– Wiesz, wczoraj mieliśmy z Szymkiem rocznicę. Siódmą – rzuca Kaśka znad niepokojąco zielonego smoothie, które zawzięcie miesza słomką.
– No to chyba fajnie, co? – dopytuję, bo jej mina bardziej pasuje do rozmowy o najnowszym arcydziele Antoniego Krauze niż do pogawędki o czymś tak miłym i napawającym optymizmem jak rocznica związku konkubenckiego. Na dodatek siódma. Szczęśliwa czyli.
Tymczasem Kaśka wygląda na mocno zdegustowaną i poważnie przygnębioną.
– Fajnie to by było, jakby Szymek kupił mi bukiet kwiatów, zabrał na kolację do restauracji, upił winem, a potem zerżnął – wylicza Kaśka, coraz bardziej zawzięcie mieszając swój jarmużowo-szpinakowo-jabłkowo-bio-sro koktajl.
– A co zrobił?
– Wrócił po pracy do domu, dał mi buzi i t-shirt z napisem „Nas pięknych jest mało”, przebrał się w dres, zamówił sushi i zaproponował, żebyśmy obejrzeli coś Tarantino, bo wiesz, oboje lubimy…
– Ba! Kto nie lubi Tarantino…
– Kowalska.
– Kowalska nie lubi Tarantino?!
– Nie. Ale to nieistotne! O mnie teraz rozmawiamy. I o moim chłopie zjebanym na umyśle.
– Obejrzałaś z nim ten film?
– No obejrzałam. Sushi też zjadłam. Ale cały wieczór się słowem nie odezwałam, wkurwiona byłam jak sto pięćdziesiąt.
– A on co?
– Zapytał, o co chodzi, to powiedziałam, że o nic. No i po filmie odwrócił się do mnie dupą i poszedł spać.
*
– I jak tam nowa praca? – zagajam Krzyśka, bo siedzi jakiś taki skwaszony, a jarał się, że robotę zmienia, to może go rozruszam trochę.
– A do dupy.
– Serio?! – dziwię się szczerze. – No ale przecież tak się cieszyłeś na tę pracę, co jest nie tak?
– Myślałem, że się tam rozwinę, nauczę nowych rzeczy, a póki co zawalili mnie papierologią i w ogóle nie dopuszczają do żadnych większych projektów…
– No ale ile ty tam jesteś? Dwa tygodnie? Trzy?
– Dwa i pół.
– No to stary… Daj sobie czas. Początki zawsze są trudne.
– Mówię ci, nie tak to powinno wyglądać. Inaczej sobie to wszystko wyobrażałem…
**
– Kurrrrwa!!! Nie wierzę. Ja pierdolę. Kurwa! – z hotelowej łazienki dobiega seria bluzgów. To Paprocka, stara kumpela, z którą postanowiłam wybrać się na wspólne wakacje do Turcji.
Zrywam się z łóżka i wbiegam do toalety, oczyma wyobraźni widząc najgorszy scenariusz typu odrąbana kończyna albo wyłaniający się z kibla wężoid. Nie powinnam oglądać tyle horrorów.
– Co?! Co?! – pokrzykuję mimowolnie, ale widzę, że Paprocka żyje, więc opieram głowę o framugę i pytam bardzo spokojnie i powoli: – CO-SIĘ-STAŁO?
– Z kranu leci słona woda! Dasz wiarę? Jak ja mam teraz zęby umyć? Najpierw opóźniony lot, później ten zjeb z recepcji, który nie umieć po angielski, a teraz to! Nie tak miały wyglądać moje wakacje…
***
Jesteśmy takim dziwnym gatunkiem, który lubi wyobrażać sobie różne rzeczy. Na przykład to, jak będzie wyglądać nasz „idealny” partner. Nasza „idealna” praca. „Idealne” wakacje, mieszkanie, seks, i tak dalej, i tak dalej. Pielęgnujemy tę swoją wizję, dopieszczamy ją, trzymamy pod sercem i pod powiekami, a kiedy rzeczywistość niespodziewanie [no kto by pomyslał!] rozmija się z oczekiwaniami, czujemy się zawiedzeni, rozczarowani, oszukani, rozżaleni, źli. I mocno zdziwieni, że życie samo nie realizuje wyśnionego scenariusza. Rzeczywiście, kurwa, niespodzianka.
Kaśka mogła mieć udany wieczór ze swoim facetem. Wystarczyło przytulić się do niego i powiedzieć: „Ubieraj się – idziemy na miasto. Chciałabym uczcić naszą rocznicę z większą pompą. Zgoda?”.
Krzysiek mógłby czerpać większy fun ze swojej pracy, gdyby zwyczajnie wykazał inicjatywę i zamiast od razu rezygnować, chociaż spróbował coś zmienić.
Paprocka to jest w ogóle inny gatunek człowieka, no bo umówmy się – kto o zdrowych zmysłach robi problem ze słonej wody i opóźnionego samolotu, wiedząc, że przed nim tydzień byczenia się na plaży, picia drinków z palemką, pływania w ciepłym morzu, zwiedzania nowych, pięknych miejsc i jedzenia pysznych lokalnych przysmaków?
Ktoś mądry powiedział mi kiedyś „odkąd przestałem mieć jakiekolwiek roszczenia w stosunku do świata, życia i innych ludzi, jestem o wiele szczęśliwszym człowiekiem”. I tu nie chodzi o to, żeby nie mieć planów i ambicji, żeby nie chcieć więcej. Chodzi o to, żeby za dużo o tym nie myśleć. I po prostu robić swoje.
P.S. Kiedy czytacie ten tekst, ja prawdopodobnie jestem już w drodze do… DALEKO ;) Zaglądajcie na fanpage i na insta, bo będzie się działo. Spróbuję też coś wrzucić na bloga, ale nic nie obiecuję, a Wy… niczego nie oczekujcie ;)
Fot. Kyle Broad, Unsplash.com