W klubie jest ciemno i duszno. Gęsto. Tak, to dobre słowo. Gęsto od ludzi, dymu papierosowego, dźwięków i myśli. Nie wiem, gdzie są wszyscy. Nie pamiętam nawet, z kim tu przyszłam. W dłoni zaciskam szklankę z wódką na lodzie. Staję w przejściu pomiędzy jedną salą a drugą, muzyka miesza się, ten chaos mnie przytłacza, osuwam się po ścianie, siadam na podłodze, jest zimna. Przymykam oczy, słucham…
– Hej, Ty! Hej!
Coś mnie szarpie. Otwieram oczy. Ktoś mnie szarpie. Facet jakiś. Wielki, łysy, z napisem OCHRONA na monstrualnej klacie. „Ochrona drukowanymi” – myślę sobie i dociera do mnie, że się najebałam i zasnęłam na tej podłodze w 1500 Metrów Kwadratowych do Wynajęcia. Na tej zimnej podłodze, od której teraz boli mnie pęcherz i, o kurwa, chyba będę rzygać. Biorę wdech – nie, nie będę. Z tyłu głowy strzępki nocy. Grał Jeff, a ja nic nie pamiętam. Grał Jeff, a ja chyba jednak będę rzy…
Ochroniarz wyprowadza mnie za ramię przed klub i z hukiem zamyka za mną drzwi. Wyciągam telefon z kieszeni, zerkam na ekran: niedziela, godzina dziewiąta rano. Ludzie idą do kościoła, słońce wychodzi zza chmur, zastanawiam się, czy już przegrałam życie, czy może jednak iść na Powiśle do D. i wypić browar.
*
D. włącza ekspres, opróżnia pojemnik z fusów, waląc nim o wielki barowy kosz na śmieci. Podstawia filiżankę pod dzyndzel, z którego zaraz poleci… „Czarna?” – upewnia się, kiwam głową potakująco, opieram czoło na ramieniu i wsłuchuję się w brzdęki, tąpnięcia, pochrząkiwania i w końcu w rozdzierająco rozpaczliwy dźwięk pracy ekspresu do kawy. D. stawia przede mną filiżankę, odpala papierosa i tak siedzimy, w niedzielę rano, w PKP Powiśle i patrzymy na siebie, choć oczy zwrócone mamy w zupełnie inną stronę.
Jest zadziwiająco cicho.
*
Otwieram drzwi do mieszkania, kot od razu jest przy mojej nodze, nie wiem, jak ona to robi, ale już miauczy, już się ociera, już domaga się atencji. Biorę ją na ręce tak, jak stoję, w kurtce i butach, idziemy do kuchni, on zawsze wściekał się, jak wchodziłam do kuchni w butach, a ja zawsze odpowiadałam, że przecież są czyste, bo są czyste, kurwa jego mać, o co ta afera? Wtulam nos w ciepłe futerko, jednocześnie wolną ręką wsypuję karmę do miski. Zostawiam kota, zdejmuję ciuchy, rzucam je na łóżko, schowam potem.
Siadam na sedes, głowa mnie boli trochę. Jest siedemnasta. Zjem coś, może sobie włączę serial albo poczytam książkę… To będzie 18:30. Dobrze byłoby iść spać o 22:30, bo rano trening. Coś jeszcze muszę zrobić? Paznokcie pomaluję. Jakiś obiad sobie na jutro ogarnę… To będzie dwudziesta. I co potem?
Co potem?
Spuszczam wodę, patrzę jak kawałek papieru toaletowego wiruje w muszli, po czym znika. Myję dłonie, zerkam na swoje odbicie w lustrze, odwracam wzrok.
Co potem?
*
Potem leżę na łóżku, słucham muzyki, okno jest lekko uchylone, chłodne powietrze i zapach miasta wnoszą ze sobą jakąś nostalgię…
Płyta się kończy, dobrze by ją było zmienić – myślę i leżę i patrzę, jak mi herbata stygnie.
Postacie i wydarzenia przedstawione w utworze są fikcyjne. Wszelka zbieżność do rzeczywistych miejsc, zdarzeń albo postaci jest przypadkowa i niezamierzona.