Czyli jak nie skończyć z siedmioma kotami, kompletem wibratorów i marzeniami sennymi o Borysie Szycu.
Szczęśliwe singielki istnieją – w serialach, na okładkach magazynów i w reklamach prezerwatyw. W tak zwanym realu ludzie nie są stworzeni do samotności. I żeby była jasność – ani kobiety, ani mężczyźni. Jasne, lądowanie w łóżku z gorącym towarem średnio raz w tygodniu, dzikie imprezy i przelotne romanse trwające nie dłużej niż kilka tygodni, mają swój urok. Tyle, że nie zaspokajają potrzeby bliskości, której uczymy się już od dziecka – na początku budując mocną więź z matką, następnie z rodziną, rówieśnikami, a ostatecznie – z partnerem.
Zdeklarowani single? Znam paru, wszyscy to księża, którzy od czasu do czasu też lubią sobie pociupciać (celowo użyłam tego słowa – w końcu księża nie uprawiają seksu). Wiadomo, że w życiu większości z nas jest taki moment, kiedy preferujemy samotność/nie bycie w związku/wolność – jak zwał, tak zwał. Bo właśnie się z kimś rozstaliśmy i potrzebujemy przemyśleć sobie parę rzeczy. Bo w danym momencie bardziej odpowiada nam skakanie z kwiatka na kwiatek niż zapylanie wciąż tej samej stokrotki. Bo praca i kariera zajmują nam tyle czasu, że na związek nie starcza już ani sił, ani ochoty. A bycie z kimś to przecież ciężka harówa…
Prędzej czy później dochodzimy jednak do takiego miejsca w naszym życiu, w którym jednorazowe bzykanka, spotkania z przyjaciółmi i wieczory wypełnione pracą przestają nam wystarczać. Chcemy, żeby ktoś przytulił, wysłuchał, uwielbiał, przyprawiał o dreszcze… Po prostu był obok. Bo w tak zwanym realu, samotność w pewnym wieku i po pewnym czasie zaczyna ciążyć. Co z tego, że odnosimy sukcesy, skoro nie mamy z kim ich dzielić? Co z tego, że na piątkowym melanżu zawsze jest z nami grono znajomych, skoro nie możemy im opowiedzieć o naszych problemach? Przyjaciele też nie rozwiązują sprawy, bo do łóżka raczej z nimi nie pójdziesz (no chyba, że otaczasz się samymi ff**, ale to już inna bajka).
Jesteś więc gotowy/-a, by iść z kimś ramię w ramię, dzielić radości i smutki, być w zdrowiu i w chorobie… Gówno prawda. Problemem singli, a zwłaszcza singielek, które długo pozostają same, jest czekanie na Pana Idealnego. Przesiewają dupków od normalnych, przebierają, by z normalnych wyłowić najlepsze egzemplarze, a kiedy w końcu uda im się wygrzebać okaz wyjątkowy, zostawiają go, bo nie spełnia wyśrubowanych oczekiwań. Tzn. nie potrafi być jednocześnie męski i delikatny, waleczny i ugodowy, pewny siebie i skromny. Zdarza mu się wkurwić, a przecież „prawdziwi faceci są opanowani”. Czasami lubi pobyć w samotności, albo po prostu spędzić czas z kumplami, co znaczy, że „pewnie cię już nie kocha”. Mlaszcze przy jedzeniu, zostawia brudne skarpetki pod łóżkiem, tańczy jak paralityk i nie ma pojęcia, co jest akurat modne w tym sezonie.
To nic, że doskonale rozpoznaje Twoje potrzeby, potrafi cię rozbawić i lubisz z nim spędzać czas. Nie jest Panem Idealnym, nie jest „menżczyznom z serialu”, więc po co tracić na niego energię? Ani się nim koleżankom za bardzo nie pochwalisz, ani go na czerwonym dywanie nie pokażesz… Jakby tego było mało, musisz z różnych rzeczy rezygnować, czasem doprowadza cię do szału, częściej do płaczu, bywa, że masz ochotę go zabić… Potrzebny Ci taki ktoś? Wystarczy przecież powiedzieć „Żegnaj”. Bez nerwów, bez ciągnących się godzinami rozmów, bez bezsennych nocy. Bez refleksji…
Nasze babcie mawiały, że tego kwiatu to pół światu. Być może Pan Idealny czeka tuż za rogiem. A może po prostu zostaniesz pandą podlewającą paprotki, karmiąca koty i zasypiającą w objęciach gumowej lalki? Dla chcącego nic trudnego.
*Panda – skrzyżowanie starej panny i pindy.
**ff – z ang. fuck friend – przyjaciel, z którym sypiasz, chodzisz na pizzę i wspólne imprezy, ale nie umawiasz się na randki, bo nie jesteście parą.