Od dawna żaden film nie wzbudził w Polakach tylu emocji i tak mocno ich nie podzielił. Rozłam między zadeklarowanymi zwolennikami a zażartymi przeciwnikami najnowszego filmu Smarzowskiego mnie akurat nie dziwi – mamy obecnie w Polsce klimat polityczny sprzyjający podziałom. Po jednej stronie skrajnie konserwatywna, sympatyzująca z ruchem narodowym i nie biorąca jeńców prawica, po drugiej sfrustrowana i rozgorączkowana lewica bez konkretnego lidera i bez planu na odbudowę zgliszczy po rządach PiS. Nie ma wspólnego interesu – dobra kraju, jest walka na ideologie, ewentualnie o koryto. Brakuje dialogu, otwartości, polemiki. Tak samo, jak zabrakło mi polemiki w filmie Smarzowskiego, który bezpardonowo wali pięścią między oczy. Piotr Gruszkowski pisze w swojej recenzji dla „Co jest grane”, że „Kler” uderza siekierą w łeb, podczas gdy potrzeba precyzyjnych ruchów skalpela. I zastanawia się, czy jednak przypadkiem taki cios obuchem w głowę nie był nam, społeczeństwu, potrzebny? Obawiam się, że był. Dlatego zamiast filmu wybitnego, Smarzowski zrobił film niemalże propagandowy. Potrzebny, ale tendencyjny. I chyba najsłabszy w jego portfolio.
Czy to znaczy, że odradzam pójście na „Kler”?
Absolutnie nie. Smarz wysmażył film, który powinien znaleźć się w programie nauczania. Powinien być puszczany wiernym podczas mszy. A każdy duchowny powinien mieć obowiązek obejrzenia go od początku aż po napisy końcowe. Niby nie ma w tym obrazie nic, o czym byśmy nie wiedzieli (pedofilia, korupcja, alkoholizm, łamanie celibatu, ukrywany lub wypierany homoseksualizm, bałwochwalstwo, słowem wielka hipokryzja wśród księży), a jednak nagromadzenie tak wielu ciężkich i lepkich tematów w jednym, dwugodzinnym filmie sprawia, że „Kler” przytłacza, pozostawia niesmak i czy tego chcemy czy nie, zmusza do zweryfikowania obrazu kościoła, który mamy w głowie (nawet jeśli jesteśmy zadeklarowanymi ateistami). Nowe dzieło Smarzowskiego dobitnie podkreśla rolę kleru w komunistycznej, i w późniejszej, solidarnościowej Polsce, wyjaśniając tym samym nierozerwalny związek polskiego patriotyzmu i religii. To chyba tu właśnie zaczyna się i kończy bezkarność kleru, który przez lata wykorzystywał oddanie wiernych oraz ich poczucie przynależności do wspólnoty, dusząc w zarodku każdą wątpliwość czy próbę zgłębienia prawdy o życiu duchownych. Niezależnie od wyznania lub jego braku, każdemu prędzej czy później ciężko będzie przejść obojętnie obok kolejnych doniesień dotyczących przemocy (w filmie wraca temat siostry Bernadetty), korupcji (postać arcybiskupa Mordowicza jest oczywistym nawiązaniem do osoby Tadeusza Rydzyka), czy pedofilii (temat rzeka, który po raz pierwszy wstrząsnął światem chyba dopiero w 2002 roku po ujawnieniu afery pedofilskiej wśród księży przez dziennik „Boston Globe”) w kościele. „Kler” Smarzowskiego jest więc potrzebny nie tylko zagorzałym katolikom, ale też indoktrynowanym latami przez kościół ateistom – ślepcom otwiera oczy, a pozostałym uświadamia, że może jednak za bardzo te oczy przymykają.
Czemu więc marudzę?
Lubię, kiedy reżyser wierzy w inteligencję widza i pozostawia miejsce na interpretację. Lubię postaci wielowymiarowe, skomplikowane, o różnych odcieniach szarości. W filmie Smarzowskiego mi tego zabrakło. Niektórzy bohaterowie byli wręcz karykaturalni (patrz: Mordowicz), inni zostali potraktowani ze stereotypowego buta (patrz: czarnoskóry ksiądz, do którego dosiada się Kukieła na stołówce) innych znów zbyt szybko rozgrzeszono (patrz: ksiądz Trybus). Odnoszę wrażenie, że w tych dwóch godzinach można było bardziej skupić się na głównych bohaterach, ich przeszłości, wewnętrznej walce i wzajemnej relacji (która zostaje zarysowana na wstępie filmu, a później jakby urywa się, przepada). Niestety, „Kler” odbieram jak zlepek okrutnych anegdot, który stoi niebezpiecznie blisko gniotów typu „Botoks”, niebezpiecznie oddalając się od wybitnych dzieł Smarzowskiego (jak choćby „Dom zły” czy „Wesele”).
Poproszę skalpel
Chyba jednak oczekiwałam precyzyjnych ruchów skalpela. Widocznie reżyser stwierdził, że na ten moment należy uderzyć widzów siekierą w łeb. Czy miał rację? Zobaczcie sami.
Moja ocena: 6/10
Fot: Dystrybutor