Majka: – Pierwszy seks? Późno. Miałam 22 lata, byłam na Erasmusie i miałam potrzeby. Sama przyznasz, że 22 lata życia w celibacie to lekkie przegięcie. Chyba po prostu chciałam, żeby to było z miłości. Czy go kochałam? Wtedy jeszcze nie. Ale wiedziałam, że jak obudzę się „po wszystkim”, nie zastanę pustego łóżka. Rozchyliłam nogi, a wtedy on… Jezu, czego on ze mną nie robił! Od tyłu, na boku, na jeźdźca, na stojąco, na siedząco, w powietrzu, o ścianę… Czułam się jak szmaciana lalka w rękach rozwydrzonego bachora. Nim zdążyłam załapać, co robimy, on zmieniał pozycję. Nie miałam pojęcia, że seks może być taki popierdolony. Wiesz, na filmach to zawsze pokazywali tak: pan na pani, lekko, posuwiście, oh, ah, cięcie. A tutaj? Porno fitness, kurwa jego mać.
Adam: – Pierwszy pocałunek? Łooo… Ze 20 lat temu? To już tyle lat? Nie wierzę… Była blondynką, miała na imię Pola albo Paula, nie wiem, zawsze mi się myliły te imiona. Myślałem, że wsadzę jej język i będę nim mielił w kółko, tak jak mi kiedyś kumpel opowiadał, ale ja ledwo dotknąłem jej ust… Były miękkie i takie… bo ja wiem? Aksamitne? Bałem się zrobić cokolwiek więcej. Zamarłem tak, przyklejony jak martwy glonojad do jej warg. To było dziwne uczucie. Trochę straszne, trochę fascynujące. Nigdy więcej już go nie przeżyłem. Pewnie dlatego, że z Polą czy tam Paulą w końcu nauczyłem się całować.
Kamila: – Pierwsza praca? Hmm… Nalewałam kawę, podlewałam kwiatki, wystawiałam faktury, latałam po papier toaletowy i miałam wrażenie, że jestem hiper ważna. Wiesz, ta świadomość, że dostajesz pieniądze za coś, co faktycznie robisz, nigdy więcej nie dała mi już takiego poczucia władzy, jak wtedy. Mimo, że dziś zarabiam cztery razy więcej, jestem o trzy stanowiska wyżej i kieruję sześcioosobowym zespołem lemingów.
Malvina: – Pierwszy bieg? Po prostu założyłam dres i adidasy, w których latałam na uczelnię. Biegłam na czuja, przed siebie. I didn’t know shit, jak to ładnie mówią Amerykanie. Miałam złe buty, nie rozciągałam się po biegu i w dupie miałam, co to jest BNP. Wydawało mi się, że chodzi po prostu o to, żeby biec przed siebie. Wiecie, jak Forrest. Bez zbędnej filozofii.
*
Mówi się, że ludzie głupi mają życiu łatwiej. Jeśli przez „glupotę” rozumiemy swego rodzaju naiwność i niedoświadczenie, to tak, coś w tym jest. Bo widzicie, w każdej dziedzinie życia zawsze musi być „ten pierwszy raz”. Pierwszy pocałunek, randka, seks. Pierwszy kieliszek wódki, pierwszy egzamin, pierwszy taniec. Pierwsza praca, pierwsze dziecko, pierwszy mąż… I co najzabawniejsze, każdy taki pierwszy raz, jest już w zasadzie ostatnim. Nawet, jeśli daną czynność powtórzysz w życiu jeszcze milion razy, nigdy nie będzie tak magicznie i dziwacznie jak za pierwszym razem, czyż nie?
*
Zaczęłam o tym myśleć dzisiaj, kiedy pod jednym z wątków dotyczących biegania rozpętała się dyskusja o diecie przed maratonem i takich tam. Nie będę Was tu zanudzać szczegółami, ale czytając komentarze znajomych i starając się do nich jakoś ustosunkować, zdalam sobie sprawę, że im bardziej profesjonalnie biegam, tym mniej radości z tego czerpię. Owszem, wyniki są lepsze, forma się poprawia, konsekwencja popłaca, et cetera, et cetera, ale… brakuje mi gdzieś tej spontaniczności. Tego funu i tej niewiedzy, np. co do kontuzji które mi grożą. Wiecie, biec w stronę zachodzącego słońca dopóki nie stwierdzę: „pierdolę, nie robię”.
*
Doświadczenie jest nam potrzebne. Plan też. No i wiedza. Tak, bez niej bylibyśmy zawsze słabsi, zawsze z tyłu. A jednak… fajnie byłoby czasem wyczyścić twardy dysk, zrestartować system, zrobić z siebie głupka. Tabula rasa i do przodu. Like a virgin, touched for the very first time, że pozwolę sobie zacytować Madonnę.
Da się? Dziś to ja Was pytam.