Miej wyjebane

Była sobie raz Krystyna. A w zasadzie jest, bo wciąż żyje. Krystyna ma 63 lata, dwie dorosłe córki i męża. Z wykształcenia jest lingwistką, z zawodu tłumaczką. Pracuje z domu. Mieszka z Ryśkiem, mężem, w bloku z wielkiej płyty, w 45-metrowym mieszkaniu na poznańskich Ratajach. W wolnym czasie Krystyna piecze placki, słucha Madonny, ogląda z mężem filmy erotyczne, przy których uprawiają seks, popala zioło, czyta Pilcha, ogląda Hitchcocka, mówi „fakin fak” jak jej coś nie wyjdzie w kuchni, chodzi na zumbę, pilnuje wnuczków, nigdy nie kłamie swoich przyjaciółek, nawet kiedy te pytają, czy przytyły oraz nosi kiczowate krótkie spódnice, które odsłaniają jej nie takie już zgrabne nogi. I co? I gówno.

No gówno, no. Bo kto o zdrowych zmysłach przejmowałby się jakąś tam Krystyną z Poznania?

Kto o zdrowych zmysłach przejmowałby się tym, co na jego temat sądzą i mówią inni? Jak oceniają jego życiowe wybory, czy go szanują, podziwiają, lubią? No kto?

Cóż.

Ty. Ty. Ty. Ja. I Ty.

 

YOU’RE NOT NORMAL

 

Wszyscy potrzebujemy zewnętrznej akceptacji. Uzależniamy od niej swoje samopoczucie i samoocenę. Wszyscy lubimy, kiedy nas chwalą. Lubią. Doceniają. To jest powszechne, ale nie zdrowe. Dlaczego?

Bo gdybyśmy w 100% znali i akceptowali samych siebie, to byśmy nie potrzebowali potwierdzenia tego kim i jacy jesteśmy, z zewnątrz.

Przecież to proste jak konstrukcja cepa. Tylko kurewsko trudno jest to sobie uświadomić.

 

POZORY, POZORY, POZORY

 

Definiujemy i dookreślamy siebie przez pryzmat tego, co w życiu robimy, co posiadamy, jakie stanowisko i status społeczny osiągnęliśmy. A to wszystko tylko etykiety, hasła, definicje, dzięki którym łatwiej nam jest zrozumieć świat i w nim jako tako funkcjonować.

No właśnie – jako tako.

Jeszcze dwa lata temu, gdyby ktoś mnie zapytał, kim jestem, odpowiedziałabym, że blogerką, copywriterką, felietonistką i biegaczką.

Dziś mówię: jestem mną. I że sama jeszcze do końca nie wiem, co to znaczy, bo dopiero teraz, po latach funkcjonowania w różnych społecznych rolach i przywdziewania różnych masek, uczę się słuchać siebie i otwierać na wszystko, co dzieje się WE MNIE, a nie POZA MNĄ. W środku, nie w świecie. Dopiero kiedy siebie poznam i zrozumiem, będę w stanie w pełni odpowiedzieć na pytanie: „Kim jesteś?”.

Z tym, że odpowiedź wciąż będzie brzmiała tak samo.
Jestem mną.
I tylko ja, do Chuja Wacława (pamiętacie go jeszcze? ;)) wiem, co to znaczy. A skoro tak, to…

 

MAM WYJEBANE

 

Na to, co ludzie mówią/myślą/sądzą na mój temat. A przynajmniej uczę się mieć. Bo oni nie są mną. Więc nie muszą mnie rozumieć, lubić, akceptować, ani aprobować moich życiowych wyborów.

Jasne, każdy może powiedzieć: „ja w Twojej sytuacji zrobiłbym to czy tamto”, oceniać: „jak w tej sytuacji mogłaś zrobić tak i tak?!”, a ja mogę mieć to w dupie. Bo „każdy” nie jest mną i „każdy” nie jest w mojej sytuacji.

