Gówno prawda, a więc zacznijmy od obalenia tezy zawartej w tytule.
Na palcach jednej ręki mogę policzyć ludzi, którzy nie chcieliby dzielić życia z drugim człowiekiem na jakichkolwiek zasadach. Owszem, są etapy, kiedy lepiej i łatwiej jest być samemu, bo np. jesteśmy studentami i chcemy ruchać co popadnie. Przeżywamy kryzys wieku średniego i też chcemy ruchać. Zakończyliśmy burzliwy związek i potrzebujemy okiełznać mindfuck w głowie. Robimy karierę i jesteśmy świadomi, że nie znaleźlibyśmy dla drugiej osoby czasu. Albo idziemy do więzienia odsiadywać wyrok, więc związek nie miałby większego sensu.
Problem pojawia się, kiedy taki etap, który powinien być przejściowy, rozciągamy na całe swoje życie. Wiecie, to coś jak z dożywociem. Albo jak z tłumaczeniem własnej nadwagi ciążą, która miała miejsce 10 lat temu. Albo jak z płaceniem za seks w wieku 40 lat. Rozumiecie? Tego typu ludzie wybierają równię pochyłą, bo albo boją się wzlotów i upadków, albo po prostu nie chce im się wprowadzać jakichkolwiek zmian w swoim życiu.
I tu przechodzimy do sedna sprawy. No, prawie, bo najpierw…
Singielka poznaje faceta
A raczej, po dłuższym okresie samotności, wpuszcza mężczyznę do swojego życia. I co się wtedy dzieje? Ano, poza motylkami w brzuchu, seksem w wannie i kolacjami w fancy restauracjach, są jeszcze problemy – w głowie. I nie, zwykle wcale nie chodzi o to, że koleś jest nieodpowiedzialny, chorobliwie zazdrosny, ma problemy z alkoholem albo funkcjonuje poza prawem. Te problemy, problemy długoletnich singielek, bardzo często sprowadzają się do następujących obszarów życia:
– przestrzeń,
– wolny czas,
– kompromisy
oraz stwierdzeń:
– on mi przeszkadza,
– on mnie ogranicza,
– on sprawia, że muszę rezygnować z pewnych rzeczy.
Przykład?
Agata. Kiedy poznała Kamila, była sama od… Od zawsze. Początkowo podchodziła do gościa z dystansem, po kilku miesiącach zaczęła się wkręcać. I choć miała ochotę na spotkania z nim, równie mocno chciała widywać się z przyjaciółkami, ekipą z firmy i dziewczynami z klubu fitness. Zaczęło brakować czasu na babskie wyjazdy, drinka po pracy i wszelkie dodatkowe zajęcia, którymi do tej pory wypełniała wieczory. Bo widzicie, Agata była mistrzynią w organizowaniu sobie wolnego czasu. W poniedziałek francuski, we wtorek zumba, w środę kurs detektywistyczny, w czwartek bieganie i francuski, w piątek impreza, w sobotę kosmetyczka i paznokcie, w niedzielę pilates, no i nie zapominajmy o obiecującej karierze w wielkiej korpo. Ciężko było wcisnąć faceta w napięty grafik, a jeszcze ciężej było z czegokolwiek zrezygnować… Tym sposobem Agata poczuła się osaczona i ograniczana („bo on chce spędzać ze mną więcej czasu!”), a stąd wystarczył już tylko krok do permanentnej frustracji i… spuszczenia kolesia w kiblu.
Albo taka Karina. Wiek: 33. Singielka od pięciu lat. Młoda dyrektor HR, z pasjami, bo i pływanie, i motocykl, do tego bogate życie towarzyskie. I nagle bum! Na basenie spotyka Janka. Janek fajny facet, ogarnięty lekarz, w jej wieku, do tego też zajarany wyścigówkami. Spędzają więc razem dużo czasu, jeżdżą, pływają, kupują winyle, chodzą na wernisaże, oddają się pracy, niby wszystko gra… I nagle Janek się wprowadza (ona ma większe mieszkanie) i nic już nie jest jak dawniej. Bo piasek z butów. Bo nie ta strona łóżka. Bo ona nie segreguje śmieci, a on tak. Bo on puszcza głośno muzykę, a ona nie. Do tego przestawił jej wszystkie kwiatki. Nagle się Karinie ying i yang zesrało, a całe ustawione od linijki życie jebło jak spod pędzla Pollocka. No bo jak to tak? Miały być bonusy, a tu intruz na chacie i skarpety pod łóżkiem. Kumacie?
Tu już nie chodzi o zdrowy egoizm tylko o schematy, nawyki i przyzwyczajenia, z którymi trzeba zacząć bardzo mocno walczyć, jeśli chce się być z drugim człowiekiem. No właśnie. „Chce” jest tu słowem kluczowym.
Singielki „z wyboru” NIE CHCĄ
Ja nie wyrokuję, ja to wiem, bo sama zaliczyłam taki etap w swoim życiu, ale też miałam i wciąż mam spore pole obserwacji na moich znajomych i przyjaciółkach. Większość z nich w pewnym momencie zrozumiała, że problem nie tkwi w facecie, z którym próbują być, ale w nich samych. I zaczęły, krok po kroku, mozolnie, zmieniać swoje przyzwyczajenia, które od lat torowały im drogę przez życie.
W którymś momencie kliknęło i całe to pierdolenie o ograniczaniu wolności i braku rozwoju w związku, po prostu ucichło pod kopułą. Odkryły, może i późno, ale odkryły, że fajniej jest robić pewne rzeczy razem albo chociaż obok siebie bez konieczności włażenia drugiemu człowiekowi na głowę. I że dopóki w związku jest szacunek, miłość i fascynacja drugą osobą, dopóty Playstaytion na komodzie w salonie, niezdrowe zamiłowanie do komedii z Lesliem Nielsenem oraz piasek z butów rozsypany po przedpokoju, są jak Gracjan Roztocki – może i wkurwiające, ale nieszkodliwe.
Żeby była jasność – ja nie mówię o tym, żeby brać (czy tam braść, jakby to powiedziała Krystyna Pawłowicz), co popadnie. I doskonale zdaję sobie sprawę, że „rynek” dla 30-kilkuletnich kobiet jest ograniczony, bo większość ogarniętych facetów nosi już kółko na palcu. Mówię o tym, że kiedy na naszej drodze staje fajny, ciekawy człowiek, a my postanawiamy wpuścić go do naszego życia, powinnyśmy robić to w pełnej gotowości na zmiany. Bo to nigdy nie będzie tak, że wjedziesz w związek na pełnej kurwie niczym Śpiąca Królewna. Przychodzi królewicz, całuje Cię w czółko i jeb!, wszystkie problemy znikają. Problemy, to się kochana dopiero zaczną. Warto o tym pamiętać, bo choćbyś i Księcia na białym koniu spotkała, możesz go przegapić, jeśli będziesz za bardzo skupiona na tym, co być powinno aniżeli na tym, co jest.
Ament.
Fot. Matthew Kane, unsplash.com