Siedzimy na hokerach przy barze. On pije piwo, szybko i agresywnie, jakby chciał się wgryźć w szklankę. Ja sączę wino, powoli, małymi łyczkami, ale niemal nie odrywam ust od kieliszka.
Idziemy łeb w łeb. W piciu i w życiu.
Podobieństwa się odpychają
Patrzę na niego z przyjemnością. Jest kilka lat starszy ode mnie, ale też nie wygląda na swój wiek. Dużo ćwiczy, zdrowo je, dba o siebie, to widać. Tylko wory pod oczami go zdradzają. Wiem, bo mam dokładnie takie same. Dowód wszystkich naszych nieprzespanych nocy.
On też na mnie patrzy. Uśmiecha się. Trochę tak, jakby chciał mnie przelecieć, a trochę jakby mnie lubił. Obie wersje są poprawne. W przeciwnym razie nie poszlibyśmy do łóżka raz drugi.
Trzeciego nie było. Jesteśmy do siebie zbyt podobni.
Kocham Cię. I Ciebie też
– Nie wiem, co robić – mówi, a ja myślę sobie, że bardzo często słyszę ostatnio ten tekst. Od innych i w swojej głowie. – Mam piękną, mądrą kobietę, z którą chciałbym spędzić życie, a nie mogę przestać myśleć o tamtej. Są jak woda i ogień. Zupełnie różne.
– Kompatybilne. Każda z nich spełnia zupełnie inne twoje potrzeby i dzięki temu tworzą jedną, wspaniałą jakość. Razem są kobietą idealną. Osobno to po prostu X i Y. Niepełne, ułomne. Niewystarczające.
– Kiedy mówisz o tym w taki sposób, czuję się jeszcze gorzej.
– Niepotrzebnie. Doskonale cię rozumiem. Też chciałabym mieć ich obu.
– Może możesz? Pytałaś?
– Tak. Nie zgodzili się.
– No widzisz. Ja nawet nie próbowałem pytać. Dostałbym w twarz. Od X. Bo od Y to pewnie w jaja.
– Kompatybilnie.
Nikt nie jest ideałem, mówią
Siedzimy na kanapie. Ona u siebie, w Berlinie, ja u siebie, w Warszawie. Obie jesteśmy mocno rozpikselowane. Nasze głosy trzeszczą. A kolory są zbyt intensywne.
– Wiesz, często łapię się na myślach typu: chciałabym przeżyć taką miłość jak Rose i Jack. Mickey i Mallory. Kasia i Tomek. Kumasz? Spotykają się i od razu wiedzą, że to jest to. Że już dalej nie muszą szukać. A ja nie pamiętam, kiedy ostatnim razem miałam taką pewność. Za każdym razem, kiedy z kimś się wiążę, mam poczucie, że czegoś brakuje. Że ja tu, z tym facetem marnuję czas, bo gdzieś tam czeka na mnie ON. Ten jedyny.
– Związkowe FOMO. Znak naszych czasów? Czy wręcz przeciwnie, atawizm? Chęć złapania samca, który zostanie już na zawsze?
– Stara, nie wiem i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi. Bardziej zastanawia mnie, czy to jest normalne? Czy da się spotkać człowieka, który da ci wszystko? Kwintesencję twoich marzeń o partnerze idealnym? A jeśli nie, to skąd mam wiedzieć, że warto z kimś być? Inwestować swój czas i energię w taki czy inny związek? Może lepiej zaczekać na człowieka, przy którym nie będę mieć żadnych wątpliwości? Tylko co będzie, jeśli taki człowiek nigdy się nie pojawi?
Milczę. Ona też milknie. Po dwóch minutach ekran wygasa.
Co jest ze mną nie tak?
Czasami sobie myślę, że to wszystko wina popkultury. Ale częściej, że to po prostu my jesteśmy pojebani.
Fot. Adriana Velásquez, Unsplash.com