Odkryłam ostatnio genialny fanpage. Na romantycznych zdjęciach chamsko wyciętych ze Stocka widnieją demotywujące hasła typu „Nie bądź pierwszy, bądź szesnasty”, „Pław się w blasku swojej porażki” czy „Bądź bohaterem, jakiego świat nie potrzebuje”. Fanpage nazywa się Regres Osobisty i jest jedną z lepszych rzeczy, jakie obecnie znajdziecie w sieci. Dlaczego? Bo we wszechobecnej nomenklaturze sukcesu, rozwoju osobistego i siedzenia na koniu według Mateusza Grzesiaka, potrzebna jest nam potężna dawka ironii, humoru, dystansu, ale przede wszystkim – wiadra zimnej wody na łeb. Bo jak mawiała prababcia Pająkowa, „w głowach się ludziom popierdoliło od tego dobrobytu”.
I miała rację. Tak trochę.
ZESRAJ SIĘ, A NIE DAJ SIĘ
Ja nie mówię, żeby się nie rozwijać. Nie iść do przodu. Nie realizować jakichś tam postawionych sobie celów czy marzeń, które nam chodzą po głowie. Bez tego życie nie miałoby większego sensu. Ale nie na oślep, nie po trupach, nie bezrefleksyjnie, na boga.
Kiedy widzę hasła typu „no pain, no gain”, „go hard or go home” albo “leave your comfort zone”, to mnie mdli. Bo wyżej wymienione sugerują m.in. że:
– bez cierpienia i wyrzeczeń niczego nie osiągniesz,
– jak nie masz zamiaru dać z siebie 100%, to możesz nawet nie zaczynać; a jak spróbujesz dać, a ci nie wyjdzie, to i tak jesteś do dupy,
– musisz za wszelką cenę przeć do przodu – bez zatrzymywania, bez „osadzenia się” choć na moment w otoczeniu i warunkach, które ci pasują, w których czujesz się komfortowo.
Te wszystkie hasła, komunikaty mówią: PĘDŹ, RÓB, ZAPIERDALAJ, DAWAJDAWAJ, NIE PRZESTAWAJ. Ale żaden z nich nie mówi BĄDŹ.
I w tym cały problem.
WARSZAWSKI KWAŚNY DESZCZ
Pewnie bym o tym nie pisała, gdybym sama nie popłynęła w wyścigu „po lepsze jutro” zamiast skupić się na tym, co „tu i teraz”. Świadomość, że przez tak długi czas żyłam, pędząc na oślep, jest dość bolesna – zwłaszcza, że kiedyś (jeszcze kilka, może kilkanaście lat temu) taka nie byłam. Potrafiłam se usiąść na dupie, wziąć książkę i po prostu cieszyć się tym, że czytam ją cały boży dzień. Bez poczucia, że coś mi właśnie ucieka. Potrafiłam leżeć na łóżku i rozmyślać o różnych rzeczach godzinami, a potem pisać o tym w pamiętniku. Bez zastanawiania się, ile produktywnych rzeczy mogłabym zrobić w tym czasie.
Stwierdzenie, że to Warszawa mnie zmieniła, byłoby przesadą i ucieczką od odpowiedzialności… ale nie da się ukryć – stolica wspomaga hodowlę oszołomów. Warszawa (warszafka?) sprzyja utwierdzaniu się w różnych swoich kompleksach przy jednoczesnym ich (o ironio!) wypieraniu/tłumieniu/zagłuszaniu. Tak, to miasto, jak wiele innych tłocznych metropolii, do których ludzie przyjeżdżają po pracę i doświadczenie wielkomiejskiego życia, zagłusza. Dosłownie i w przenośni.
Ciężko jest tu uciec od zgiełku. Bardzo łatwo uciec od siebie.
Rys. Joan Cornella
NIE MUSISZ WYJEŻDŻAĆ W BIESZCZADY. PO PROSTU SIĘ ZATRZYMAJ
Kiedy piszę ten tekst, po głowie wciąż chodzi mi wpis, który opublikowałam na blogu mniej więcej rok temu. I jedyne, co mam do powiedzenia na jego temat, to: nie czytajcie tego steku bzdur. Albo jeszcze inaczej: przeczytajcie ku przestrodze. Bo to jest tekst napisany przez bardzo nieszczęśliwą, zagubioną dziewczynę, która straciła perspektywę. Tekst polubiony na Facebooku przez niemal tysiąc równie zagubionych, nieszczęśliwych ludzi, którzy wciągnęli go gładko niczym kreskę dobrego koksu z deski klozetowej w Luzztrze. To smutne.
Ale z drugiej strony tak od wieków działa świat. Ludzie przeżywają swoje życie mocno bezrefleksyjnie, działając jak trybiki w bliżej nieokreślonej machinie, wykonując większość czynności z automatu, nie zastanawiając się nawet po co to robią i czy w ogóle tego chcą. Założyć rodzinę. Piąć się po szczeblach kariery. Mieć „perfekcyjną” figurę. Kupić mieszkanie. Kupić samochód. Dostać pracę w firmie XYZ. Zostać headem. Zostać CEO. Nauczyć się chodzić na rękach. Skoczyć na bungee. Zjeść ostrygi w Koszykach.
Od najbardziej skomplikowanych, do najprostszych czynności bez zadania sobie pytania: po co? Dla kogo? Czy tego rzeczywiście potrzebuję? Czy tego rzeczywiście chcę? A jeśli chcę, to dlaczego? Dla siebie? A może dla innych? Żeby ci inni mnie akceptowali? Podziwiali? Zazdrościli mi?
Hm?
A mówi się, że od zwierząt odróżnia nas samoświadomość.
Taki trochę komplement na wyrost.
PIERDOLNIK WSPÓŁCZESNY
Żyjemy na coraz wyższym poziomie, mamy dostęp do coraz nowszych technologii, ale zamiast wykorzystywać je tak, by REALNIE poprawiać jakość naszego życia, my używamy ich mniej więcej w ten sam sposób, w jaki Janis Joplin użyła heroiny 47 lat temu w pokoju nr 105 Hotelu Landmark.
Internet wyrządził nam ogromną przysługę, ale też ogromną krzywdę. Kiedyś przeglądaliśmy się w oczach najbliższych nam ludzi, dziś robimy to w zasadzie publicznie. Na każdym kroku. Bo tak działa dziś świat. Bo my zadecydowaliśmy, że tak będzie działał. Prababcia Pająkowa miała rację – żyjemy coraz szybciej. Coraz intensywniej. Robimy coraz więcej rzeczy, bo już nie tylko pracujemy i/lub wychowujemy dzieci. W sumie ciężko się dziwić – mamy na to pieniądze. Alb przynajmniej usiłujemy mieć. Tak więc dokształcamy się, bawimy, uprawiamy sporty, podróżujemy, gotujemy, rozwijamy pasje. Szukamy kolejnych czarnych dziur w czasie i przestrzeni, by tylko zapełnić je nowymi aktywnościami, bo przecież wszyscy patrzą, czas ucieka, trzeba żyć na maksa.
A zastanowiłeś się kiedyś, czy Ty w ogóle żyjesz?