Kiedy studiowałam psychologię, unikałam chodzenia na imprezy z ludźmi ze specjalizacji klinicznej. Dlaczego? W ich towarzystwie żadna rozmowa nie mogła odbyć się bez wtrętów o sublimacji, represji, szalejącym libido i zbiorowej podświadomości. Kiedy chciałeś komuś pocisnąć, mówiłeś, że nie wyszedł z analnej. Potencjalnych znajomych wybierałeś na podstawie DSM-IV, pomiędzy jednym a drugim machem pytając ich o konflikty z ojcem i kompleks Edypa. Grubo? Pocieszę Cię – psycholodzy kliniczni to nie jedyna grupa społeczna, z którą nie chciałbyś wylądować na jednej imprezie.
Programiści, gracze, artyści, dziennikarze, pracownicy agencji reklamowych, blogerzy…
To ludzie, którzy – spotykając się we własnym gronie – mówią o tym, co stanowi ich codzienność i wpisuje się w tryb życia, jaki prowadzą. Mielą tematy związane z ich pracą/pasją i jest to całkowicie zrozumiałe. Podejrzewam, że gdyby prawnik spędzający pół życia na sali rozpraw, a drugie pół w swoim gabinecie, studiując akta, pojawił się nagle na jednym ze spędów blogerskich, nie zrozumiałby minimum 50% z tego, co jest na tapecie. Edge rank, samojebka, zasięg organiczny, Junior Brand Manager, hashtagpornfood. Come on, kogo o zdrowych zmysłach i stałych dochodach to interesuje? ;)
Tak samo jest z ludźmi zajawionymi na sport.
Jeśli stanowi on integralną część ich życia, jest motorem napędzającym do działania, sposobem na przekraczanie pewnych granic, to nic dziwnego, że kiedy spotkają się w swoim gronie, będą mówić o dietach, treningach, martwych ciągach, OWB2 czy innych back loop’ach.
Czemu o tym piszę?
Bo jakkolwiek na spędach blogerskich raczej nie pojawiają się hydraulicy, na Wykopiwo nie przychodzą czytelnicy Pudelka, a na spotkaniach graczy RPG nie uświadczysz lekarzy nauk medycznych, tak często na imprezach zdominowanych przez sportowców-amatorów, pojawiają się osoby przypadkowe. Np. rodzina albo znajomi trenujących, którzy sami nie ćwiczą. Ja spotkałam się z takimi sytuacjami kilka razy i zawsze, ale to ZAWSZE znalazł się przynajmniej jeden malkontent, któremu nie pasowało, że większość zebranych osób przerzuca się wynikami z zawodów albo tym, ile komu udało się wycisnąć na klatę. Że zamiast po prostu pić, rozprawiają nad browarem o odżywkach, dywagują o wyższości treningu interwałowego nad siłowym i wymieniają się numerami telefonu do fizjoterapeutów.
Zwykle gdzieś w tle padały pytania: „Ileż można gadać o bieganiu?”. „A co to kogo interesuje?”. „Weź już nie smęć, lepiej polej”. I tak dalej.
Ja rozumiem, że dla osoby, która sama nie trenuje, a wszelkiego rodzaju diety ma w głębokim poważaniu, dyskusje okołotreningowe są równie porywające, co cytaty z Coelho, ale come on… Jeśli wiesz, że wybierasz się na imprezę z ludźmi mocno zajawionymi na jakiś temat, nie oczekuj, że będą go zgrabnie omijać ze względu na Ciebie. W końcu mamy demokrację, decyduje głos większości.
To ich impreza. A Ty po prostu pomyliłeś melanż.