Więc robię to, co chcę i tak, jak chcę. I naprawdę nie muszę na nikogo się w tej kwestii oglądać. Ani na rodzinę, ani na przyjaciół, ani na szefa, ani na Was. Mogę ewentualnie chcieć zrobić coś, coś odpuścić, z czegoś zrezygnować, o ile nie robię tego w poczuciu własnej krzywdy i rozczarowania. Jeśli któregoś dnia poczuję, że moja praca w jakiś sposób działa na mnie destrukcyjnie – zmienię ją albo w ogóle przestanę pracować. Jeśli poczuję, że bieganie to mój „obowiązek” – przestanę biegać. Kiedy mój ojciec neguje to, kim jestem i mnie nie akceptuje, nie próbuję zasłużyć sobie na jego akceptację – po prostu ucinam z nim kontakt.

Nic nikomu nie jesteś winien, na nic nie musisz sobie zasługiwać, nic nie musisz udowadniać.

Chodzi chyba o to, żeby zachować tzw. „zdrowy egoizm”, ale jednocześnie robić to z poczuciem szacunku i jakiejś takiej życzliwości do drugiego człowieka. Tyle. Nie musisz go rozumieć, lubić, ani nawet akceptować. Wystarczy po prostu nikogo nie krzywdzić. Ale „nie krzywdzić” nie znaczy „spełniać oczekiwania”. Przecież nie możesz brać odpowiedzialności za to, czego ktoś od Ciebie oczekuje. Bardziej chodzi o to, żeby po prostu nie być chujem.

 

TAKO RZECZE PAJONK, CZY KTO TAM

 

Nie mówię o jakiejś uber wersji nihilizmu, olewać wszystko i wszystkich, a raczej o filozofii: niczego nie oczekiwać od innych, niczego nie oczekiwać od siebie, brać rzeczy takimi, jakie są. Poznać je lepiej, zrozumieć, przyjąć albo odrzucić.

Proste? Nołp. Ale nie każdemu dane jest dojść do poziomu Buddy ;)

W swojej książce „Przebudzenie”, książki która ostatnimi czasy otworzyła mi oczy na kilka kwestii, de Mello pisze o tym, żeby zadać sobie jedno proste pytanie: kim bym był, gdybym nagle stracił pracę, w której się spełniam; gdyby internet zniknął z powierzchni Ziemi i nie było już Facebooka, Instagrama i innych mediów, za pomocą których kreuję na co dzień swój wizerunek; gdybym stracił wszystkie pieniądze; gdybym stracił najbliższych mi ludzi, najdroższe mi przedmioty, dom, mieszkanie?

Kim byś był?

*

No właśnie.

 

Fot. Lem Rmah, Unsplash.com

0 Like

Share This Story

Ludzie
  • Ewa Kujawa-Szura

    Ja straciłam wiele i mam problem spory teraz się odnaleźć. A poczucie własnej wartości leży i kwiczy od ponad dwóch lat….

    • Justyna O Ska

      Mala trzymaj pion! Jest mi byc po stracie czegos…od ponad dwoch lat wartosci w sobie nie odnajduje wiem co czujesz kable w bani przegrzane smutki dupki itp.

    • Natalia

      na pewno jest coś czego nie straciłaś. Warto opierać się na tym co mamy a nie na tym czego nie mamy.

    • S.

      Czasami jest dobrze wszystko stracić. Wtedy nie masz już nic do stracenia i możesz zacząć wszystko od nowa.

  • Marcin Korbecky

    Byłbym tym kim jestem. Zdarzyło mi się już w życiu stracić dobrą pracę, bliską osobę i pieniądze. Dużo pieniędzy. I jakoś nic się nie stało, chociaż przed tym wszystkim myślałem że ojesu jeśli mi nie wypali ta inwestycja to będzie koniec mnie jak strace wszystko, nic nie będę wart i trzeba będzie strzelić sobie w łeb. Praktyka jednak pokazuje że jak się jest w takiej sytuacji na dnie, to się nie myśli o strzeleniu sobie w łeb, tylko sie kombinuje co tu zrobić żeby się odbić od tego dna. Po takim doświadczeniu troche większy dystans się ma do wszystkiego.

