Rzucił mną o ścianę, mocno. Rozbiłam się na maleńkie kawałki. Zbierał mnie długo, jakieś dwie godziny. A później sklejał. Dzień, dwa. Miesiące. Jakoś się trzymam.
Jako humanistka-ateistka, najwyżej w hierarchii wartości stawiam człowieka. Pewnie dlatego, że to najbardziej fascynująca istota, jaką wypluł ten świat.
Chcemy wierzyć, że jesteśmy lepsi od innych, ale prawda jest taka, że zostaliśmy ulepieni z tej samej gliny.
Każdy z nas jednego dnia może zdobywać szczyty tylko po to, by drugiego obudzić się na dnie. Nigdy nie wiesz, czy w obliczu tragedii, sytuacji niecodziennej, bliżej Ci będzie do świętego, czy do szmaty. Choćbyś nie wiem jak wierzył w swoją siłę, wciąż nie wszystko zależy od Ciebie. Są zbiegi okoliczności, nieszczęśliwe wypadki, zrządzenia losu. Call it, as you wish, możesz to nazwać Bogiem – ja się nie obrażę.
Jak to człowiek, znam smak szczęścia i smak zwycięstwa. Znam smak rozkładu, zepsucia, poniżenia i pustki. Nie boję się śmierdzącego żula, dziecka z wodogłowiem, psychopaty bijącego swoją żonę, prostytutki. Nie czuję pokory przed księdzem, profesorem czy prokuratorem generalnym tylko dlatego, że nosi swój tytuł i swój kubraczek. Mówiąc bardzo symbolicznie, to jednak nie szata zdobi człowieka.
A człowiek bywa słaby i zagubiony, silny i okrutny. Bywa, że działa na oślep, podświadomie, na krawędzi. To – wbrew pozorom – jest każdemu z nas potrzebne.
Ten, kto nie kontestuje, nie pyta i nie poddaje w wątpliwość własnego człowieczeństwa, jest martwy.
To znaczy żyje, ale tak, jakby był kilka metrów pod ziemią. W ciasnej trumnie, bez perspektywy wyjścia.
Dopóki nie spróbujesz zakazanego, nigdy do końca nie będziesz wiedział, czym jest zło, a czym dobro. Nie przekonasz się na własnej skórze o tym, że nie jesteś obrazkiem perfekcyjnym. Że być może bliżej Ci do tej szmaty niż do przykładnego obrazu człowieka, za jakiego zwykłeś uchodzić w najbliższym otoczeniu.
Zło, w swojej najprostszej, najbardziej prymitywnej postaci, tkwi w każdym z nas.
Zło pociąga, bo to właśnie dzięki niemu przełamujemy pewne bariery i testujemy granice swojego jestestwa. Zło jest potrzebne. Paradoksalnie – pozwala ustalić zasady gry, unormować system wartości. Zło jest dobre, dopóki szafujesz nim na tyle, że może obrócić się tylko przeciwko Tobie.
Ale człowiek już tak ma, że kiedy przekracza pewne granice, lubi zabierać innych ze sobą.
Tak jakby w przekonaniu, że lepiej (bezpieczniej) będzie, jeśli to on zrobi pierwszy krok, złamie czystość. Na przedramieniu zawiąże opaskę, klepnie w żyłę, zrobi zastrzyk. Weźmie za rękę i zaprowadzi do ciemnego pokoju, żeby pokazać, czym jest miłość. Jako pierwszy powie „Boga nie ma” i zasieje wątpliwość. Albo poharata Cię tak, że tylko skorupa będzie w stanie utrzymać tę galaretę, która została w środku.
Każdy z nas spotkał choć raz takiego człowieka na swojej drodze. I pewnie każdy z nas, choć raz, świadomie bądź nie, był nim. Tym, który zabija niewinność, zmusza do przewartościowania, zamyka w labiryncie bez wyjścia. Albo ciągnie na dno.
Cząstki elementarne
Kiedy już cisnął mną o ścianę, nie odbiłam się. Nie wstałam i nie otrzepałam, jak ten wilk z kreskówek. Rozbił mnie i to był ten moment, kiedy on sam pękł i rozbił się we własnych oczach. Odłamki po nim noszę w sobie do dziś. Oboje już nigdy nie będziemy tymi samymi ludźmi.