Może zadzwoniłbym do ciebie z budki mówiąc, że zależy mi na tobie i jestem smutny. I mam w bagażniku kierowcę taksówki, którą porwałem razem z nim i stoję na dole z flaszką wódki. Wziąłbym łyka i o nic nie pytał, pocałowałbym cię w usta, by poczuć smak życia. Wrócił się, przyłożył sobie lufę do skroni. Gdyby miało nie być jutra, tak właśnie bym zrobił.
Znacie ten kawałek Pezeta? Ja przypomniałam go sobie ostatnio na jego koncercie w Stodole. Stałam tam, pośrodku sali, z wódką w dłoni, przytłoczona tłumem rozedrganych gimnazjalistów, kompletnie poza tym, co działo się dokoła mnie. Tak się jakoś stało, że słuchałam go całą sobą. I choć większość tekstów P. znam na pamięć, tym razem zagrały we mnie zupełnie inaczej.
Gdyby miało nie być jutra… co byś zrobił?
Chcemy wierzyć, że bylibyśmy na tyle szaleni, spontaniczni i głodni wrażeń, by kraść miliony, uprawiać seks życia, skoczyć na bungee albo ruszyć w nieznane. By niszczyć wrogów, łamać zakazy, rzucić się w przepaść albo w wir imprezy. Byleby nie zmarnować ostatnich chwil. Byle móc przed samym końcem wdepnąć jeszcze raz gaz do dechy. Poczuć smak życia, umrzeć spełnionym.
Brzmi kusząco, co? To dlaczego nie żyjemy tak na co dzień? Pomyślcie, o ile świat byłby ciekawszy. Mielibyśmy całą masę dziwek, alfonsów, kalek i alkoholików. Ćpunów, degeneratów, punków i hippisów. Nudystów, kanibali, skurwysynów i morderców. Mielibyśmy globalny niż demograficzny i nową anarchię. Papież, Hanna Gronkiewicz-Waltz i Szeryf Internetu nie byliby już nikomu potrzebni.
Świat, który znamy, już dawno by nie istniał.
Na co dzień trzymamy się zasad i konwenansów tak mocno, że w obliczu końca chcielibyśmy je wszystkie złamać, obrócić wniwecz, uwolnić tkwiące w nas demony. Przyjąć podwójną dawkę życia, zaglądając śmierci w oczy.
Szkoda, że to tak nie działa.
Gdyby miało nie być jutra,kupiłabym dużo wina i papierosów. Sporo bym rozmyślała, żeby wszystko sobie w głowie ułożyć. Potem zadzwoniłabym do tych, z którymi być nie mogę i pojechała do tych, z którymi być należy. Piłabym, paliła, słuchała muzyki, rozmawiała. Śmiała się, nerwowo stukając palcami o blat stołu. Strach ściskałby mi żołądek, bo w końcu kto z nas jest gotowy, by przerwać swoje życie jak nitkę? Myślałabym o tym, że już nigdy nie poprawię tatuażu i nie napiszę książki. Nie przebiegnę maratonu, nie urodzę dziecka, nie zapalę cracku i nie pojadę na Creamfields. Musiałabym to przełknąć, popić gorzką żołądkową, zagryźć pieprzem, a potem…
… a potem dojść do wniosku, że mam zajebiste szczęście, ponieważ w ten ostatni dzień nie jestem sama.
Jadąc w ciemności przez las wyłączyłbym reflektory. Zadzwonił do ciebie mówiąc, że jestem zmęczony. Przeładował broń i przyłożył lufę do skroni. I jeszcze wcześniej łyknąłbym trochę valium i przegrał na wyścigach konnych resztę hajsu. I do jutra byłbym martwy i, kurwa, przyrzekam, chyba to zrobię, bo jutro nic mnie nie czeka.
Gdyby miało nie być jutra, tak właśnie byś zrobił?