  • triss

    Prawda to, niby oczywista ale trudna wprowadzenia w zycie!
    De Mello kiedys zaczelam czytac ale rzucilam w kat bo… sie przestraszylam :o Jak to tak, ten facet tak grzebie w mojej biednej sfrustrowanej duszyczce i pyta kim jestem? nie wiem! Prawie 30 latka z wiecznie gowniana praca i zjechanym poczuciem wlasnej wartosci?? brrrrrr!
    Ale hej, dzis podjelam decyzje o rzuceniu pracy i Twoj tekst dodal mi odwagi :)
    Jutro oglaszam pajacowi z biurka obok zle wiesci, hell yeah ;)

    • angela

      a ja stwierdziłam własnie dziś że zabieram sie za De Mello I może w koncu rzuce moją gównianą prace :P

  • Ja rozumiem, że to tak motywująco, ale naprawdę, najgorsze mendy i ludzkie gnidy, jakie poznałam w czasach okołogimnazjalnych, to byli ludzie święcie przekonani, że są fajni. Największe wredoty i tępaki z okolic liceum to byli ludzie przekonani o tym, że są „szczerzy” i że „mam prawo mówić, co mi się podoba” i nikim się nie przejmować. Poczucie własnej wartości – level 100. Ulubiony sport życiowy – dowalanie innym ludziom prosto w oczy w ramach jakiejś ich świętej zasady „szczerości”. Jak ktoś mi mówi, że nie przejmuje się tym, co mówią o nim inni, to mi się czerwona lampka zapala, bo w większości przypadków to jakaś skończona wredota. Lubię wiedzieć, co o mnie mówią. Pozwala to kreować swój wizerunek, wyłapywać swoje błędy i niedociągnięcia, panować nad sytuacją. Grunt to mieć trochę szacunku do siebie i nie przejmować się, jak ci menele udowadniają, że jesteś przegrywem No ale jeżeli jesteś takim przegrywem, że przejmujesz się opinią meneli, to lepiej szybko to sobie uświadom.

  • Handel.
    Czasem wybieramy święty spokój w relacjach z mamusią ponad agrafkę w jakimś dziwnym miejscu ciała (przy założeniu, że agrafka nie jest jakimś ‚wielkim marzeniem’, ale też że byśmy jednak ją mieli, gdyby mamusia się tak nie krzywiła), bo to pierwsze po prostu bardziej cenimy.

    ‚Opinia w oczach innych ludzi’ urosła do jakiejś dziwnej rangi – nr 1 albo na liście rzeczy, którymi należy, albo tych, którymi nie należy się przejmować. A to po prostu jedna z rzeczy, które mają wpływ na nasz komfort życia, więc w jakimś stopniu będziemy ją brać pod uwagę, bo do świata trzeba się jednak jakoś ustosunkować. Period.

    Natomiast powiedziałabym, że warto wprowadzić jakąś selekcję ludzi, na których będziemy się oglądać… Jeśli ktoś się niezdrowo ekscytuje cudzym kolorem włosów albo rozmiarem tyłka, bądź nie ma sam wiele do zaoferowania w filozofii życiowej, to jej u mnie nie przejdzie, przynajmniej póki nie-daj-borze nie jest moim szefem.

    PS. Krystyna jest spoko.

