Jesteście w związku już jakiś czas, generalnie się układa, więc stwierdzacie, że to dobry moment, żeby zrobić kolejny krok i zamieszkać razem. Zachęca Was wizja śniadań przynoszonych prosto do łóżka i świeżo wyciskanych soków z pomarańczy. Zasypiania i budzenia się obok siebie. Chodzenia nago po mieszkaniu, kąpieli o trzeciej nad ranem i dzikiego seksu na kuchennym stole. Wspólne mieszkanie ma Was do siebie zbliżyć. Taki jest plan. W rzeczywistości po pół roku macie się ochotę pozabijać. Bo życie to nie reklama kawy Tchibo. Ani mebli Ikea. Ani tym bardziej prezerwatyw Durex.
Decydując się na dzielenie mieszkania z człowiekiem, którego kochasz, tak naprawdę wchodzisz na pole minowe. Nieistotne, jak głębokie uczucie Was łączy i jak cudownie Wam jest ze sobą – czeka Was ciężka próba, której lepiej nie podejmować, jeśli nie jesteście gotowi na zmiany i reorganizację własnego życia.
Po pierwsze – wspólna przestrzeń
Trzeba ją podzielić w taki sposób, żeby nie wchodzić sobie wzajemnie na głowę i nie czuć się przytłoczonym przez drugiego człowieka. Wbrew pozorom to nie jest wcale prosta sprawa. Jeśli np. ona lubi porządek, a jednocześnie nie jest typem mamuśki, która będzie zbierać po Tobie z podłogi brudne skarpety, weź na klatę to, że kawalerskie czasy się skończyły. Miejsce ubrań jest w szafie, a brudnych garów – w zlewie. Jeśli on potrzebuje więcej miejsca na swoje elektroniczne gadżety, modele statków i stos gier, daj mu je, zamiast płakać, że musisz wynieść do piwnicy 20 par butów, w których i tak nie chodzisz.
Po drugie – uszanowanie prywatności drugiej osoby
Wchodzenie do toalety, kiedy on robi kupę, to nie jest oznaka głębokiej więzi, jaka Was łączy. To raczej pierwszy krok do przedwczesnego rozpadu związku. Wąchanie co rano nieświeżego oddechu drugiej osoby, spanie obok, kiedy chora kaszle jak gruźlik albo poklepywanie po plecach, gdy załamana kolejnym życiowym niepowodzeniem wyciera smarki w rękaw, w zupełności wystarczy, żeby zobaczyć człowieka w innym świetle. Jasne, kochacie się, więc nawet zasmarkane rękawy nie są Wam straszne. Ale pewnych granic nie powinno się przekraczać. Z tym punktem wiąże się kolejny.
Po trzecie – dbanie o siebie
Ludzie, którzy decydują się razem zamieszkać, często zapominają o tym, że wygląd jednak ma znaczenie. Miał znaczenie, kiedy się poznaliście, prawda? Miłość nie zwalnia z obowiązku, by dla tej drugiej osoby wciąż starać się wyglądać atrakcyjnie. Nie tylko od wielkiego dzwonu. Nie tylko przed randką z okazji trzeciej rocznicy. Ty odpuszczasz sobie golenie nóg co 2 dni, on chodzi po domu w rozciągniętych dresach i dziurawej koszulce… Efekt jest taki, że z czasem zaczynacie patrzeć na siebie, jak na rodzeństwo. Albo kumpli z czasów studenckich, z którymi łoiło się browar, niekoniecznie chodziło do łóżka. Nawet, jeśli po całym dniu pracy wskakujesz w dres, niech on będzie czysty, pachnący i schludny. Dbaj o to, żeby druga osoba nie musiała wąchać po Tobie aromatów w łazience. Bierz prysznic przed seksem oralnym. To wszystko jest takie proste, a tak łatwo o tym zapomnieć.
Po czwarte – sztuka obserwacji i wyciągania wniosków
Wspólne mieszkanie nie sprawi, że będzie Ci łatwiej drugą osobę zmienić, czy – jak to mówią niektóre kobiety – „urobić”. Jeśli dziś jej pokój wygląda tak, jakby przeszedł przez niego tajfun, przygotuj się na to, że kiedy zamieszkacie razem, Wasze mieszkanie będzie wyglądać podobnie. Jeśli on ma skłonność do gromadzenia masy niepotrzebnych rzeczy, pogódź się z faktem, że gdy z nim zamieszkasz, będziesz się czuć jak jeden z muzealnych eksponatów. Jeśli ona z natury jest wybuchowa, nie licz na to, że wspólne mieszkanie zadziała na nią jak xanax. Wręcz przeciwnie. Wady partnera zobaczycie teraz w nowym, ostrzejszym świetle. Jeśli nie jesteście na to gotowi i w głębi duszy czujecie, że nie dacie rady zaakceptować słabych stron drugiej osoby, zrezygnujcie z planu, by razem zamieszkać. A najlepiej rozstańcie się już teraz.
Po piąte – sztuka kompromisu
To, co najtrudniejsze, zostawiam na koniec. Czasami jedna strona musi ustąpić, żeby ta druga poczuła się szczęśliwa. Czasami własny komfort i wygodę trzeba odstawić na bok. To właśnie jest najtrudniejsze. Nie tylko w mieszkaniu, ale też w byciu z drugim człowiekiem. Jeśli więc pomimo wad, wzajemnych pretensji i niedoskonałości jesteście w stanie znaleźć złoty środek, gratuluję. Z tej mąki będzie chleb. A mieszkanie czy nie mieszkanie razem ma tu akurat najmniejsze znaczenie.