Deszcz zacinał, ludzie chowali głowy w kołnierze płaszczy, gdzieś wyła syrena, ktoś sikał pod monopolowym, chłopiec przewrócił się i rzucił w ramiona matki z rykiem. Zapach drzew był tak silny, że niemal przypominał woń jarania. Miernota goniła bezkres. Zastanawiałam się, czy stoi za tym czyjkolwiek bóg, czy może jednak przypadek.
Puf, i stało się. Wielki wybuch, zderzenie komet, sinica, która postanowiła zostać człowiekiem. Różne rzeczy przychodzą do głowy, gdy nie wiesz, w którym kierunku zmierzasz.
Wiecie, z biegaczami jest tak, że muszą mieć plan. Plan treningowy, plan żywieniowy, plan startowy i plan trasy na poszczególne biegi. Rzadko zdarza się, że delikwent wychodzi z domu i po prostu rusza przed siebie, w głębokiej dupie mając tempo, tętno, dystans i trasę.
Trening duszy
Pamiętacie Rocky’ego Balboę, gdy biegnie przez ulice Filadelfii, a w tle leci muzyka Billa Contiego? Albo Forresta Gumpa, który zawsze „jak gdzieś szedł, to biegł”? Pamiętacie niemal frunących przez plażę chłopców z „Rydwanów Ognia”? A tych wszystkich filmowych bohaterów, którzy pędzą przed siebie bez opamiętania w deszczu, przez pola, lasy, śniegi? Tych, którzy rozkładają ramiona i wrzeszczą, ile sił w płucach?
Ja pamiętam.
Trening ciała
Nie bez powodu karcer ma szerokość rozłożonych ramion, a małe, ciemne i zamknięte pomieszczenia na dłuższą metę mogą doprowadzić do obłędu. Nie bez powodu człowiek czuje, że żyje, kiedy staje na szczycie góry, wpatruje się w linię horyzontu albo odgarnia z twarzy włosy targane wiatrem.
Synonimem wolności jest przestrzeń.
Również ta w naszej głowie.
Trening mózgu
Tymczasem my, biegacze skażeni piętnem pierwszych startów i treningowych planów, fiksujemy się na swoich celach, osiągach, przebytych kilometrach i zdobytych trasach, zapominając o tym, że bieganie samo w sobie to przecież jedno z najpiękniejszych, najbardziej mistycznych i psychicznie oczyszczających doświadczeń, jakie człowiekowi kiedykolwiek było dane.
Bieg bez planu i oczekiwań wobec siebie, świata i okoliczności przyrody jest uosobieniem pierwotnej, instynkntownej potrzeby wolności. Tej, o którą tak zaciekle walczymy, gdy zostaje nam odebrana, a którą później sami na własne życzenie depczemy buciorami, dając się zwariować swojemu „muszę”, „powinienem”, „koniecznie”.
Donikąd
Dotarłam na skraj lasu. Stare drzewa przypomniały mi Jego, bo to z Nim kiedyś zbierałam kasztany na leśnej polanie. Gdy dobiegłam do drogi, poczułam zapach palonych liści i wilgoci, zapach dzieciństwa. Biegłam za nim, dopóki wspomnienia nie przestały uwierać w dołku i nie rozeszły się po ciele przyjemnym ciepłem. Mijałam warszawskie kamienice, a oczyma wyobraźni widziałam Wrocław: brukowane drogi, nieprzespane noce, niespełnione miłości i rozmowy przy papierosie na studenckich balkonach pełnych wyszczerbionych popielniczek… We wzroku mijającego mnie, starszego pana dostrzegłam iskierki, które widywałam w oczach mojego dziadka. Strzępki myśli wybuchały niczym bomby atomowe, by po chwili rozpełznąć się gdzieś z tyłu głowy, robiąc miejsce kolejnym mniej lub bardziej znaczącym reminiscencjom.
Bolały mnie nogi, pot lał się z czoła, i choć emocje rozrywały serce i skronia, po raz pierwszy od długiego czasu czułam spokój.
*
Wiecie, z ludźmi jest tak, że muszą mieć plan.
A Ty kiedy ostatnio pobiegłeś donikąd?
Fot. Kamil Lehmann, unsplash.com