Przez ostatnich 5 lat sporo podróżowałam, głównie po krajach Europy Południowej. Poznałam mnóstwo Włochów, Hiszpanów, Portugalczyków, Brazylijczyków i innych południowców. Im więcej czasu z nimi spędzałam, im lepiej ich poznawałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że my – Polacy – cierpimy na bliżej nieokreśloną chorobę narodową. Objawy: smutek, gburowatość, neurotyzm, chamstwo i mściwość.
Zaczęłam się zastanawiać, z czego to wynika? Dlaczego narzekamy z byle powodu, nie potrafimy cieszyć się chwilą, pomstujemy na wszystko, co nam się nie podoba i wyżywamy swoje frustracje na innych? Dlaczego?
Słońce
Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to słońce – w Polsce zjawisko rzadko spotykane, w ciepłych krajach – wiadomo. Słońce wpływa zbawiennie na nasz autonomiczny układ nerwowy, reguluje procesy snu i czuwania, poprawia krążenie krwi, zbija cholesterol, wzmacnia układ odpornościowy, wpływa korzystnie na przemianę materii i wzmaga popęd seksualny. Pod wpływem światła słonecznego wydzielają się też endorfiny i serotonina – „hormon szczęścia”. Coś w tym musi być. Po 3 miesiącach życia na Południu, gdzie żarłam makarony, pizze i melony, sypiałam na plaży, piłam przerażające ilości wina i pracowałam po nocach, bo w dzień mi się nie chciało, czułam się o niebo lepiej, zgrabniej, zdrowiej i seksowniej niż po ostatnich dwóch latach spędzonych w Polsce, gdzie zdrowo się odżywiałam, biegałam, chodziłam na siłownię i prowadziłam bardzo regularny tryb życia.
Słońce nastraja pozytywnie, zwiększa nasze siły witalne i sprawia, że chce się żyć. Tylko jak w takim razie wytłumaczyć radosne usposobieniu Irlandczyków, którzy 364 dni w roku spędzają pod parasolem? Jasne, ktoś zaraz powie, że oni skutecznie znieczulają się Guinessem albo whisky. Ale my tu w Polsce też za kołnierz nie wylewamy, a jakoś daleko nam do radosnego pląsania w rytmie dud.
Dla pewności sprawdziłam jeszcze wskaźniki samobójstw. O dziwo, nie są najwyższe w Skandynawii, gdzie ludzie cierpią na notoryczny brak słońca, ale wśród obywateli państw byłego bloku wschodniego. To naprowadziło mnie na kolejny trop…
Bo za Gierka
Choć od obalenia komuny w Polsce minęło ponad 20 lat, nadal lubimy tłumaczyć naszą polaczkowatość stanem wojennym, wieloletnim brakiem dostępu do dóbr kultury i nauki, niemożnością podróżowania, późnym wejściem kapitalizmu itede. Jesteśmy zakompleksieni, bo mieliśmy gorzej niż inni. Jesteśmy malkontentami, bo przecież „nam się należy”, a nie dostajemy. Jesteśmy sfrustrowani, bo inni mają więcej/lepiej/bardziej. A jak my mamy lepiej i bardziej, to też nam źle, bo nas nauczyli, że wszyscy muszą mieć po równo. No i dupa. Jest dysonans.
Dlaczego za komuny ludzie potrafili cieszyć się wystaną w kolejce rolką papieru toaletowego, a teraz takich rolek mają 150 rodzajów do wyboru w różnych kolorach, zapachach, gramaturach, cenach, wzorkach i srolkach i narzekają, że za mało? Że za drogo, że nie po drodze i że „kiedyś to był papier, a teraz to, panie, gówno jest, a nie papier?”. No dlaczego?
Jarzmo
Rozbiory, zabory, wojny. Lata niewoli, romantycznych upadków i pozytywistycznych wzlotów. Lata głębokiej wiary w to, że „Polska Mesjaszem Narodów”, a Polacy – „Bożymi Pomazańcami”. Lata biernego oczekiwania na cud: samo sie musi rozwiązać, bo bóg tak chciał, bo on nas wybrał. A potem holocaust – ogrom cierpienia i… cierpiętnicza postawa kolejnych pokoleń.