  • Natalia

    Znam to ..Jeśli chodzi o mnie jakiś czas temu zostałam bez pracy i perspektyw…na całe szczęście dawna przyjaciółka załatwiła mi dobrze płatną i jak się okazało MEGA ciekawą pracę ,ale…. na Czeskiej Wsi. Musiałam zmienić Wrocław na małą mieścine , gdzie zaczynałam od 0 ….bez znajomości języka sama jak palec,ale do czego zmierzam.
    Całkiem sama , nowa w obcym towarzystwie , ba przez pierwsze 2 miesiące bez internetu zostałam zdana tylko i wyłącznie na własne towarzystwo. Na początku byłam wściekła : płakałam – ja chce ludzi , otoczenia , facebooka…no i ten pieniędzy ( początkiem pracowałam na dawne zobowiązania )!!! Po jakimś czasie udało mi się wyciszyć i zaczęłam robić to na co miałam akurat możliwość czyli : książki , seriale , wędrówki po górach …wyjebane na innych ludzi , tylko sama ze sobą. Nie zwariowałam , dlaczego ? Bo zaakceptowałam siebie. Tak naprawdę jeśli nie akceptujemy siebie 1000 ludzi może powiedzieć ” jesteś fajna ,, potrzebujemy Cię ” a i tak będziemy czuć się do dupy. Jeżeli szanujemy siebie, swój czas i ciało , akceptujemy to co daje nam życie to chyba jest właśnie pełnia szczęścia i możliwość właśnie powiedzenia : „żyje dla siebie a was mam w dupie „

    • S.

      „Po jakimś czasie udało mi się wyciszyć i zaczęłam robić to na co miałam akurat możliwość czyli : książki , seriale , wędrówki po górach …wyjebane na innych ludzi , tylko sama ze sobą. Nie zwariowałam , dlaczego ? Bo zaakceptowałam siebie. ”

      W samo sedno.

  • Pionierka

    Lubię, kiedy mnie chwalą. To normalne, każdy lubi głaski. Ale to nie znaczy, że zrobię coś, czego nie chcę, żeby otrzymać pochwałę. Poza tym zdaję sobie sprawę, że znakomita większość świata mnie mnie w dupie, nie wie o moim istnieniu, a nawet jak wie, to nie jestem na tyle ważna, żeby w ogóle zastanawiali się nad moim życiem i osiągnięciami.

  • S.

    „Ale nie każdemu dane jest dojść do poziomu Buddy ;)”
    A ja przeczytałem „Badi” w sensie, że kumpel :D no i tak myślę, myślę o czym ten pajonk nawija :)

  • S.

    „kim jestem?” to źle zadane pytanie. Nasze czyny świadczą o nas samych.

    Nie jesteśmy swoimi myślami tylko tym co robimy. Bo myśli to tylko nasz wewnętrzny matrix, który nie istnieje poza naszą wyobraźnią.

    PS. Kim był bym gdyby się stało to wszystko ? Nie wiem. Nie mam facebooka. Więc pewnie byłbym nikim tak jak teraz :)

  • A.

    Wiesz, to ciekawy dla mnie tekst, bo właśnie ja jestem w sytuacji, którą Ty rozważasz i opisujesz, i to od bardzo dawna. Straciłam pracę, rozpadł mi się związek (okazało się, że byłam oszukiwana i zdradzana przez cały czas jego trwania- bagatela, 8 lat), musiałam się wyprowadzić z „naszego” mieszkania. Dalszy bieg wydarzeń nie przypominał romantycznej komedii: nie dostałam super pracy, nie poznałam księcia z bajki (mam psychozę i manię prześladowczą, i nie umiem sobie nawet wyobrazić kolejnego związku, nawet w hipotetycznym kiedyś.) Obecnie mam pracę nierozwojową i źle płatną, i mimo wieloletniego doświadczenia i dobrych kwalifikacji nie jestem w stanie znaleźć innej, póki co. Mam poczucie, że wszystko co w życiu osiągnęłam/myślałam, że osiągnęłam/ wszystko w co wierzyłam/ co mnie definiowało- straciłam to. Nie ma już tego. Jest pustka. I powiem Ci, że nie mam zielonego pojęcia, kim jestem. Pracuję nad tym, wierzę, że się tego dowiem. Ale to jest naprawdę… koszmarnie trudne. Zwłaszcza, że to nawet nie chodzi, co myślą inni… ja się czuję przegrana sama przed sobą. I to jest największe wyzwanie, z jakim się muszę zmierzyć. P.S. Trzymam kciuki za Ciebie, od wielu lat, na każdym etapie Twoich poszukiwań.

