Wszyscy wiemy, że telewizja to zło. To programy zakładające, że kobieta pełnoetatowo zajmująca się domem i wychowaniem dziecka, musi być tępą pipą odłączoną od mózgu wraz z przecięciem pierwszej pępowiny.
Nie nowina, że programy typu „Dzień dobry TVN”, czy „Pytanie na Śniadanie” (swoją drogą, ujmująca nazwa) są skierowane przede wszystkim do kobiet, bo to one w naszym społeczeństwie najczęściej pełnią zaszczytną rolę kur domowych, które o 7 rano mają czas na oglądanie podekscytowanej Doroty Wellman i Marcina Mam-Na-To-Wyjebane Prokopa.
Tak się składa, że wczoraj o 7 rano, w związku ze świątecznym wyjazdem do Polski B, również miałam chwilę, by pakowanie walizki obrzydzić sobie zerkaniem w ekran i analizowaniem poziomu upodlenia polskiej telewizji.
Najpierw dowiedziałam się, że, de facto, bóg istnieje. W „Kawie czy herbacie” Maciej Kurzajewski konsekwentnie przepytywał swego, de facto, gościa, jak to jest przeżyć śmierć kliniczną. Gość – Eben Alexander – nosił garnitur, okulary, wyglądał jak Bill Gates i był, de facto, z Ameryki. Tym de facto sposobem posługiwał się językiem powszechnie znanym jako angielski, w którym to języku konsekwentnie nadużywał zwrotu „in fact”. Lektor – półgłówek nie zadał sobie trudu, by językowego paszkwila zwyczajnie w swoim tłumaczeniu pominąć. Pewnie, po co? Widz – idiota kupi wszysto. I tak kilka milionów Polek i Polaków usłyszało „De facto widziałem tunel. Tunel był de facto pełny światła. Przemieszczałem się w nim na skrzydłach, de facto, motyla. De facto, to nie był taki motyl, jakie mamy tu, na Ziemi. Był, de facto, inny”. I tak dalej.
Już chciałam wyłączyć de facto telewizję, kiedy do akcji wkroczyła specjalistka od savoir vivre’u. Dzięki niej dowiedziałam się, że jajko na miękko należy jeść łyżeczką, zaś jajecznicę i jajka na twardo – przy pomocy widelca. No kto by pomyślał. Nie wpadłabym też na pomysł, że jaja przepiórcze są duże i jedząc je, być może warto będzie posłużyć się nie tylko widelcem, ale również nożem, by nie ścigać jajka po talerzu, jak, ha ha ha, Gustlik. Przezabawne. Wszystkie gospodynie domowe jednomyślnie się ubawiły.
Następnie głos mieli specjaliści od czci i wiary, czyli Ewa Kuryło i Piotr Pręgowski – aktorzy z superprodukcji polskiej „Ranczo”. Na pytanie, „Jak spędzisz święta?” pani Ewa odrzekła: „Jak wszyscy Polacy – najpierw zjemy śniadanie wielkanocne, a potem pójdziemy do kościoła”. Aha. A jak ktoś planuje przed śniadaniem robić podbiegi, a po śniadaniu po bożemu uprawiać seks do wieczora, to jakiej jest narodowości? Bo ja chyba muszę wymienić dowód.
Dzięki śniadaniowym piewcom wiedzy dowiedziałam się też, że polskie dzieci, których tatusiowie i mamusiowie tyrają w UK na spłatę kredytu za mieszkanie z widokiem na beton, to eurosieroty. Najwidoczniej normalne sieroty juz się nie sprzedają. Te z przedrostkiem „euro” mile łechcą nasze ego – polskie sieroty TEŻ są w Europie. Kosmopolityzm pełną gębą, Panowie i Panie.
Po tych rewelacjach byłabym w stanie przełknąć nawet Jacykowa śpiewającego piosenki wielkanocne w przebraniu kurczaka. Niestety, przyszedł T., odłączył mi telewizor od prądu i zadał bardzo ważne, egzystencjonalne pytanie: „Ochujałaś?”.
No cóż, mało brakowało.