Ostatnio mniej piszę, nie da się ukryć. To nie przez książkę, książkę już dawno temu skończyłam, teraz jestem na etapie redakcji i projektowania okładki, w sensie nie że ja projektuję, a graficzka Katarzyna, no whatever, wiecie, o co chodzi. Piszę mniej, bo tak czuję, że czasami mniej znaczy więcej, to znaczy, że kiedy nie mam nic istotnego ani ważnego do powiedzenia, wolę milczeć zamiast tworzyć durne clickbaity typu „10 rzeczy, które musisz zrobić na wakacjach” albo „30 pozycji seksualnych dla twojego kręgosłupa”. Kiedyś uwielbiałam mówić, radzić, podsuwać rozwiązania, bo wydawało mi się, że w ten sposób ratuję ludzkie życia albo chociaż je ułatwiam. Coś jak dobra przyjaciółka, do której wszyscy przychodzą się wypłakać i smarknąć w rękaw. Lubiłam to, dzięki rzeszy czytelników czekających na cotygodniowe kazanie Malviny Pe. czułam się, ważna, potrzebna i mądra. Z czasem zrozumiałam, że nie ma uniwersalnych rozwiązań i że każdy sam musi nauczyć się sprzątać po sobie gówno, Paulo Coelho. Jestem za stara, żeby bawić się w ciotkę dobrą radę. Dojrzałam, zmieniłam się, weszłam wgłąb siebie bez użycia kwasu (Timothy Leary nie lubi tego) i zrozumiałam jedną ważną rzecz.
Nie potrzebujecie mnie
Czytelnicy tego bloga od samego początku przychodzili i odchodzili, niektórzy zostawali na dłużej, inni na krócej, jak to w życiu i jak to z różnego rodzaju znajomościami – każdy przychodził tak długo, jak długo czuł, że odnajduje tutaj coś wartościowego. Humor, styl, porady, mięso, którym lubię rzucić albo kij, który lubię wsadzić w wiadome miejsce. Wierzę, że wciąż ktoś ze starej brygady wpada raz na jakiś czas zobaczyć co słychać i ponapawać się moim genialnym piórem, hasztag ironia. Ale nie wierzę już w szczególną misję tego bloga. Ot, kolejne miejsce w sieci, w którym jakaś typiara pisze o tym, co dla niej ważne. Jedni się z nią zgadzają, inni nie, jedni ją szanują, inni hejtują, czasem ktoś coś udostępni, czasem ktoś napisze maila o tytule „SPIERDALAJ SZMATO!!11ONEONE”, ale generalnie życie toczy się dalej, Adrian Długopis nadal wstaje z kolan przy biurku Trumpa, bo krzeseł zabrakło, Pezet wciąż nie wie, co ma powiedzieć, a 20 procent Polaków nadal nie zna Ewrynajt.
Świat nie potrzebuje was
W czasach egocentrycznej faworyzacji JA (o mnie, dla mnie, we mnie, na mnie) większość ludzi jest przekonanych o tym, że ich życie ma znaczenie. Otóż nie ma. Jakieś 98 procent społeczeństwa:
– niczego nie zmienia na lepsze (chyba że na gorsze),
– w żaden sposób nie przyczynia się do poprawy sytuacji życiowej innych (wręcz przeciwnie, mnożąc się jak króliki i przekazując dalej swoje chujowe geny, śmiecąc, zabijając, używając bez opamiętania samochodów, plastiku i wody, jedyne do czego się przyczyniają, to rozpad tej planety),
– marzy o sięganiu gwiazd, ale zdecydowanie częściej sięga dna (true story),
– no i generalnie spędza swoje życiu na konsumowaniu, wydalaniu i przepierdalaniu czasu na bylejakość.
Są oczywiście jednostki wybitne. I nie, niekoniecznie mam tu na myśli wielkich odkrywców, sportowców, naukowców czy (ekhm) pisarzy. Myślę bardziej o tych, którzy wychodząc poza czubek swojego nosa, najzwyczajniej w świecie, zamiast sięgać gdzie wzrok nie sięga i porywać się z motyką na słońce, całkiem racjonalnie i świadomie ogarniają własne podwórko. O czym mowa? Napiszę w następnym odcinku.
Wnioski?
Sami se wyciągnijcie.
Fot. Yuris Alhumaydy, Unsplash.com