Wyobraź sobie, że wchodzisz do klubu o godzinie 7 rano i jesteś pierwszy na imprezie. DJ gra, ludzie powoli się schodzą. Jest środek tygodnia, a Ty o 9:30 musisz być w pracy. Dziwne?
Skoro czytacie tego bloga, to wiecie, że kocham techno i że kocham ludzi. Uwielbiam imprezy niekoniecznie dla alkoholu i zła powszechnego, ale właśnie dla szczególnych osób i spektakularnej muzyki. Kiedy gdzieś (i z kimś) czuję się bezpieczna, potrafię zatracić się w muzyce tak bardzo, że odpływam. Są tylko dźwięki przeszywające na wskroś moje ciało i ja. Nie kontroluję ruchów, nie potrzebuję do tego narkotników ani alkoholu, mam w dupie to, czy ktoś patrzy. Po prostu płynę. I tak było dziś o 9 rano w Parking Bar w Warszawie na 12. Technoranku. Najlepszej (i chyba jedynej poza Plażową) dziennej imprezie techno, na której zdarzyło mi się być.
Nie wiem, czy wiecie, ale na pierwszym Technoranku organizowanym kilka miesięcy temu w randomowym mieszkaniu były cztery osby: trójka organizatorów plus jeden gość.
Kilka miesięcy później, na 12. Technoranku, spotkaliśmy się w barze. Była kawa, wjazd za 5 zeta, dwóch DJ-ów i około 100 osób. Czujecie różnicę?
Warszawa – miasto predyspozycji
OK, nagłówek jest polewkowy, ale prawda taka, że jeżeli chodzi o prawdziwą, dobrą scenę techno, stolica jest obecnie nr 1 w Polsce. Jasne, wszyscy mamy sentyment do Szczecina, Łodzi czy Poznania, ale prawda jest taka, że najwięcej od około dwóch lat dzieje się w Warszawie. Udowodniły to już dawno temu wskrzeszone ze zmarłych 1500 mkw. i Nowa Jerozolima, a w ciągu ostatniego roku – Plażowa i inicjatywa Technoranków.
Technoranki
To takie Teleranki dla wielbicieli techno, alternatywa dla tych, którzy wolą bawić się na trzeźwo chamskim świtem (7 rano) niż nietrzeźwo o 12 w południe w Luzztrach. I tyle. Nie ma co do tego dorabiać cafe latte czy sernika na ciepło z malinami. Chodzi przede wszystkim o muzykę. O dobre techno, grane z dobrym nagłośnieniem przez dobrych DJ-ów w doborowym towarzystwie. A że o 8 rano? Kurwa, to jest przecież w tym wszystkim najpiękniejsze :)
Wyobraź to sobie
Wyobraź sobie godzinę 8 rano w centrum Warszawy. Milion pińcset lemingów spieszących w swoich gajerach i garsonkach do pracy. A wśród nich kilka/naście/dziesiąt osób niespiesznie zmierzających w kierunku klubu, z którego na odległość 500 metrów rozlega się umc, umc umc. A w tym klubie cały przekrój społeczny: od wydziaranego kolesia z podwójnym językiem i tunelami w uszach (pozdro Damian), przez typa w dredach na czubku głowy i półmetrowej brodzie (pozdro Uki) po kolesia w gajerze pod krawatem, który bansuje do techno (pozdro nieznajomy).
I wszyscy po prostu mają ten flow.
Bez narkotyków. Bez alkoholu. I nawet bez kawy. How cool is that?
Przekonaj się sam.