Ale historia nie jest jednoznaczna. Bo okazuje się, że my, Polacy – boże pomazańce, ofiary hitleryzmu i stalinizmu, też mordowaliśmy. Żydów, na przykład. I nękaliśmy. Dajmy na to Ukraińców. Ale podręczniki do historii milczą. A Mickiewicze i Słowackie narodowi wieszczą. I tylko gołębie na ich pomniki srają.
Lubimy się pławić w tej naszej przeszłości, jak byśmy tylko my doświadczyli cierpienia. A co mają powiedzieć Hiszpanie, którzy pamiętają czasy reżimu Franco? Albo Włosi, którzy żyją w wolnym zjednoczonym państwie dopiero od II połowy XIX wieku? Co mają powiedzieć rodziny, które straciły swoich bliskich w czasie zamachów bombowych w Madrycie? Będziemy się licytować? Bo we Włoszech II WŚ pochłonęła „tylko” pół miliona ofiar, a w Polsce prawie 6? To może porównamy liczbę ofiar w Madrycie z liczbą ofiar w katastrofie Smoleńskiej?
Wywieźcie mnie na taczce gnoju
Narody, społeczeństwa przeżywają dramaty. Ponoszą ofiary. Biorą udział w wojnach. Mają dyktatorów. Powstania. Kryzysy. Rozłamy. I nie może to ich tłumaczyć z tego, jakimi są ludźmi.
Na Sardynii weszłam do sklepu, nie mówiąc po włosku nic poza „ciao”. Nie mogliśmy się dogadać. Właściciele cały czas uśmiechali się do mnie, gestykulowali, próbowali pokazać, o co im chodzi. Było dużo śmiechu. W końcu wysłali swoją córkę, żeby zawołała koleżankę, która mówi trochę po angielsku. Przybiegło ich chyba z pięć, tych córek, koleżanek i bóg wie jeszcze kogo. W końcu zapomniałam, po co tam przyszłam. Nic nie kupiłam, a właścicielka ucałowała mnie na pożegnanie. W Polsce w kolejce stał przede mną Murzyn. Pani ekspedientka powiedziała, że ona dzikusa nie obsłuży.
W Hiszpanii cieszyliśmy się, że mamy plażę, zachód słońca i wino za 2 euro. W Polsce koleżanka wróciła z all inclusive w Egipcie. Wakacje były do niczego, bo im lokalna kuchnia nie smakowała.
W centrum Neapolu ze znajomymi Włochami szukaliśmy przez ponad pół godziny miejsca do zaparkowania. Kiedy w końcu jedno znaleźliśmy, jakaś para zgrabnie wślizgnęła się swoim nowiutkim sportowym cabrio i zaparkowała na „naszym” miejscu. Tylko czekałam, aż Vincenzo – kierowca – zacznie rzucać jakimiś „vaffanculo” czy „che cazzo”. A on wychylił się i odmachał tamtemu kierowcy. Zaczęli śmiać się z sytuacji, rozmawiać, aż w końcu nasze ekipy wylądowały na wspólnej imprezie. W Polsce… serio, chyba nie muszę opowiadać, co by było w Polsce?
Jesteśmy biedni
„Donald Tusk, huj ci w mózg” – widziałam ostatnio wyryte w pociągu na drzwiach kibla.
No tak. Według badań CBOS, aż 85 proc. Polaków źle ocenia warunki życia w naszym kraju. Zdaniem prof. Janusza Heitzmana, prezesa Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, nowym zagrożeniem dla równowagi psychicznej staje się dla nas praca ponad normę, od 10 do nawet 14 godzin na dobę. Aż 77 proc. Polaków obawia się bezrobocia, a 41 proc. biedy. W Polsce bezrobocie sięga 12 procent.
