Umówiliśmy się u mnie. Otworzyłam drzwi lekko onieśmielona, a jednak gotowa na to, co ma przynieść los. W końcu obu znam od ponad trzech lat, ale jakoś tak wyszło, że jeszcze nigdy ich sobie nie przedstawiłam…
Karol – 42 lata, właściciel kilku warszawskich agencji eventowych. Sexy żona, trójka dzieci, dom w Izabelinie i dwa mieszkania pod wynajem. Ciałko zgrabne, wytrenowane, ale raczej nie na tyle, żeby po zdjęciu koszulki widać było kaloryfer. Tam melanż, tu botoks, ale w ogólnym rozrachunku wygrywa zamiłowanie do sportu. Dyscypliny: tenis, triathlon, trójbój.
Ursyn – 58 lat. Brak żony, brak dzieci, brak mieszkania i minus sto do lansu. Ciało typowego ultrasa: rachityczne, ale wyżyłowane. To jedyny znany mi człowiek, który potrafi przebiec 220 kilometrów po górach za jednym zamachem. W środowisku biegaczy nazywamy takich harpaganami.
– To co panowie? Zaczynamy? – pytam, przypatrując się im uważnie. Obaj wiedzą, że jestem wymagająca i że mam swoje potrzeby. Pytanie brzmi: czy będą w stanie im sprostać?
– Zaczynamy! – odpowiadają na akord, mierząc się wzrokiem. Już wiem, że będzie ciężko. Ciężko, gęsto i lepko.
*
– Za szybko! – rzuca Ursyn. Ursyn wie, że jak się robi długie dystanse, to się nie rusza z kopyta na złamanie karku. Mamy przed sobą jeszcze jakieś 20 mil.
– Chcesz mi powiedzieć, że tempo 4:50 na kilometr jest dla ciebie za szybkie? – pyta Karol, unosząc znacząco brew.
– Chcę powiedzieć, że ostatni odcinek to tempówki i że nie będziesz w stanie polecieć 10 kilometrów w tempie 4:30 po 20 kilometrach zapierdalania tak, jak robisz to obecnie – Ursyn obdarza Karola swoim uśmiechem nr 5 pod tytułem: „Ty Tępy Chuju”.
– Zróbmy pierwsze 20 kilo zgodnie z planem, wolno, po 5:20 – wkraczam do akcji i czuję że grzywka mi się lepi do czoła. Już?! Przecież to dopiero trzeci kilometr…
*
– Jak było na Hardrocku? – zagajam Ursyna. Hardrok to stumilowy bieg o średnim przewyższeniu rzędu trzech tysięcy metrów. – Pewnie był niezły wpier…
– Fakt. Lekko nie było, jak to na ultra – Ursyn wchodzi mi w słowo. – Ale pogoda dopisała, trasa piękna, atmosfe…
– A czas jaki? – tym razem Karol wchodzi w słowo Ursynowi.
– 36 godzin i 15 minut…
– Kumpel dwa lata temu też robił Hardrocka. 55 lat. W 30 godzinach się zamknął…
Wzdycham wewnętrznie. A to dopiero siódmy kilometr.
*
– A jak tam biznes kwitnie? – tym razem postanawiam zagaić Karola o coś, w czym jest mocny – żeby nie było.
– A fajnie, że pytasz Malv, bo chyba ci nie mówiłem, że otwieram nową firmę? Agencja PR, chcemy się sfokusować na organizowaniu eventów dla dużych korporacji. Mamy już dziesięć osób, właśnie rozpisaliśmy plan biznesowy…
– Dopiero rozpisujecie plan, a zatrudniacie już dziesięć osób? Czyli to nie nowa firma, tylko rebranding już istniejącej, jak mniemam. Popraw mnie, jeśli się mylę – mówi Ursyn z promiennym uśmiechem.
– Nie. Nie mylisz się – Karol cedzi przez zęby, przyspiesza.
Zerkam na zegarek. Jeszcze 12 kilometrów, niecała godzina. Postanawiam zmienić taktykę. Bo jak się nie uspokoją, to ich autentycznie pozabijam.
*
– Wiecie, ten ostatni bieg w Bieszczadach strasznie mnie nakręcił i tak sobie myślę, że w przyszłym roku chyba zrobię Rzeźnika – mówię, ocierając pot z czoła. Od 20 minut biegniemy w pełnym słońcu.
– Przypomnijcie mi, ile tam jest kilometrów? – pyta Karol.
– 82 – odpowiadamy równocześnie z Ursynem.
Chwila ciszy.
– Biegłeś to kiedyś? – rzuca Karol.
– Owszem. Jakieś pięć razy.
– I jaki czas miałeś?
Zerkam na zegarek. Za 200 metrów zaczynamy tempówki.
– No, panowie! Czas spiąć poślady. Zaczynamy dziesięć kilometrów srogiego wpierdolu – mówię, obracając się przez ramię, po czym podkręcam tempo do czterech minut na kilometr i zostawiam ich za sobą. Uśmiecham się szeroko – przede mną ponad pół godziny świętego spokoju. No i jeden solidny wniosek: trójkąty to są jednak przereklamowane.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 9, wrzesień 2016] oraz na logo24.pl