    • Natalia

      „że nie mam zielonego pojęcia, kim jestem.” od tego zacznij.. Skup sie na tym co masz a nie na tym co straciłaś !!! Przechodziłam przez to i wiem jake to trudne. Może to paradoskalnie proste ,ale życie masz jedno . To się dzieje tu i teraz , zrób coś z nim nie odkładaj na potem .

      • A.

        Masz rację.Tak właśnie się staram.Dziękuję.

  • angela

    Malvina, przeczytałam kiedyś, dawno gdy rozstałam się z mężczyzną mojego zycia, post „Związek to nie walka” I zostałam juz u Ciebie, uwielbiam Twoje teksty :)

  • Contempt

    Od innych nic nie oczekuję, mimo, że ode mnie oczekuje się wiele. Od siebie wymagam, bo mnie tak książki nauczyły – że trzeba być fair i dążyć do czegoś. Tylko poprzeczkę też trzeba umieć zawieszać, bo dążenie do kupna własnego jachtu nie jest dla wszystkich i nikt mi nie wmówi, że jest.
    Zazdroszczę, że odkrywasz w sobie i uczysz się czym jest szczęście. Ja swojego szukam i w utartych schematach i w zupełnie nowych pomysłach. I nie znajduję. Chyba za młoda jestem na to.

  • Dzieciok z technikum

    Szczerze mówiąc, trudno mi uwierzyć, że można w 100% mieć wyjebane na ludzi. I nie chodzi mi o bycie bezczelnym czy podłym, po prostu nie wierzę, że ktoś podejmuje takie decyzje jak odcięcie się od rodziny, rzucenie długo zajmowanego stanowiska, rzucenie długoletniej pasji tak po prostu. Bez żadnych wątpliwości, bez żadnego żalu, bez żadnego wewnętrznego wahania. Ale jeśli są wątpliwości, jest żal i jest wewnętrzne wahanie to czy taki człowiek nadal ma zupełnie wyjebane?
    To wszystko brzmi ładnie, obiecująco, ale jednocześnie mam wrażenie, że to jest trochę… nieludzkie? To znaczy – mam wrażenie, że nakłanianie do dążenia do tego, żeby mieć stuprocentowo wyjebane na opinię innych ludzi, może być trochę krzywdzące. Nie żeby ta końcowa forma musiała być koniecznie zła, po prostu myślę, że jeśli wciąż się przejmujemy i pragniemy zewnętrznej akceptacji, ale nie jest to podstawa do podejmowanych przez nas decyzji też jest w porządku. To znaczy – myślę, że jeśli nagle założymy że sympatia, uznanie innych ludzi ma nie mieć dla nas żadnego znaczenia i że nie wolno nam się w żadnym wypadku przejmować tym, co pomyślą inni albo czy będą oni nas dalej lubić, to tylko się wkurzymy i nabawimy się kompleksów. A chyba nie o to chodzi. Myślę, że bardziej niż dążyć do tego, żeby mieć całkowicie wyjebane, powinno się dążyć do tego, żeby umieć samemu i świadomie podejmować decyzje. A jeśli nie wyjdzie nam to idealnie to nie musi być do końca przegrane życie i mózg podporządkowany społeczeństwu.

  • „Ucinam z ojcem kontakt, bo nie aprobuje wyborów”. To nie jest wybór świadczący o akceptacji siebie, ale próbie ochrony od jego nieakceptacji za wszelką cenę, w obawie o siebie. Znam ten temat, ale z mamą. Po roku terapii potrafię przebywać w 1 pomieszczeniu, patrzeć, jak spędza czas z moimi dziećmi i obserwować bez oczekiwania, że mnie zaakceptuje, co z jej strony nigdy nie było i pewnie nie będzie możliwe. Nauczyłam się akceptować jej nieakceptację, a w odcinaniu się jest tyle samo zależności, co w braniu wszystkiego do siebie. Chyba że powody są zgoła inne, ale to już inny temat.

  • marcus1a

    Niedaleko jesteś od królestwa Bożego…

  • wisznu

    Kim bym był gdybym wszystko stracił?
    Bezdomnym menelem… A kimże innym?