Przychodzi taki moment w życiu każdej kobiety, że poznaje mężczyznę, na punkcie którego totalnie traci głowę. Nie może jeść, bo myśli o nim. Nie może spać, bo myśli o nim. Nie może w spokoju odpalić PornHuba, bo… No wiadomo. MYŚLI O NIM. Możemy to nazwać zauroczeniem, ewentualnie głupotą, nomenklatura nie ma większego znaczenia, kiedy chodzi o emocje i tymczasową blokadę mózgu.
Taka kobieta, kobieta totalnie zauroczona, bardzo chciałaby mieć potwierdzone info, że mężczyzna, który skradł jej serce (i zdrowy rozsądek), też jest zakręcony na jej punkcie niczym ruski termos. Niestety, większość z nas musi zachowywać w stanie tej emocjonalnej epilepsji powściągliwość. Udawaną, bo udawaną, ale jednak. Żeby nie wyjść na wariatkę, stalkerkę, desperatkę, nachalną, mało kobiecą, zbyt męską, no generalnie taką, która CHCE ZA BARDZO. Bo w naszym kręgu kulturowym przyjęło się, że to mężczyzna wypatruje króliczka, goni go, następnie upolowuje i zjada. Jest to naturalna kolej rzeczy, atawizm nie do przeskoczenia, nawet dziś, w czasach, kiedy to kobiety zarządzają, płacą za seks i trzymają facetów pod butem. Niby możemy inicjować, ale nie za bardzo. Niby nikt nam nie broni powiedzieć otwarcie do mężczyzny „hej, podobasz mi się, chcę cię”, ale robiąc to, musimy się liczyć w faktem, że facet szybciej straci nami zainteresowanie. Bo Wy już tak macie.
A nas to wkurwia.
*
– Minęły trzy dni, a on wciąż nic nie napisał! Nie rozumiem! – Anka kurczowo ściska w dłoni telefon, aż jej knykcie zbielały. – Przecież randka się udała. Jakąś godzinę po pożegnaniu już siedzieliśmy na messangerze! I pisaliśmy do pierwszej w nocy! I sam się odezwał dwa dni później! A potem, jak ja zagadałam pierwsza, odpisał w dwóch słowach i od tamtej pory cisza. O co chodzi? – Anka zawiesza głos i patrzy na mnie z napięciem. Najwyraźniej czeka, aż ja wyjaśnię tę mrożącą krew w żyłach tajemnicę.
– Może umarł? – stawiam najbezpieczniejszą hipotezę. Trupa nie można winić w zasadzie o nic. Chłopak jest bezpieczny.
– To wcale nie jest śmieszne, Pajonk! On mi się naprawdę spodobał… – Anka smutnieje. – To był pierwszy fajny facet, jakiego spotkałam od ponad roku. Nie dość, że elokwentny, z poczuciem humoru i własnymi zajawkami, to jeszcze, kurna, naprawdę niezły. Na tyle, że jak nie patrzył, to rozbierałam go wzrokiem. Ilu takich masz na wyciągnięcie ręki?
Rozglądam się dokoła. Siedzimy w knajpie na Artystycznym Żoliborzu, jest w zasadzie pusto, jeśli nie liczyć jednego literata koło siedemdziesiątki, skrobiącego coś w kajeciku i siorbiącego setę na pobudzenie wyobraźni.
– No właśnie – konstatuje Anka. – Albo alkoholicy, albo żonate dziady, co szukają wrażeń, albo młodsi, których kręcą cycate trzydziestki. A jak już się trafia ktoś fajny, normalny, przystojny, to musisz zgrywać niedostępną, tajemniczą i chuj wie, co jeszcze, bo jemu laski same do wyra włażą, bo on wie, że jest towarem deficytowym i skrzętnie z tego korzysta!
– A gdybyś była na jego miejscu, to byś nie korzystała? – pytam, jak na typową hedonistkę przystało.
– Nie wiem, może, ale nie w tym rzecz! Chodzi o to, żeby nie tracić nawzajem swojego czasu! Jeśli mu się podobam i go interesuję jako kobieta, niech to okaże. Jeśli interesuje go jedynie seks ze mną, niech powie na pierwszej randce „chodźmy do łóżka”. Jeśli widzi we mnie wyłącznie potencjalną kumpelę, niech mi to powie wprost. A jeśli w ogóle nie chce mieć ze mną do czynienia, bo na przykład uważa, że jestem nudna, brzydka i uchynięta, niech do kurwy nędzy nie pisze, nie dzwoni, a na koniec randki nie dziękuje za cudowne spotkanie i nie podaje swojego numeru telefonu! – Anka ewidentnie się zapowietrza.
– Może koleś bada grunt? Może potrzebuje więcej czasu? No come on, spotkałaś się z nim ile, dwa razy? Gdzie ci się spieszy? – pytam.
Anka wbija we mnie wzrok wyraźnie osłupiała.
– Stara, mam 33 lata. Nie mam czasu na zabawy w kotka i myszkę. Dla nas era randkowania się skończyła. To nie jest „Seks w Wielkim Mieście”, tylko Warszawa, Polska. I samotność, z którą nie chcę się wiązać do końca życia… Rozumiesz?
Z żalem przyznaję, że owszem.
*
Pan Elokwentny już nigdy więcej nie napisał ani nie zadzwonił do Anki. Polubił za to jej dwa posty na Facebooku i jedno zdjęcie na Instagramie.
I tego to ja już totalnie nie rozumiem.
Tekst po raz pierwszy ukazał się w magazynie „Logo” [nr 11, listopad 2016] oraz na logo24.pl
Fot. Andrew Welch, Unsplash.com