Dlaczego wielcy pisarze chleją i ćpają?

Hemingway. Joyce. London. Faulkner. Burroughs. Fitzgerald. Sagan. Kesey. Bukowski. Thompson. Witkiewicz. Przerwa-Tetmajer. Białoszewski. Hłasko. Wojaczek. Pilch. To tylko niektórzy spośród zacnego grona żyjących i nieżyjących mistrzów pióra, którzy przeszli do historii będąc na nieustannym haju. Albo kacu. Patrząc na temat z boku, można zastanawiać się: JAK? Jak alkoholik odurzony wódą jest w stanie pisać? Jak to możliwe, że na kwaśnym tripie wypływają z Ciebie słowa cytowane przez kilka kolejnych pokoleń?

Cóż. Zastanawiałam się nad tym od dłuższego czasu i chyba wiem. W końcu jestem jedną z nich…

 

Pisarze, podobnie jak malarze, muzycy oraz inni twórcy wszelkiej maści, to raczej niepokorne dusze. Bardziej kontestujące niż pragmatyczne, a więc można powiedzieć, że niedojrzałe. Otwarte na nowe doświadczenia, wykazujące się tendencją do poszukiwania przyjemności, impulsywne. Z jednej strony towarzyskie, z drugiej – nieśmiałe i poszukujące sposobu na złamanie tej nieśmiałości. Egocentryczne. Z zaburzoną samooceną. Dążące do perfekcjonizmu.

 

Całkiem normalny alkoholik

 

Tak mniej więcej psychologia rysuje obraz „osobowości alkoholowej”. I choć nigdy nie stwierdzono, by można było mówić o zestawie cech charakterystycznych dla narkomana czy alkoholika, to jednak trudno nie zgodzić się z powyższym opisem. Jednostki twórcze i kreatywne często mają nasrane do gara, nawet jeśli życiowo są niesamowiecie poukładane.

Weźmy choćby Małgorzatę Halber, która co prawda wielką pisarką nie jest, ale zrobiła jakiś czas temu sporo zamieszania książką „Najgorszy człowiek na świecie”, w której opisuje swoją walkę z nałogiem alkoholowym i narkotykowym. Gośkę znacie na 100% z Vivy, choć udzielała się też m.in. w „Codzienniku Feministycznym”. Elokwentna, oczytana, piękna, młoda kobieta sukcesu. Alkoholiczka.

Stephen King, amerykański pisarz i milioner, szczęśliwy mąż i ojciec trójki dzieci, napisał „Lśnienie”, swoją najlepszą książkę, będąc permanentnie najebanym.

Bukowski, wielki skandalista, wbrew pozorom wiódł dość spokojne życie. Głównie pił, pisał i pozwalał się utrzymywać kobietom, które dymał. Wszystkie swoje książki spłodził będąc urżniętym w sztok, pod koniec życia odstawił alkohol i zaczął się zdrowo odżywiać. Niemal natychmiast zachorował na białaczkę, która ostatecznie go wykończyła.

 

Weltschmerz

 

Wiecie, otwarty umysł, potrzeba eksperymentowania czy nieśmiałość to jedno, co może skłaniać twórców do sięgania po używki. O wiele rzadziej mówi się jednak o tzw. „bólu istnienia”, czy też, bardziej wprost: o szukaniu sobie kija do dupy.

Moja najlepsza przyjaciółka powiedziała mi kiedyś: „Ty nawet, jak w Twoim życiu wszystko układa się zajebiście, musisz znaleźć sobie jakiś problem. To Cię karmi twórczo, ale też spala”. I miała rację. Ba! Nikt nigdy nie ujął tego lepiej. To nie jest tak, że nie umiem być szczęśliwa. Ale ten stan w dłuższej perspektywie mnie męczy, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Lubię nutę niepokoju, tęsknoty za czymś nieosiągalnym, surowe, bolesne obserwacje. To one najbardziej mnie inspirują twórczo. I nie chcę tego zmieniać, bo wtedy nie byłabym sobą.

Nie byłabym też jednak sobą, gdybym tę swoją twórczość musiała stale napędzać alkoholem czy dragami. I tu dochodzimy do kolejnego punktu.

 

Pułapka

 

Wizja niepokornego, butnego artsyty, który robi wokół siebie zamieszanie, głosi kontrowersyjne poglądy i wzbudza (wątpliwy) szacunek otoczenia, może być kusząca, nie powiem. Zwłaszcza jeśli masz 17 lat, czytasz z wypiekami na twarzy „W drodze” Kerouac’a i marzysz o tym, by wielkim poetą być.

Sęk w tym, że na dłuższą metę takie nihilistyczne podejście, choć może i bardzo płodne twórczo, prowadzi tą czy inną drogą na cmentarz. Albo na imprezę żywych trupów.

