Jakiś czas temu stwierdziłam, że nie odczuwam potrzeby obserwowania kogokolwiek na Instagramie. Tym samym wypieprzyłam prawie 200 profili, które śledziłam do tej pory. Dlaczego? Bo zorientowałam się, że ta przekłamana, cukierkowa rzeczywistość, gdzie Wszyscy-Jesteśmy-Tacy-Zajebiści działa mi na nerwy.
PO PROSTU: NIE CHCĘ
Że w sumie nie mam ochoty patrzeć na cudze treningi. Cudze posiłki. Cudze koty. Cudze tatuaże. Cudze mięśnie. Oraz windy.
Że w sumie nie interesują mnie drwale prężący swoje wydziarane muskuły do obiektywu, bo raz – im jestem starsza, tym bardziej wydają mi się groteskowi, a dwa – nie czuję potrzeby oglądania ich obcych dla mnie, a przez to coraz mniej atrakcyjnych ciał, bo w domu czeka na mnie jedyny mózg i jedyne ciało, z którym chcę obcować – mój mężczyzna, mój człowiek, moja miłość. I że w związku z tym obce dupy nie są mi do szczęścia potrzebne.
Że profile pt. „no train, no gain”, „#pornfood”, „patrzcie, jaki mam zajebisty sześciopak”, „kolacja u Amaro”, „25 kilometrów z rana jak śmietana” to rak dla mózgu i że mój własny profil też już nie będzie tak wyglądał. Też już nie będzie rakotwórczy.
Że jeśli będę chciała obejrzeć piękne zdjęcia [pejzaże, portrety] pójdę do galerii sztuki, ewentualnie zajrzę na tych kilka instagramowych profili, gdzie znajdę tego typu treści.
Że jeśli będę chciała dowiedzieć się, co słychać u moich przyjaciół i znajomych, po prostu do nich zadzwonię. Ewentualnie napiszę na Facebooku albo wyślę maila. Tak, żeby bardziej niż widzieć, WIEDZIEĆ, co robią.
Że świat botoksu, photoshopa, selfiaczków i jakiejś dziwnej autokreacji, która z byciem naprawdę nie ma nic wspólnego, zaś sporo ma wspólnego z lękami i leczeniem własnych kompleksów, stał mi się na tyle obcy, że chcę się po prostu od niego odciąć. Ciach i już.
ROZMOWA NAD WISŁĄ
Jakiś czas temu poszliśmy po pracy całym zespołem kreacji nad rzekę, na wino.
Sącząc białe wytrawne, obserwowałam z kumplem grafikiem przejeżdżające po Moście Poniatowskiego tramwaje, przepływające łódki, ludzi na plaży, naszych roześmianych kilka metrów dalej znajomych…
I tak od słowa do słowa, pojawił się temat związków. A może mediów społecznościowych? Sama nie wiem, nie pamiętam, w każdym razie w którymś momencie kumpel powiedział:
– Założyłem sobie ostatnio konto na insta. Nic nie publikowałem, po prostu zacząłem przeglądać zdjęcia. I powiem ci, dużo tam tego jest. Dużo naprawdę ładnych, zgrabnych dziewczyn. Długich nóg, pełnych pośladków, ślicznych twarzy, świetnych cycków. Popatrzyłem sobie na nie i stwierdziłem, że to zgubne jest. Że nie chcę tam być i ryzykować, że któregoś dnia wrócę do domu, spojrzę na Lenę i pomyślę, że przestała spełniać standardy. Bo im dłużej oglądasz te wyrzeźbione, zrobione pod ostatni włos dziewczyny, które swoją aktywność życiową sprowadzają do dbania o siebie, tym bardziej dochodzisz do wniosku, że to standard jest. A to gówno prawda, nie standard. Rozumiesz?
Uśmiechnęłam się tylko, bo żaden obcy facet już dawno tak mądrze do mnie nie mówił.
TO NIE JEST OCZYWISTE
Jesteśmy tylko ludźmi, ssakami, zwierzętami. Nasza monogamia nie jest oczywista, nie wynika z praw natury, jest wytworem społeczno-kulturowym.
Wchodząc w związek, który nie jest otwarty czy poliamoryczny, godzisz się na pewien układ. Zawierasz z drugim człowiekiem porozumienie, że nie będziecie siebie nawzajem okłamywać i krzywdzić, spotykając się, zbliżając, dotykając, sypiając z innymi ludźmi.
Żeby się tego postanowienia trzymać, nie wystarczy po prostu kochać drugiego człowieka. Nie karmmy się bajkami o miłości, która wszystko pokona, bo bez silnej woli i mocnego, wewnętrznego postanowienia, by dochować wierności drugiej osobie, nic nie zdziałasz.
Trzeba mieć spore jaja i wysoką samoświadomość, żeby unikać sytuacji ryzykownych, o których wspomniał mój kolega z pracy. Niby mowa o głupim koncie na Instagramie, prawda?
Jednak ze świadomością, jak posiadanie takiego konta może wpłynąć na Ciebie, Twoich bliskich i Twoje postrzeganie świata, perspektywa zmienia się o 180 stopni.
To jest ten level, kiedy nie pójdziesz ze swoim eks na drinka a może pięć, nie ubierzesz się na babskie wyjście z przyjaciółkami w uber krótką kieckę odsłaniającą dupę przy każdym schyleniu, nie dasz obcemu facetowi swojego numeru „dżast in kejs”, nie będziesz kontynuował znajomości z człowiekiem, który działa na dolne partie Twojego ciała bardziej niż powinien, i tak dalej.
To jest ten level, kiedy po prostu nie będziesz igrał z ogniem, tłumacząc to sobie potrzebą nowych wrażeń, nowych bodźców, przezwyciężania nudy.
TO JEST OCZYWISTE
Przez wiele lat wydawało mi się, że prawdziwe jaja mają ci, którzy całe życie igrają z ogniem, a nigdy nie doznali trwałych poparzeń. Że o prawdziwej sile człowieka świadczy to, jak blisko jest w stanie do tego ognia podejść, ba, wejść w niego, by w ostatniej chwili uniknąć samospalenia.
Dziś wiem, że nie da się wejść w ogień i wyjść z tego cało. Dlatego prawdziwe jaja mają ci, którzy potrafią podtrzymać żar, jednocześnie trzymając się od ognia z daleka.
Fot. Timothy Meinberg, Unsplash.com