Uwielbiam laski, które z szamponem do włosów widują się raz na tydzień, dezodorant znają głównie z reklam, a nogi golą w wyjątkowych okolicznościach, czyli przed seksem.
Już widzę te wszystkie rozsierdzone -istki sypiące z rękawa komentarzami typu „Kobieta nie została stworzona po to, by podobać się mężczyźnie”, albo „Precz z uprzedmiatawianiem!”. A ponieważ w pełni się z Paniami zgadzam, zacznę od tego, że dbanie o siebie, czy to kobiety, czy mężczyzny, powinno wynikać z potrzeby podobania się SOBIE, czucia się dobrze WE WŁASNEJ skórze oraz – co równie istotne – z obowiązku nie zatruwania życia obywatelom obdarzonym zmysłem węchu i wzroku. Mężczyzna odziany w spodnie, którym właściciel nie jest potrzebny, by stać, mierzi mnie równie mocno, co zaniedbana kobieta. Ale pech chciał, że dziś akurat będę pisać o babach, a nie o chłopach, więc jeśli Ci to przeszkadza, droga Czytelniczko, lepiej odpuść sobie ten wpis i zajmij się czymś mniej przyziemnym niż nieogolone łydki. Może idź poczytaj Joyce’a albo coś.
A teraz do sedna. Nie wiem, czy niektórym kobietom po prostu nie chce się o siebie dbać, bo mają w dupie to, że na ich włosach można by usmażyć jajko, a na piętach zetrzeć marchewkę, czy może uważają, że tych kilka godzin w tygodniu poświęconych na regulację brwi, pielęgnację stóp lub zrobienie pillingu uwłacza ich kobiecej godności? Sporo bym dała, by poznać odpowiedź.
Sama nie lubię golić nóg, ale jeszcze bardziej nie znoszę odrastających włosków, kłujących niemiłosiernie przy każdym zetknięciu jednej nogi z drugą. Ostatnio zastanawiałam się, w jakiej pozycji zasypiają kobiety, dla których maszynka do golenia to wciąż ósmy cód świata? Bo jeśli na boku, w pozycji embrionalnej, to szacun, naprawdę. Ja raz spróbowałam i po 20 minutach skapitulowałam – wlazłam pod prysznic, chwyciłam za brzytwę, wróciłam do łóżka i po 2 minutach spałam jak dziecko. Naprawdę nie widzę potrzeby hodowania włosów w żadnym innym miejscu poza głową. Choć rozumiem paski, gwiazdki, a nawet ładnie przycięte kępki w wiadomym miejscu, to kompletnie nie potrafię zaakceptować dzikiej puszczy i dredów wyłażących zza majtek. Czasy hippisów się skończyły, na miłość bozzzką.
Przetłuszczone włosy, prysznic w dni parzyste i awersja do dezodorantów to skrajna patologia, więc daruję sobie komentowanie tego typu zaniedbań. Doczepię się za to do stóp. I nie chodzi mi tu o halluksy, koślawe palce, czy wielgachne platfusy, bo z tym – niestety – niewiele można zrobić. Mówię o podstawowej pielęgnacji, która powinna być chyba objęta w Polsce jakąś ustawą. Gdy wchodzę do szatni na siłowni i widzę te nieprzycinane od dwóch tygodni szpony ze złażącym lakierem w kolorze perłowego różu, gdy muszę znosić widok pięt przypominających krater wulkanu, to odechciewa mi się żyć. Poważnie. Panuje przekonanie, że wizytówką człowieka są jego dłonie. Ja bym jednak optowała za stopami, które łatwiej ukryć, a których przecież nie podajesz drugiej osobie na dzień dobry, chyba, że nazywasz się Wałęsa.
Wracając do meritum. Kolejny grzech zaniedbania to bujne brwi, które tłumaczy tylko jedno – rola Krzysztofa Bosaka w dokumencie o Lidze Polskich Rodzin. Zrośnięte brwi mogą być sexy u facetów, u kobiet (o ile nie jesteś Fridą Cahlo) wyglądają po prostu obleśnie. Podobnie jest z chamskimi odrostami. Shakirze udało się swego czasu przyoszczędzić na farbie do włosów i nieźle na tym wyszła, ale jeśli nie masz takiego ciała, jak ona i nie ruszasz się w równie seksowny, ponętny sposób, lepiej idź do fryzjera i nie strasz ludzi odblaskiem na głowie.
Cienie i wory pod oczami też nie wyglądają zachęcająco. Sama mam problem z tym drugim, kiedy się nie wyśpię lub za długo noszę szkła kontaktowe. Są na to jednak dwa proste sposoby: po pierwsze sen, po drugie krem. I już. Wcale nie musisz kupować wyciągu ze spermy królika. Wystarczy Ziaja czy inny L’oreal z Rossmanna za 10-50 złotych.
Last but not least – ciuchy. Ja nie wiem, co jest z tymi dziewczynami nie tak, że te, które mają co pokazać, zakładają na siebie jakieś hipsterskie worki po ziemniakach, a te, które powinny zakryć to i owo, odsłaniają wszelkie swoje zwały i fałdy. Serio, nie trzeba oglądać Tapmadl, żeby wiedzieć, że jak się ma uda o średnicy opony samochodowej i dupę wielkości szafy, to się mini nie zakłada. Eh. A już kompletnie nie rozumiem kobiet, które owszem, może i urodą nie grzeszą, ale nie robią NIC, by matkę naturę trochę oszukać. Zamiast okularów noszą słoiki. Zamiast podkładu używają kremu natłuszczającego, po którym skóra świeci się jak psu jajca. Zamiast normalnej bluzki zakładają t-shirt z Tweetiem, a zamiast zwykłych gaci jakieś niewyobrażalne reformy w kolorze bladoróżowym. I nie mówcie mi, że te laski nie maja pieniędzy na normalne ciuchy, bo zajebiste szmatki można kupić w pierwszym lepszym lumpeksie od 5 złotych za sztukę. Wiem, bo sama często zaopatruję się w takich miejscach i znajduję sporo fajnych rzeczy.
fot. Stuart Dryburgh
Dopóki nie napisałam tego tekstu, naśmiewałam się z programów o przemianach. Ale im więcej o nich myślę, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że te shitowe produkcje są nam – Polkom – jednak potrzebne. Starsze pokolenie chyba jeszcze nie zauważyło, że PRL skończył się prawie ćwierć wieku temu. Młodsze (czyt. piękne trzydziestoletnie) – cóż – nam czytali na dobranoc „Brzydkie Kaczątko”. Nadzieja w obecnych gimnazjalistkach. Strach się bać.
10 grzechów zaniedbania:
- Konflikt z mydłem, dezodorantem i pastą do zębów.
- Tłuste włosy.
- Nieogolone nogi.
- Nieogolone pachy (*nie wiem, co gorsze).
- Tarka na stopach.
- Afro na cipce.
- Lakier złażący z paznokci.
- Odrosty. Chamskie.
- Krzaki zamiast brwi.
- Bielizna – antygwałt.
Dodalibyście coś do tego dekalogu? Julia chyba ma jakiś pomysł ;)