– Jak tak dalej pójdzie, ocipieję – stwierdza Zuza.
Siedzimy w ogródku, choć już koniec października. Chłód jest przenikliwy, kulimy się w sobie, ale nie wchodzimy do środka, bo w środku nie można palić, a papieros jest w obecnej sytuacji rekwizytem niezbędnym. A przynajmniej takim będzie za chwilę.
– Ocipieję i sczeznę w wieku 32 lat – dodaje Zu.
Słychać stukanie łyżeczek o filiżanki, ktoś obok chrząka znacząco, ktoś inny pyta o cukier, dziewczyna w różowej mini i wściekle pomarańczowym szaliku przebiega przez jezdnię na czerwonym świetle, samochód hamuje z piskiem opon, życie się toczy, choć u nas aktualnie śmierdzi trupem. Takim pięciodniowym.
– Mam dość przytulanek, trzech pchnięć od tyłu, pięciu na jeźdźca i siedmiu na misjonarza. Brakuje mi prawdziwego seksu. Takiego z łapaniem za włosy, przyciskaniem do ściany, zadzieraniem kiecki i rozrywaniem pończoch. Rozumiecie? Chce mi się pieprzyć. Nie kochać. Pieprzyć, pierdolić, rżnąć!
Zuza milknie. Wszyscy milkną. Pan w kapelutku upuszcza łyżeczkę. Gówniarz dwa stoliki dalej rozdziawia buzię. Dwie dwudziestolatki w zegarkach Korsa zaczynają chichotać. Majka patrzy na mnie przerażona. Łapię kelnera wzrokiem i macham na niego energicznie.
*
Idziemy w milczeniu. Majka stuka obcasami, Zuzka pali jednego za drugim. Znamy się ile, dziesięć, dwanaście lat? Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby Zu mówiła o seksie w taki sposób. A więc jest źle. A kiedy jest źle, to trzeba o tym porozmawiać. Przynajmniej my, kobiety, tak mamy.
– Od kiedy to trwa? – zagajam delikatnie.
– No jak: „od kiedy?”. Od zawsze! – prycha Zuzka.
– Chcesz nam powiedzieć, że od dwóch lat bzykasz się z geriatrykiem? – pyta Majka, a ja walę ją łokciem między żebra.
– Wiesz, jak jesteś sama przez kilka lat i w końcu trafiasz na fajnego, ogarniętego życiowo faceta, który na dodatek jest przystojny i potrafi cię rozbawić, seks nie ma aż takiego znaczenia. Ale kiedy któregoś dnia wstajesz z poczuciem, że dałabyś się przelecieć orangutanowi, byle tylko było w tym trochę emocji, to chyba coś jest jednak nie tak…
– A mówiłaś mu, że wolisz na ostro? No wiesz: „ Pieprz mnie! Mocniej! Kto jest twoją małą zdzirą?” i takie tam? – pyta Majka.
– Próbowałam, ale subtelne aluzje do niego nie trafiają, więc odpuściłam. No bo co mu miałam powiedzieć? Rżnij mnie jak burą sukę, Stefan? Facet powinien to czuć, powinien sam mieć ten flow i wiedzieć, kiedy przyprzeć kobietę do ściany. A on się zachowuje, jakbym była, kurwa, z porcelany. Jest świetnym gościem, z którym dogaduję się na każdej płaszczyźnie życia. Poza seksem. Nie wiem, co robić. Mam go zostawić? Podrzucić mu Grey’a? Wysłać na szkolenie z bycia gnojem w sypialni? Co bym nie zrobiła, przegram. Bo albo stracę faceta albo mu utnę jaja.
*
Po powrocie do domu długo myślałam o tym, co powiedziała Zuzka. W naszej kulturze wciąż obowiązuje stereotyp maczo, który sam najlepiej wie, co i jak robić z kobietą w łóżku. Jakakolwiek uwaga na temat kompetencji faceta w tej sferze życia może być odebrana jako atak na jego męskość. Z kolei kobieta, która otwarcie mówi o swoich bardziej wyrafinowanych potrzebach, ryzykuje tym, że zostanie nazwana dziwką. Z drugiej strony na własne życzenie założyłyśmy jaja. Z powodzeniem zarządzamy innymi, odnosimy sukcesy, spełniamy się jako matki, żony, kobiety sukcesu, ale kiedy po całym dniu pracy wchodzimy do sypialni, chciałybyśmy po prostu odwiesić jaja z powrotem na haczyk. No i tu jest mały psikus, bo chłop przyzwyczajony do tego, że baba rządzi, swoje jaja już dawno odwiesił. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze cały popkulturowy bełkot, zgodnie z którym seks zawsze musi być dobry, a jak nie jest, to trzeba zareklamować: jego, ją, ewentualnie łóżko z Ikei. A kto w ogóle powiedział, że chemia między dwojgiem ludzi zawsze musi być mieszanką wybuchową? A co ze złożonymi, skomplikowanymi reakcjami, które wymagają czasu?
Było pięć po północy. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Zuzki.
*
– Zu, myślę, że powinnaś mu po…
– Oświadczył mi się.
– Co? Kto?!
– Papież! No Stefan, idiotko. Stefan mi się oświadczył. Jak wróciłam z kawy, czekał w domu z kolacją. Schował pierścionek w crème brûlée.
– Jezu! I co odpowiedziałaś?
– Nic.
– Nic? Jak to: „NIC”?!
– No nic. Bo ja ten piercionek połknęłam.
– Co zrobiłaś?
– Poł-knę-łam. Jak jadłam brulę, to go wzięłam i połknęłam. Bo ja bardzo lubię krem i widzisz, jem szybko…
– Jezu, Zuzka… I co teraz?
– No jak to „co?”. Siedzimy w szpitalu. W poczekalni…
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 11, listopad 2015] oraz na logo24.pl