Wiecie, jak to jest w związku. Na początku jaracie się sobą jak fani „Gwiezdnych Wojen” dzisiejszą premierą. Ty czujesz się adorowana i atrakcyjna w oczach mężczyzny, z którym się spotykasz, on puchnie z dumy, bo w końcu udało mu się zdobyć kobietę, na którą miał ochotę od dłuższego czasu. Wszystko gra i hula, spotykacie się, wkręcacie w siebie, zakochujecie, zaczynacie być razem, mijają miesiące i… przychodzi ten moment, kiedy Ty już nie wskakujesz w sexy kieckę przed każdą randką, a on nie kombinuje, gdzie by Cię tu zaprosić, tylko po prostu robi spaghetti i włącza Wasz ulubiony serial. I to jest piękne i ma swój urok, ale… No właśnie, jak zawsze jest kilka ale.
Mężczyzna
Mężczyzna to takie dziwne stworzenie, które potrzebuje stałego i regularnego pompowania ego, czyli potwierdzania własnej zajebistości w otoczeniu, w którym na co dzień funkcjonuje. Jeśli jest w związku, logiczne, że w głównej mierze szuka tego potwierdzenia (czyt.: podziwu) w oczach partnerki.
Na początku mężczyźnie wystarcza świadomość, że kobietę „zdobył” – sam ten fakt stanowi dowód jego nieodpartego uroku osobistego, błyskotliwości i inteligencji ;) Kiedy już jednak dociera do niego, że związek został przyklepany (Ty się nigdzie nie wybierasz i wygląda na to, że będziecie ze sobą dłużej), jego ego lekko opada i zaczyna poszukiwać nowych źródeł dopompowania. To jest ten moment, w którym wchodzisz Ty cała na biało i mówisz „kochanie, zrobiłeś przepyszną lazanię”. Bo w przeciwnym razie on zacznie szukać poklasku gdzie indziej. Na przykład u takiej zagubionej zdziry.
Kobieta
Kobieta jest jeszcze dziwniejszym stworzeniem niż mężczyzna, bo pewne rzeczy po prostu robi i nie czeka, aż ktoś ją za to pochwali.
Nie wiem, z czego to wynika. Być może z faktu, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu to właśnie od kobiety wymagało się rzeczy przyziemnych: ugotowania zupy, wyprawienia dzieci do szkoły czy wypucowania mieszkania na błysk – czynności, które w ówczesnej nomenklaturze należały do jej „zasranych obowiązków”. Zawodowo zwykle nie stawała na podium, raczej szła do pracy, żeby dorobić do pensji męża. Sukces był domeną mężczyzn. Kobieta miała siedzieć cicho, dbać o dzieci, męża, dom, a na końcu o siebie.
Czasy na szczęście się zmieniły – kobiety piznęły fartuchami i poszły robić karierę, ale męskie ego pozostało takie samo, czyli… nie bójmy się tego słowa: PRÓŻNE.
Dziś kobiety wymagają od siebie jeszcze więcej niż kiedyś, łącząc różne życiowe role, więc – chcąc nie chcąc – przenoszą swoje wysokie wymagania na mężczyzn. Od partnerów oczekują nie tylko siły i zaradności, ale też wsparcia w codziennych, bardziej przyziemnych kwestiach. Role się wyrównały, zniknął podział na to co „typowo męskie” i „typowo kobiece” i mam wrażenie, że my – kobiety – odnajdujemy się w takiej sytuacji milion razy lepiej niż mężczyźni. Być może 50 lat temu, jak facet ugotował obiad, to zostawał bohaterem w swoim domu. Dziś musi pierdolnąć co najmniej gruntowny remont z LerłaMerlę, żeby laska popatrzyła na niego i powiedziała „no, Stefan, spisałeś się na medal”.
Kto i gdzie popełnia błąd?
Wiadomo, że żeby w związku działo się dobrze, swój wkład muszą mieć obie strony. O tym, co mogą zmienić faceci, pogadamy innym razem. My póki co spróbujmy wylączyć na chwilę upierdliwą wersję siebie, (która średnio co godzinę przypomina o niewyrzuconych śmieciach i niedokręconej półce) i skupić się bardziej na tym, co nasz partner robi dobrze, co mu w życiu wychodzi i za co możemy, a nawet powinnyśmy go pochwalić. Z resztą – to działa w obie strony.
Tak, jak kobieta przez cały czas trwania związku pragnie czuć się adorowana, pożądana i doceniana, tak mężczyzna potrzebuje owacji na stojąco raz na jakiś czas. Najwidoczniej, choćby skały srały, a Rycerze Jedi przeszli na ciemną stronę mocy, pewnych rzeczy po prostu nie przeskoczysz.
Fot. Ed Gregory, pexels.com