O tym, że sensem życia kobiety jest posiadanie dzieci, najgłośniej krzyczą cztery grupy ludzi: ortodoksyjni katolicy, skrajni prawicowcy, mężczyźni tradycjonaliści, którzy wiedzą lepiej i kobiety, które zostały matkami, bo nie miały na siebie innego pomysłu. Dziś będzie o tych ostatnich.
Jedyne dzieci, które do tej pory wzbudziły we mnie uczucia o stopień wyżej od obojętności i dwa stopnie wyżej od niechęci, to dzieci moich najlepszych przyjaciół i te z najbliższej rodziny. Fakt, jestem świetną ciocią. Przez godzinę. Później wychodzę, żeby nie oszaleć. Nie mam dziecka, nie chcę dziecka, a wizyty w „Smyku” przyprawiają mnie o ból trzewi. Jakby to powiedziała Carrie Bradshaw, kids are just not my thing.
Stęskniona macica
A jednak, nie czuję, żeby z tego powodu moje cycki opadły, a jajowody zapłakały rzewnymi łzami. Wąsy też mi nie wyrosły. Wciąż czuję się pełnowartościową kobietą z krwi i kości. I wbrew temu, co sądzą niektórzy, moja macica naprawdę nie tęskni za płodem, który błogo ją wypełni.
To nie kwestia „nie tego mężczyzny”. Nie jestem też kryptolesbijką. Nie mam AIDS, ani nawet HIV. Po prostu nie chcę małej kopii siebie, cudu stworzenia, słodkiego człowieczka, twojego maluszka, niewinnej istotki, czy jakbyście tam tego nienarodzonego, pająkowego dziecka nie nazwali.
Wybór
Uwielbiam swoje życie, jego rytm, przepływ i pulsację. Cenię sobie fakt, że mogę nim sterować jak chcę i nie jestem od nikogo zależna. Do szczęścia potrzebuję samospełnienia, satysfakcji i bliskości ważnych dla mnie ludzi. Nie dziecka. Tak, jestem egoistką i liczy się dla mnie moja własna wygoda. Jestem w stanie wiele poświęcić dla przyjaciół, ukochanego mężczyzny czy ludzi, którzy zajmują ważne miejsce w moim życiu. Ale dziecko? Way too much. Dla mnie to fakt oczywisty i bezdyskusyjny. Nie rozumiem więc, dlaczego osoby, które obrały inną drogę, czują się upoważnione do podważania zasadności moich wyborów. Ja nie pytam świeżo upieczonych matek Ale jak to? Dałaś się rozerwać jakiemuś bachorowi? W imię czego? Nieprzespanych nocy, kolek, obsranych pieluch i zarzyganych kaftaników?
Brzmi obcesowo, prawda? Trochę brutalnie, trochę chamsko, a na pewno nieprzyjemnie. No to teraz odwróćcie sytuację. I zastanówcie się, jak ja się czuję, kiedy kolejna Matka Polka patrzy na mnie z dezaprobatą i zniesmaczona stwierdza, że nie wiem, co tak naprawdę w życiu ważne. Albo zapewnia, że jeszcze zmienię zdanie. Ewentualnie macha ręką i z pobłażliwym uśmiechem kobiety z koła gospodyń wiejskich mówi Będziesz miała swoje, to zobaczysz. Łoj dana, dana. NIE.
Jestem drzazgą w dupie kobiet niespełnionych
Zauważyłam, że najbardziej moje podejście do faktu posiadania bądź nieposiadania dziecka przeszkadza kobietom, które zostały matkami, bo nie bardzo miały inny pomysł na siebie. Nie krytykują mnie dziewczyny, które zaszły w ciążę „przypadkiem”, ale postanowiły jednak urodzić i w tym macierzyństwie się odnalazły. Nie krytykują mnie matki spełnione, których życie „przed” i „po” aż tak drastycznie się nie zmieniło, bo były na tyle świadome swoich potrzeb i oczekiwań, by nie stawiać dziecka na piedestale, tylko potraktowały je jako kolejny krok ku samospełnieniu, byciu lepszym człowiekiem.
Największy problem z bezdzietnymi z wyboru mają kobiety, które sprowadziły sens swojego istnienia do posiadania dziecka. Takie, które poza kaszkami, tartymi marchewkami i prenumeratą magazynu „Mamo, to ja” nie mają kompletnie innych zainteresowań. Ewentualnie te, które postanowiły zrobić sobie dziecko, bo koleżanka też ma, a to jednak trochę głupio nie podążać za trendami. Dziecko może być również sposobem na życie. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Może być lajfstajlem noszonym w chuście, karmionym mlekiem sojowym i ciastkami owsianymi upieczonymi przez full-time nanny. Bo w sumie fajnie jest się z takim małym rozkosznym bobasem pokazać from time to time w kawiarni na Saskiej Kępie. I nieważne, że to dziecko – pokazówka. Ważne, że pozwala mamusi się poczuć lepiej. W końcu gdyby nie ono, nie odnalazłaby sensu życia. No bo umówmy się – łatwiej to zrobić, budząc się o 4 nad ranem na dźwięk płaczu niż w piątek o 12 siedząc z guacamole na ryju u kosmetyczki.
Choć dla mnie to dość smutne i żałosne, nie napisałabym o TYCH matkach złego słowa. Bo w końcu żyjemy w wolnym kraju i każdy z nas ma prawo dokonywać swoich wyborów. One mojego wyboru nie tylko nie szanują, ale też podważają jego zasadność, a tym samym piętnują mnie jako kobietę. Tak, jakby cały sens mojego istnienia sprowadzał się do faktu ustrzelenia jednej z kilkuset komórek jajowych przez jednego żwawego plemnika.
Cóż.