Miałam taki moment, kiedy trafiłam do wrocławskiej, a potem warszawskiej bohemy. Spierdoliłam stamtąd w podskokach, takie to było naiwne, sztuczne i oderwane od rzeczywistości. Te pseudointelektualne dyskusje przy wódce o piątej nad ranem. Ci niedoszli poeci, którzy niemal dostawali orgazmu, odczytując swoje wiersze w gronie spalonych ziołem pobratymców. Ci podstarzali pisarze alkoholicy, wgapiający się w Twoje cycki święcie przekonani o tym, że poliżą je najbliższej nocy…

Tak. Trafiłam do miejsc, gdzie sztuka przestawała być sztuką, a stawała się przeintelektualizowanym rzygiem zblazowanych, pustych, wydrążonych przez ćmagę pseudoartystów. Przykre.

 

Wolę Wertera od Hemigway’a

 

Alkohol i dragi pomagają zapomnieć. Wyostrzają zmysły. Otwierają umysł. I przyznaję otwarcie, że są bardzo ważne w procesie twórczym, o czym świadczy chociażby ten artykuł.

Ale nie wierzę, że są w stanie zastąpić realny wgląd w siebie, w swoje demony, lęki, smutki, żądze i pragnienia, do których możemy dotrzeć tylko i wyłącznie pozostając w 100 procentach świadomymi tego, co aktualnie przeżywamy. To boli, bywa męczące, nieprzyjemne, wymaga myślenia i z pewnością nie podsuwa gotowych rozwiązań. Ale ponoć sztuka rodzi się w bólu. I ja się tego trzymam.

Peace.

 

Fot. Hatim Belyamani, unsplash.com

0 Like

Share This Story

Style
  • Becia

    bardziej myślę, że ludzie wybitnie inteligentni potrzebują być ciągle na haju ;) dużo wybitnych matematyków było alkoholikami albo ćpunami ;)

    • Nikano

      O szlag, a ja właśnie zaczynam studia matematyczne… :P

      • Becia

        Ha, ja skończylam i jakoś żyję

  • „Sęk w tym, że na dłuższą metę takie nihilistyczne podejście, choć może i bardzo płodne twórczo, prowadzi tą czy inną drogą na cmentarz.” Tą czy inną drogą każde podejście prowadzi na cmentarz;)
    Ciekawy wpis

  • Nikano

    Dobrze powiedziane. Niewątpliwie od czasu do czasu zdarzy mi się napić i wtedy wpadnie mi do głowy jakiś prześwietny pomysł, ale też uważam, że bycie w takim stanie permanentnie to nie jest wyjście. Wszystko jest osiągalne na trzeźwo. A pisarze, malarze etc wybierają stan upojenia, bo jest to po prostu prostsze i, hm, ciekawsze.
    Pozdrawiam :)

  • lisek

    jednostki o nieprzeciętnym intelekcie lub bardzo wrażliwe nie radzą sobie z rzeczywistością i próbują ją w jakiś sposób oswoić – czy to przez opisanie, zobaczenie czarno na białym, jak jest, czy to przez zakrycie rzeczywistości alkoholowo-hajową zasłoną.

  • Też się tego trzymam.

  • Wiola Starczewska

    miałam 26 lat, kiedy czytałam „W drodze”… i to samo sobie pomyślałam. Ajjj.

  • Cam Ql

    Ktoś kiedyś powiedział też, że dla ludzi inteligentnych świat na trzeźwo jest nie do zniesienia… Coś w tym jest… ;]

  • Róża Wigeland

    Alkohol i dragi nie wyostrzają zmysłów. One je stępiają. Zmysły ludzi wrażliwych, widzących i czujących więcej, pozwalających wzbić się ponad przeciętność (w tym także artystów) są tak bardzo wyostrzone, że całe otoczenie jest dla nich wręcz fizycznie bolesne. Mówią, ale prawie nikt nie rozumie, o czym mówią. Czują się wyobcowani, bo podejmowane działania nie spotykają się z aprobatą, pochwałą czy zwykłą akceptacją. Ciągle odbierają sygnały, że z nimi jest coś nie halo, bo przecież „normalni ludzie to robią to i to, a ty… jesteś jakiś dziwny/dziwna, tobie nigdy nic nie pasuje…” Sięgnięcie po alkohol pomaga ten ból na chwilę zagłuszyć. Wyłączyć na chwilę mózg, by nie myślał, nie odczuwał, nie przeżywał – by na chwilę nie bolało.

    Napisałaś, że lubisz surowe, bolesne obserwacje. A czy one właśnie nie bolą? Widzisz i czujesz coś, czego inni nie dostrzegają. Kiedy o tym próbujesz z kimś rozmawiać widzisz zdziwione spojrzenia i słyszysz pytanie: „Ale o co ci właściwie chodzi?” Słyszysz, że „Ty nawet, jak w Twoim życiu wszystko układa się zajebiście, musisz znaleźć sobie jakiś problem”. Nie, nie ZNAJDUJESZ tych problemów. One Cię cały czas otaczają, Ty je czujesz, widzisz, słyszysz. Tak normalnie, na co dzień, w każdej chwili. To aż boli. A mózgu odbierającego te wszystkie sygnały nie da się przecież wyłączyć ot tak – pstryk i nic nie czuję. Można zasnąć. Albo się upić.

