Domagają się miejsc w tramwajach, blokują okienka w przychodniach, śmierdzą naftaliną i głosują na PiS. Tak ich postrzegamy. Niechciani, zepchnięci na margines, ignorowani. Starzy ludzie nie mają w Polsce lekko.
Nie mówię o śmiesznych emeryturach, śmiesznej służbie zdrowia, śmiesznych cenach leków, ani o śmiesznych ruchomych schodach czy windach, których nie ma. Nie mówię o chorobach, wiotczejącym ciele i planach na przyszłość, z którymi powoli trzeba się żegnać.
Mówię o tym, że starość JEST. I starość nas drażni. Przeraża, bo nie chcemy wyobrażać sobie siebie za 30, 40, 50 lat z TAKIM ciałem i takimi problemami. Odpychamy ją więc, ignorujemy, warczymy na nią.
Ostatnio poszłam do banku. Nie pamiętam już, która była godzina. 16, 17 może? Ogon na kilka metrów mnie nie zdziwił, ale fakt, byłam trochę zaskoczona, że 80 procent kolejki to starsi ludzie. Stanęłam na swoim miejscu i nawet specjalnie nie obserwowałam otoczenia zajęta myśleniem o rachunkach, zaległym zleceniu, przeprowadzce i nowych butach do biegania, które muszę kupić. Byłam na innej orbicie, ale wiecie, jak jest – chamstwo i buractwo samo rzuca się w oczy. W pewnym momencie dotarło do mnie, co mówią dwie kobiety stojące obok, jedna koło pięćdziesiątki, druga przed trzydziestką:
– A tych to więcej nie mogło przyleźć?
– Ha! Pani… człowiek po pracy chce załatwić swoje sprawy, a tu cała wataha. Jakby wcześniej nie mogli przyjść! Co oni robią w ciągu dnia?
– A co mogą robić? Pod przychodnią stoją od 5 rano, ludziom numerki odbierają, cholera. Pani wie, że ja ostatnio dwa razy się do lekarza przez nich nie dostałam?!
– No bój się boga… Co pani mówi?
Słuchałam mocno zdziwiona i już miałam powiedzieć, żeby swoje pretensje skierowały lepiej na Wiejską 4/6/8, kiedy za plecami usłyszałam męskie głosy:
– Idziemy potem na chińczyka?
– Bo ja wiem… Nie mam ochoty chyba.
– Nie masz ochoty na chińczyka?!
– No, niiiie…
– O, patrz, ta stara idzie!
– Ta, co tak pierdoli od rzeczy i do ludzi podchodzi?
– No. Na starość jej się klepki poprzestawiały, hahahaha.
– Heheheh. Taaa…
Rozejrzałam się wokół i dostrzegłam ich. Szare berety, bure płaszcze, popielate buty z osiedlowego sklepu, powykręcane dłonie wsparte na wyblakłych drewnianych laskach… W ich twarzach nie dostrzeglibyście tego zacietrzewienia i wściekłości, jakie znacie z telewizyjnych relacji marszów Radia Maryja. Zobaczylibyście smutek, zmęczenie i jakąś taką rezygnację… Zobaczylibyście obojętność.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam ściskanie w dołku. Znacie je na pewno. To BEZRADNOŚĆ. Chciałam podejść do wszystkich tych starych, śmierdzących naftaliną, zrzędliwych starców, wyściskać ich, przytulić, powiedzieć, żeby się nie martwili, że inni ludzie w głębi duszy ich szanują i wcale nie mają pretensji o to, że są tacy rozlaźli i ślamazarni. Że zajmują miejsca w autobusach, cherlają i kaszlą, kłócą się w spożywczym o 5 groszy reszty i nie lubią, jak się na głos mówi słowo „pieprzyć”.
Oczywiście, nie zrobiłam tego. Nie lubię kłamać. Też się boję starości. Też myślę sobie, że ja taka nie będę. Że po pięćdziesiątce już mnie w tym smutnym jak pizda kraju nie zobaczą, a starość spędzę, popijając drinki pod palmą, jeżdżąc na rolkach i biegając po plaży. Tak myślę. Ale póki co, otwieram się na NICH. Rozmawiam. Wysłuchuję w tramwaju historii o nieznanych mi wnukach, wyrodnych córkach i pijących synach. Pokornie ustępuję miejsca. Patrzę ciepło w oczy, pomagam przejść przez ulicę. Staram się myśleć o każdym z nich, jakby to była moja własna babcia, mój dziadek… Próbowaliście?