Zgodnie z testami osobowości, a konkretniej kwestionariuszami NEO-FFI oraz NEO-PI-R, czyli tak zwaną Wielką Piątką, jestem człowiekiem otwartym na doświadczenie. To ciekawe, biorąc pod uwagę, że swój pierwszy seks miałam późno, a pierwszych używek spod znaku gumisia i żółwia spróbowałam jeszcze później, bo w wieku 25 lat. Nie będziemy się dziś jednak skupiać na moich doświadczeniach psychoaktywnych, a bardziej na tym, dlaczego tak często trzymamy się tego, co znane i bezpieczne, zamiast po prostu…
SKOCZYĆ NA GŁÓWKĘ
Skok na główkę do wody, której nie znasz, jest jedną z najbardziej ekscytujących rzeczy, jakie możesz zrobić w życiu. Mam kolegę, Tomka, który kiedyś tak właśnie skoczył. Dziś jest znanym wrocławskim artystą-rysownikiem, wykładowcą, ojcem swojego syna, człowiekiem na wózku z czterokończynowym porażeniem.
Skok na główkę do wody, której nie znasz, jest jedną z najgłupszych, najbardziej nieodpowiedzialnych i durnych rzeczy, jakie możesz zrobić w życiu. Ale o tym nie będziesz wiedział, dopóki się nie przekonasz na własnej skórze.
STREFA KOMFORTU
Strefa komfortu to takie modne określenie ostatnimi czasy. Sporo się o niej mówi. Głównie, że jak za długo w takiej strefie siedzisz, to koniecznie powinieneś z niej wyjść. Sprawdzić, co na Ciebie czeka w wielkim świecie. Zmierzyć się z przeciwnościami losu. Stawić czoła nieznanemu. Sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga, łamać, czego rozum nie złamie… takie tam.
I ja się z tym częściowo zgadzam. Bo wiadomo, że nie ma rozwoju bez ryzyka. Człowiek nie może pójść naprzód, jeśli wciąż tkwi w tym samym miejscu. Np. w pracy, która nie daje mu satysfakcji. W związku, w którym nie czuje się bezpieczny i kochany. Wśród ludzi, którzy go ściągają w dół, przytłaczają, hamują. Z jednej stony to, co znamy, wydaje się bezpieczniejsze, bo oswojone. Z drugiej strony, każdy destrukcyjny czynnik, który sprawia, że jest nam w życiu źle, powinniśmy na miarę własnych możliwości eliminować. Mówię tu zarówno o czynnikach zewnętrznych (szef-tyran, toksyczna matka, facet-brutal), jak i wewnętrznych (Twój nadmierny egoizm, pesymizm, nerwowość, etc.).
Tam, gdzie pojawia się dyskomfort w jakiejś sferze życia, powinna pojawiać się praca nad sobą. Nie wtedy, kiedy inni powiedzą Ci, co powinieneś zmienić. Ta potrzeba musi tak czy siak wyjść od Ciebie. Gdzieś tam, ze środka.
JEST MI DOBRZE TAK, JAK JEST
Nie każdy musi lubić odkrywać nowe rzeczy. Nie każdy musi czuć, że jego życie stanie się pełniejsze dopiero, kiedy: a) skoczy ze spadochronem, b) zarzuci kwasa c) zrobi tatuaż, d) przejedzie Stany Zjednoczone na motocyklu, e) poślubi mężczyznę swojeg życia i spłodzi mu dziecko, f) zamieszka w domku na plaży w tropikach… I takie tam.
Wszechobecny pęd na posiadanie/karierę/wieczny-i-nieustanny-rozwój-oraz-samodoskonalenie mnie osobiście śmieszy. Bo w tym całym nakręcanym kołowrotku zapominamy, że to MY musimy TEGO, CO ROBIMY chcieć. Nie, „bo tak wypada” ani nie „bo tego wymaga od nas społeczeństwo” lub „tego oczekuje od nas nasza mam/tata/mąż i pies”. Nie, kurwa.
To Ty, w środku, musisz czuć, że chcesz lub masz ochotę coś w swoim życiu zmienić. Być może bez zmiany nie ma progresu. Ale z drugiej strony, na chuj Ci progres cały czas? A weź se czasami postój w miejscu, pokontempluj okoliczności przyrody, pociesz się tym, jak jest fajnie i w głębokiej dupie miej to, co mówią inni. W tym ja :D
Ale jeśli jednak zdecydujesz się zostać, to…
POWIEM, ŻE…
Czasami stanie w miejscu oznacza progres.
Nie chciałam biec swojego pierwszego maratonu, dopóki nie byłam pewna, że będę do niego przygotowana i przebiegnę go tak, jak należy. Dlatego ponad dwa lata czekałam, żeby w końcu zrealizować swoje marzenie.
Nie chciałam zmieniać pracy bez poczucia, że robię to świadomie i z realnej potrzeby zmian, dlatego przez ponad rok tkwiłam w firmie, w której kompletnie się nie rozwijałam, ale w której było mi po prostu wygodnie. Czy tego żałuję? Nie. Miałam czas, żeby przemyśleć, czego tak naprawdę chcę, ruszyć ze swoim blogiem, a w następnej kolejności zmienić pracę na bardziej rozwojową.
Nie miałam ochoty wystąpić jako prelegentka na blogerskiej konferencji, więc się wycofałam. Choć to wystąpienie dałoby mi +10 do zajebistości w świecie polskiej blogosfery, stwierdziłam, że to po prostu nie moja bajka. Nie moje zabawki i nie mój film. Odmówiłam.
Czasami stanie w miejscu oznacza też po prostu tchórzostwo.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo trzęsłam portkami, kiedy wylatywałam na półroczne stypendium do Stambułu. Ale zrobiłam to. Nie dlatego, że ktoś tego ode mnie wymagał. Po prostu wiedziałam, że taka okazja drugi raz mi się już raczej nie powtórzy.
Podobny lęk odczuwałam, kiedy mój najlepszy przyjaciel zapytał, czy chcę z nim być. Wtedy odmówiłam. Bałam się. Być może, gdybym X lat temu powiedziała „tak”, byłabym szczęśliwą Panią Y. z dzieckiem i mieszkaniem na kredyt w kieleckim bloku z wielkiej płyty. A może byłabym nieszczęśliwą, zagubioną dziewczyną po 30-stce, która czuje, że straciła swoje najlepsze lata na nie-tego-mężczyznę?
Nie wiem.
Ale zakładam, że nawet, jeśli działałam w opozycji do tego, czego wymagali ode mnie inni, działałam w zgodzie ze sobą. A to, powiem Wam, wymaga jajec.
I bywa, kurde, kurewsko trudne.