Jest taki podgatunek… Składa obietnice, z których potem się nie wywiązuje. NIGDY nie robi nic bezinteresownie. Za to ZAWSZE nażre się twoim kosztem. Człowiek-hiena.
Dziś będzie krótko.
Nie wiem, czy kojarzycie, ale poza pisaniem bloga robię w życiu jeszcze parę innych rzeczy, dzięki którym mam na waciki i inne wątpliwe przyjemności. W ramach swojej pracy zdarza mi się z ludźmi przeprowadzać wywiady. Wiadomo, że takich rozmów nie robi się z panem Kaziem spod monopolowego, tylko z ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia w danej dziedzinie. Tak zwanym EKSPERTAMI: prawnikami, psychologami, analitykami rynku albo murarzami – w zależności od tego, na jaki temat akurat piszę.
Osobiście preferuję spotkania face-to-face, rozmowę na żywo, gdzie istnieje możliwość interakcji. Czasami ludzie wolą jednak, żeby wysłać im pytania mailem. OK, rozumiem, może nie mają czasu na pogaduszki, zajęci sympozjami, konferencjami, bzykaniem swoich sekretarek albo leżeniem na kanapie z maską z ogórków na twarzy. Wszystko jest grejt, dopóki deklarują się odpowiedzieć na pytania w sposób rzetelny, jak na specjalistę przystało. Do Chuja Wacława, człowieka nie nazywa się ekspertem za nic.
A jednak. Dziś, po raz pierwszy w mojej zawodowej karierze, trafiłam na hienę. Najpierw zapytała, ile redakcja płaci za wywiad. Eeee… sorry. Po pierwsze, odkąd to redakcje płacą ekspertom za to, że zgodzą się porozmawiać z dziennikarzem? Po drugie, ekwiwalent reklamowy jedno-, dwu- albo kilkustronicowej publikacji prasowej dochodzi nierzadko do kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset tysięcy złotych. Doktor, profesor, czy inny hydraulik ma więc świetną promocję za friko, za którą w innych okolicznościach to on musiałby zapłacić jako za tzw. tekst sponsorowany, czy też advertorial. Tylko oszołom tego nie rozumie i dopomina się o kasę. Takie zachowanie jest kompletnym faux pas w medialnym światku. To raz.
Dwa – jeśli „ekspert” sam wybiera mailową formę korespondencji i deklaruje, że na pytania odpowie w mailu, to tak właśnie robi. Podchodzi do swojej pracy rzetelnie. I szanuje człowieka, który równie profesjonalnie przygotował się do rozmowy. Tak więc jeśli dziennikarz zadaje kilkuzdaniowe, rozbudowane, problematyczne pytanie, ekspert nie odpowiada w dwóch słowach. Nie stwierdza oczywistych oczywistości. Nie pisze „tak” lub „nie”. To nie jest pieprzona ankieta, do cholery.
Respektuję swoich rozmówców. Przychodzę na spotkania z nimi przygotowana. Wiem, o co pytać. Wiem, jak prowadzić rozmowę. Wiem, jaką kawę lubią i co powiedzieć na dzień dobry. W zamian oczekuję profesjonalizmu. Ja nie zbieram ochłapów. I nie handluję padliną. To dzięki mnie, Drodzy Eksperci, wasze wypowiedzi nabierają ludzkiego kształtu i nadają się do czytania. Okażcie trochę szacunku. I nie próbujcie robić dziennikarza w wała. I tak wam się nie uda.