W Hiszpanii jeszcze rok temu poziom całkowitego bezrobocia wynosił ponad 21 proc., czyli najwięcej spośród wszystkich rozwiniętych państw świata. Blisko 45 proc. młodych ludzi pozostaje bez pracy. Załamał się rynek nieruchomości. Hiszpanie wzięli kredyty, których nie mają z czego spłacić na domy, które nigdy nie zostaną wybudowane. Ludzie strajkują, protestują i domagają się zmian. Ale jednocześnie przyznają, że są dobrej myśli – bo wiadomo już, gdzie został popełniony błąd i teraz po prostu trzeba go naprawić. „Mañana, mañana. Kryzys nie będzie trwał wiecznie, a jakaś praca w końcu się znajdzie” – mówią.
Grecja się rozpada i żyje na garnuszku UE. Bezrobocie sięga 22 procent. Co robią Grecy? Otwierają portal internetowy ola kala, OK (wszystko idzie dobrze), który ma przeciwdziałać kryzysowi pokazując wyłącznie pozytywne i optymistyczne zdjęcia i informacje.
We Włoszech moi znajomi po trzech fakultetach nie mogą znaleźć pracy. Jest źle, tak samo jak w Grecji i w Hiszpanii. Nigdzie nie ma władzy idealnej. Poza Polską też bywa źle, a nawet gorzej. Ale tylko my mamy monopol na narzekanie.
Przy okazji pisania tego posta wpisałam w Google frazę „dlaczego Polacy są tacy smutni?”. O dziwo, trafiłam na kilka rozbudowanych dyskusji na różnych forach internetowych. Pozwolę sobie tu przytoczyć wypowiedź niejakiej/-ego użytkowniczki/-ka Bingola z portalu pytamy.pl: „Co ma piernik do wiatraka? Tzn. co mają zarobki, rządy i inne pierdoły do tego, żeby ludzie się uśmiechali? Naprawdę wierzycie w to, że jak ktoś idzie ulicą, to cały czas myśli o spłacie kredytu, czy o tym, że podrożała mąka? Ktoś pisał o Kubańczykach – jak popatrzycie na ich roześmiane twarze i skłonność do zabawy, to na tej zasadzie można pomyśleć że Kuba to kraj mlekiem i miodem płynący, nieprawdaż? (…). Taki mamy charakter narodowy – narzekamy na wszystko i wszędzie szukamy winnych swoich niepowodzeń! Zastanawialiście się kiedyś, skąd wziął się zwyczaj mówienia „stara bida” na pytanie „co słychać?” Po prostu nie wypada sie chwalić, bo to jest w złym tonie. Trzeba trochę ponarzekać, pozrzędzić, aby nie wypaść z roli. To mamy w genach. Czy jest jakiś naród, który do bólu kultywuje pamięć o przegranych bitwach, powstaniach czy innych klęskach?”.
Bez komentarza.
Polaczkowo
OK. Ja rozumiem, że kiedy my pomarańcze widzieliśmy tylko na Boże Narodzenie albo wcale, Hiszpanie, Włosi i Grecy opierdalali je kilogramami na śniadanie. Podczas gdy my Murzynów oglądaliśmy co najwyżej w „Kochaj albo rzuć”, Hiszpanki Murzynom rodziły dzieci. Mieliśmy mniej czasu na to, żeby się obyć w świecie, nauczyć tolerancji dla odmienności, zrozumieć, na czym polega wolność. Ale błagam – od niemal 15 lat jesteśmy w NATO, od ośmiu lat w UE, latamy Rayanem po całej Europie, mówimy po angielsku lepiej niż wszyscy Włosi i Hiszpanie razem wzięci, pół świata kocha naszą wódkę, kobiety i oscypki, więc może najwyższy czas przestać panoszyć się po ulicach z tą miną cierpiętnika, skrzywdzonego przez los „człowieczka”?
Może czas przestać naskakiwać na ludzi w supermarkecie tylko dlatego, że zapomnieli zważyć kiwi i na 2 minuty zablokowali kolejkę? Że jak się komuś lepiej od nas powodzi to nie znaczy, że trzeba mu na złość pety do śmietnika wrzucać albo powietrze z opon spuszczać? Może warto zdać sobie sprawę, że da się na luzie, bez spiny i afery? I na pytanie „Co tam u ciebie?” przyznać otwarcie, że „U mnie wszystko fajnie”, a nie, że stara bida?