Trening Biegacza – kryzys z ch*** w tle

Co się dzieje, gdy redaktor naczelny jednego z największych portali biegowych w Polsce zamieszcza na oficjalnym fanpejdżu strony wulgarny post?

 

Po pierwsze, traci wartościowych czytelników. W tym przypadku chodzi o ludzi, którzy od profesjonalnego portalu biegowego oczekują rzetelnych informacji, wiedzy popartej doświadczeniem i odrobiny szacunku ze strony prowadzących. Po drugie, zyskuje tymczasowych fanów skupionych wokół sensacji, bardziej zainteresowanych jednym kontrowersyjnym wpisem niż ogólnym przekazem, jaki oferuje portal i reprezentujący go w mediach społecznościowych fanpejdż. Po trzecie, zalicza bunt na pokładzie – pojawiają się pracownicy, którzy publicznie przyznają, że ich szef zachowuje się nieprofesjonalnie i nieodpowiedzialnie.

Mateusz Jasiński, bo o nim mowa, mimo młodego wieku (22 l.), zdążył już zaistnieć w biegowo-medialnym światku. Były chodziarz, instruktor lekkoatletyki, biegacz, bloger w naTemat.pl i przede wszystkim redaktor naczelny oraz założyciel portalu TreningBiegacza.pl, lubi czasami zabłysnąć. A to pokaże gołą klatę, a to opowie anegdotkę o „Panu Henryku, co upierdolił kierownicę majonezem”… Ot, takie tam, błędy młodości. Dopuszczalne do momentu, gdy autor wrzuca je na swój własny facebookowy profil. Problem pojawia się, kiedy ten sam człowiek, było nie było redaktor naczelny specjalistycznego portalu, dla wielu biegaczy autorytet w kwestii treningów i żywienia, zamieszcza na oficjalnym fanpejdżu strony cytat na prawie 5 tys. znaków, w którym 50 procent treści stanowią słowa kurwa, dziwka, chuj.

Jeśli wejdziemy w rolę zblazowanego biegacza o dresiarskich zapędach i przełkniemy liczbę użytych w poście przekleństw, może nawet się uśmiejemy. Ot, ciąg myślowy frustrata, który w bieganiu znajduje ukojenie. Sęk w tym, że nie o poczucie humoru tutaj chodzi, a o granice dobrego smaku, które w tym przypadku zostały mocno naruszone. Czy jest miejsce na tego typu kontrowersyjne posunięcia w biegowej społeczności? Nie sądzę. Jasiński nie dążył do zwykłej prowokacji, postanowił wulgarnym wpisem poruszyć serca i umysły swoich czytelników. Jak sam twierdzi, chodziło mu o pokazanie, że „można myśleć i wyrażać emocje w sposób, który innym nie przyszedłby nawet do głowy”. Nie jestem przekonana, czy kurwadziwkachuj to najlepsze środki wyrazu, jakich należałoby użyć w procesie perswazji i edukacji własnych odbiorców.

Niefortunny wpis to jedno, reakcja na rodzący się kryzys – drugie. Jasiński mógł wyjść z sytuacji obronną ręką na dwa sposoby: 1. wytoczyć mocne argumenty i tym samym zbić przeciwników, 2. przyznać się do popełnionego faux pas i obiecać poprawę rozczarowanym fanom. Na własne nieszczęście wybrał bramkę nr 3 – mętne próby udowodnienia czytelnikom, że są głupsi od niego. W tym przypadku zabrakło i doświadczenia, i dystansu do siebie, o którym redaktor naczelny tak ochoczo pisze. 

Jasiński sam sobie przeczy, mota się, a do tego operuje językiem à la wczesny Żeromski – nie da się tego czytać. Popełnia też kardynalny błąd, nie odnosząc się bezpośrednio do komentarza swojej podwładnej – Oli, która publicznie go krytykuje, zyskując przy tym spore poparcie czytelników.

Jeśli dyskusja na Facebooku ucichnie, a Wirtualne Media czy Marketing przy Kawie nie podchwycą tematu, po całej sprawie pozostanie niesmak, kilku(set) byłych fanów i może jedna bezrobotna dziennikarka. Jasiński nadal będzie pisał pierdoły, a ludzie nadal będą je czytać. Pytanie tylko, kim za parę miesięcy będą główni odbiorcy Treningu Biegacza?

0 Like

Share This Story

Media