  • Róża Wigeland

    Alkohol i dragi nie wyostrzają zmysłów. One je stępiają. Zmysły ludzi wrażliwych, widzących i czujących więcej, pozwalających wzbić się ponad przeciętność (w tym także artystów) są tak bardzo wyostrzone, że całe otoczenie jest dla nich wręcz fizycznie bolesne. Mówią, ale prawie nikt nie rozumie, o czym mówią. Czują się wyobcowani, bo podejmowane działania nie spotykają się z aprobatą, pochwałą czy zwykłą akceptacją. Ciągle odbierają sygnały, że z nimi jest coś nie halo, bo przecież „normalni ludzie to robią to i to, a ty… jesteś jakiś dziwny/dziwna, tobie nigdy nic nie pasuje…” Sięgnięcie po alkohol pomaga ten ból na chwilę zagłuszyć. Wyłączyć na chwilę mózg, by nie myślał, nie odczuwał, nie przeżywał – by na chwilę nie bolało.

    Napisałaś, że lubisz surowe, bolesne obserwacje. A czy one właśnie nie bolą? Widzisz i czujesz coś, czego inni nie dostrzegają. Kiedy o tym próbujesz z kimś rozmawiać widzisz zdziwione spojrzenia i słyszysz pytanie: „Ale o co ci właściwie chodzi?” Słyszysz, że „Ty nawet, jak w Twoim życiu wszystko układa się zajebiście, musisz znaleźć sobie jakiś problem”. Nie, nie ZNAJDUJESZ tych problemów. One Cię cały czas otaczają, Ty je czujesz, widzisz, słyszysz. Tak normalnie, na co dzień, w każdej chwili. To aż boli. A mózgu odbierającego te wszystkie sygnały nie da się przecież wyłączyć ot tak – pstryk i nic nie czuję. Można zasnąć. Albo się napić.

  • Alkohol i dragi są drogą na skróty, aby uzyskać stan, o którym piszesz w tym poście.

  • Malwina

    Też wolę Wertera:) W ogóle słysząc hasło „ból istnienia” pierwsze trzy postaci, które przychodzą mi do głowy to Werter, Kurt Cobain i ja 10 lat temu…:D A może i teraz nadal…

  • Znowu świetny tekst! Trochę Ci zazdroszczę takiego skilla ;)

    • Dzięki, Kuba. Skille, jak sama nazwa wskazuje, da się wypracować. A z tego, co wiem, pracujesz ciężko :)

      • Przynajmniej się staram :) Ale poziomu Skilla zazdroszczę

  • Pingback: Ze Źródeł #35 » Kuba Osiński()

  • Anna

    Pisarze, podobnie jak malarze, muzycy oraz inni twórcy wszelkiej maści,
    to raczej niepokorne dusze. Bardziej kontestujące niż pragmatyczne,
    a więc można powiedzieć, że niedojrzałe. Otwarte na nowe doświadczenia,
    wykazujące się tendencją do poszukiwania przyjemności, impulsywne.
    Z jednej strony towarzyskie, z drugiej – nieśmiałe i poszukujące sposobu
    na złamanie tej nieśmiałości. Egocentryczne. Z zaburzoną samooceną.
    Dążące do perfekcjonizmu.”

    Lepiej bym tego nie ujęła. Wypisz, wymaluj. Chapeau bas!

  • Według ekharta tolla z traktatów im niższa twoja wartość negatywna po jej „pokonaniu” wyższa wartość pozytywna.
    Pseudo artyści dają mi nadzieję, że jest sporo miejsca dla prawdziwych ;)

  • RiCO

    Trafilem tu przez przypadek… Ale teksty zajebiste ;-) Jedna z niewielu Polskich blogerek posiadajaca IQ wieksze niz rozmiar buta :-)
    Pozdro

    • Jeszcze kilka by się znalazło… ;) Dzięki! Pozdrawiam.

  • Wielcy pisarze chleją i ćpają właśnie dlatego, że są pisarzami. A artyści- wiadomo wrażliwe dusze, które podobno zauważają więcej niż przeciętni ludzie, więc mają w sobie smutek. Żeby się go pozbyć tymczasowo sięgają po znieczulacze, ale boją się go utracić na zawsze, bo smutek jest twórczy. Co tu dużo mówić, pamiętam lekcje polskiego, kiedy analizując wiersze nieraz ktoś palnął, że ten poeta to chyba musiał ćpać, żeby coś takiego napisać.
    Ja tam lubię tych popapranych artystów, a Werter pomógł mi zrozumieć co jest ze mną „nie tak”.

  • Marek

    Autorka pisze lekko, widać, że ma to zainteresować, ale nieprawdziwie. Przez większość życia Bukowski nie miał kobiet, a mniej pić zaczął dopiero, kiedy miał już białaczkę, której dostał w wyniku całożyciowego chlania. Ale że miał do alkoholu końskie zdrowie, to pewne.