluć. Kiedy miałam ochotę na czekoladę, wąchałam ją. Potem już sam zapach mnie odrzucał. Zjadłam coś ponad normę? Ćwiczyłam, dopóki nie padłam na podłogę. Z wycieńczenia, bo w końcu co miałam spalać?
Uczucie głodu dawało mi siłę. Czułam się lepsza od innych, bo potrafiłam nad głodem zapanować. Choć kolana wystawały tak mocno, że zetknięcie jednej nogi z drugą przynosiło ból. Ale ja widziałam tylko jedno: brzuch, który wciąż nie był wystarczająco płaski.
W krytycznym momencie doszłam do 36 kilogramów. Byłam w stanie założyć na siebie dwie pary dżinsów i bokserki, a wciąż potrzebny był mi pasek. Regularnie trafiałam do szpitala z nieznośnym bólem brzucha.
– Co pani zjadła?
– Kromkę chleba z pomidorem.
Bo mama we mnie wmusiła, a nie zdążyłam wyrzygać.
Samotność anorektyczki
Za każdym razem schemat był ten sam. Niepowodzenie w życiu, stres albo 2 kilogramy więcej. Nie bawiłam się w półśrodki – po prostu ograniczałam jedzenie do minimum. Bo ja wiem? 500 kcal dziennie?
Najpierw zatrzymywał mi się okres. Chwilę potem zaczynały wypadać włosy. Z czasem przychodziło osłabienie, niezdolność koncentracji. Rozdrażnienie, smutek, depresja. Niemoc.
Prosili, błagali, płakali. Próbowali rozmawiać, wysyłali do psychologa. Grozili pozwem sądowym i ubezwłasnowolnieniem. A potem się poddali. W końcu mogłam nie jeść i nikt nic nie mówił. Byłam najszczęśliwszą anorektyczką pod słońcem. Ludzie odchodzili – nie rozumieli, jak można siebie tak niszczyć. Tylko „Ana” zawsze była obok. Moja najlepsza przyjaciółka.
Nienawidziłam kurwy. Ale nie potrafiłam się od niej uwolnić.
Do ostatniej kropli
Patrzyłam w lustro i widziałam trupa: nogi jak patyki, zapadnięte policzki, wory pod oczami, przerzedzone włosy. I wielki brzuch. Zaczęło do mnie docierać, że nie tędy droga. Więc zapisałam się na siłownię.
Tak wiem. Świetny pomysł dla człowieka na skraju wyczerpania. Ale pomógł.
Pomiar masy ciała wskazał na skrajne niedożywienie. Dostałam rozpiskę treningową – 4 dni w tygodniu + dietę na 1350 kalorii. Dziś, przyjmując takie ilości pokarmu, byłabym w stanie jako tako funkcjonować, pod jednym warunkiem – zero sportu i jakiejkolwiek innej aktywności. Wtedy, przy treningach, były to dla mnie niewyobrażalne ilości. Jadłam mniej niż w rozpisce, ćwiczyłam więcej. Katowałam się 5-6 razy w tygodniu bardzo intensywnymi ćwiczeniami kardio. I chwała bogu, bo chyba tylko to mnie uratowało. W pewnym momencie organizm zaczął się buntować. Dieta tysiąc kalorii dziennie przestała wystarczać. Jadłam serek wiejski z kromką chlebka ryżowego i po dwóch godzinach byłam głodna, ale w zupełnie inny sposób niż do tej pory. Nie potrafiłam już tego głodu przetrzymać. Początkowo się opierałam, ale w końcu… zaczęłam jeść. Nieśmiało dodawałam kolejne porcje do swoich posiłków. Jadłam coraz więcej, a rezultaty były coraz lepsze. Zauważyłam, że wyrabiają mi się biodra. Brzuch był jakiś taki „węższy”. Nogi powoli przestawały być suche i mogłam już zakładać dwie pary dżinsów, ale bez bokserek. I bez paska. Po kilku miesiącach włosy znów nabrały blasku. Po pół roku wrócił okres. A potem zobaczyłam zdjęcia z wesela koleżanki. Zawyłam.
Dostrzec problem
Po raz pierwszy od siedmiu lat zobaczyłam nie siebie, a przerażająco chudą dziewczynę, która w wieku 24 lat wygląda na niedorozwiniętą piętnastolatkę. Dotarło do mnie, że zmarnowałam siedem lat. Siedem lat na kurewską chorobę, która z człowieka robi wrak.
Anoreksja to choroba psychiczna. To dążenie do perfekcjonizmu. Pokrętny sposób na przejęcie kontroli nad swoim życiem. To lęk. I zaburzony obraz postrzegania własnej cielesności. To bardzo często choroba tych, od których wymaga się dużo. Nieleczona prowadzi prosto do grobu. Sęk w tym, że anorektyczka nie widzi potrzeby, żeby się leczyć. Dlatego zwykle proces wyniszczania organizmu trwa latami. Dopóki coś nie pęknie.
Kto Ci pomoże?
Da się jeść i mieć świetną sylwetkę. Da się jeść i mieć kontrolę nad własnym życiem. Da się jeść i być silnym człowiekiem. Da się jeść i się tym jedzeniem cieszyć – bez wyrzutów sumienia. Wiem, co mówię. Pamiętaj, że bardzo długo byłam tam, gdzie dziś jesteś Ty.
Godzinami słuchałam próśb własnej matki. Pytań zaniepokojonego wychowawcy. Suchych stwierdzeń terapeuty. Ale to lustro wciąż wiedziało najlepiej. Znasz to, prawda? Ja wiem, że znasz.
I obie doskonale wiemy, że wciąż samą siebie okłamujesz.
Kto Ci pomoże?
Nikt. To Ty musisz. Sama. Musisz poczuć choć cień potrzeby, żeby z tym skończyć. Wtedy krzycz po pomoc.
Daj znać, jeśli będziesz chciała pogadać.
A Wy – Wy, z boku, nie bądźcie obojętni. Reagujcie. Może to dzięki Wam w tej drugiej osobie coś pęknie i pozwoli raz na zawsze rozliczyć się z tym gównem, jakim jest anoreksja.
Pingback: Luźne przemyślenia: Rozmiar zero. | SO KAYKA()